Miały być mniej szkodliwe niż standardowe papierosy, a z niektórych badań wynika, że bywa odwrotnie. Kolejne kraje zakazują elektronicznego palenia albo je ograniczają. Polska także.
Na rynek trafiły w 2006 roku. Ich popularność gwałtownie rosła – w USA w latach 2011–2013 aż 3-krotnie. W 2014 obrót nimi przekraczał tam 2,7 mld dol. rocznie.
Sięgają po nie często osoby, które wcześniej nie paliły tradycyjnego tytoniu. Zwłaszcza nastolatkowie – e-papierosy raczej nie śmierdzą, są eleganckie, nowoczesne, więc u młodych ludzi zapanowała moda na te gadżety. W ub.r. w USA aż 3 mln ludzi do 20. roku życia korzystało z e-papierosów. To 16 proc. wszystkich nastolatków w tym kraju. W 2011 roku ten wskaźnik wynosił zaledwie 1,5 procent. W tym samym czasie liczba młodzieży palącej standardową nikotynę co prawda spadła z 16 do 9 proc., ale sumarycznie w ub.r. dymek puszczał co czwarty (25 proc.) uczeń w USA. 4 lata wcześniej tylko co szósty (17,5 proc.). Wniosek? E-papierosy zwiększyły liczbę palącej młodzieży.
Do tak silnego wzrostu popularności u młodych przyczyniło się kilka elementów. Nastolatkowie w USA nie kupią zwyczajnej nikotyny, a e-papierosy? No problem. Po drugie: modę na e-nikotynę generują reklamy tych produktów – to także nie jest zabronione. Po trzecie: wysiłki speców od marketingu – w USA zamiast „palenie” spopularyzowali słowo „vaping”. Brak polskiego odpowiednika, ale bliżej jest mu do „inhalowania” niż do „palenia”. A wiadomo – inhalacja jest zdrowa. Zadziałało.
Podobny trick próbowano zastosować w Polsce. Stowarzyszenie Użytkowników Elektronicznych Papierosów „Waper” było oburzone powszechnym stosowaniem określenia „palenie e-papierosów”. Organizacja twierdziła, że tych produktów się „używa”.
W Polsce rynek rynek e-palenia rozwijał się w tempie 10–20 proc. rocznie, a jego wartość szacowana jest obecnie na 500 mln zł. Nasz kraj jest trzecim największym rynkiem na świecie, po USA i Niemczech. Szacuje się, że obecnie e-papierosy regularnie stosuje u nas 1,5 mln ludzi, w tym duża rzesza nastolatków. Bo ci mogą kupić e-nikotynę bez problemów. Dyrektorzy szkół skarżą się, że uczniowie popalają elektroniczne papierosy na przerwach. Nagminnie.
10 razy więcej?
W Wielkiej Brytanii aż pół miliona ludzi uważa, że dzięki e-papierosom łatwiej uda im się rzucić nałóg. Mimo że zawierają nikotynę, a ta uzależnia. To efekt lansowanych przez e-lobby informacji. Dodatkowo ludzie uważają, że elektroniczne „szlugi” są... zdrowsze niż standardowe. Producenci powołują się na szereg badań naukowych, z których wynika, że przeciętnie e-papierosy zawierają wielokrotnie (9–450 razy) mniej substancji toksycznych niż tradycyjna ich wersja.
Od 2014 roku te informacje są coraz częściej negowane. Badania Francuzów wykazały, że 3 z 10 testowanych modeli e-papierosów były co najmniej tak samo rakotwórcze, jak standardowe ich odpowiedniki. Jak mantra w wynikach powtarzane jest słowo „formaldehyd” – toksyczny związek. Z badań wynikało, że mimo iż dym z e-papierosów jest zdecydowanie milszy dla naszego nosa niż zwyczajnych „klubowych”, to jednak jest on tak samo szkodliwy w przypadku biernego palenia. Konkluzja francuskich badaczy była jednoznaczna: zakazać palenia w miejscach publicznych. Szok wywołał dopiero raport przygotowany przez naukowców dla japońskiego Ministerstwa Zdrowia, a opublikowany przez tamtejszy Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego (NIZP) w 2014 roku. Uczeni porównali standardowe papierosy i elektroniczne pod względem stężenia groźnych substancji powodujących raka, m.in. formaldehydu i acetaldehydu. Okazało się, że w jednym z badanych modeli substancji tych było nawet 10 razy więcej niż w tradycyjnie spalanym tytoniu. W dwu z nich poziom stężenia niebezpiecznych związków był wyższy niż w tradycyjnych papierosach. Badania wykryły także, iż stężenie związków kancerogennych wzrasta, gdy spirala grzałki e-papierosa jest najbardziej rozgrzana. Ministerstwo nie podało nazw modeli. Japończycy podkreślają: e-papierosy nie są tak mało szkodliwe, jak wielu myśli.
W późniejszej publikacji w „New England Journal of Medicine” Naoki Kunugida, badacz z NIZP, napisał, że uwalniany formaldehyd w e-papierosach może wchodzić w proces, którego efektem jest aerosol wdychany przez użytkownika. I to ma stwarzać większe niebezpieczeństwo dla zdrowia.
Kupą, mości panowie!
Głośno o negatywnych stronach e-papierosów mówiło także Amerykańskie Stowarzyszenie Płuc (ALA). Podkreślało, że w USA z ponad 500 modeli tych produktów i prawie 8 tys. płynów do ich nabijania, wszystkie zawierały nikotynę – uzależniającą, rakotwórczą, niebezpieczną dla dzieci, młodzieży i kobiet w ciąży. Nawet modele oznaczane w sprzedaży jako „wolny od nikotyny” nie były jej pozbawione. Z analiz produktów wynikało, że podawana na opakowaniu zawartość nikotyny znacząco różniła się od tego, co naukowcy wykryli w środku. Udowodniono, że niektóre modele – zwłaszcza z wyższym napięciem – oferowały znacznie wyższy poziom nikotyny niż przeciętne. Niepokój ALA wzbudzały także chemiczne dodatki kreujące smak. Organizacja wspomina w raporcie również o przypadkach zatrucia spowodowanego połknięciem płynu, albo też zainhalowaniem zbyt dużej ilości dymu. Zatrucia powodowały nudności, wymioty, a nawet trudności z oddychaniem. Takie sytuacje szczególnie często występowały u dzieci, które użyły e-papierosów. ALA przypominała także badania FDA z 2014 roku, które udowodniły, że modele z wyższym poziomem napięcia zawierają więcej formaldehydów.
Organizacja pokazała dowody na to, że:
• elektroniczne papierosy wcale nie pomagają rzucić palenia,
• coraz więcej młodych ludzi sięga po e-papierosy i uzależnia się od nikotyny,
• spore jest zagrożenie dla biernych palaczy.
Konkludując swój raport, ALA naciskała na Food and Drug Administration (FDA), by ta wreszcie wprowadziła ograniczenia dla tych bardzo niebezpiecznych dla zdrowia produktów.
Z innych mniej znanych i rozbudowanych badań wynikało także iż:
– niektóre rodzaje papierosów elektronicznych mają wysoki poziom trujących chemikaliów. Należy do nich bardzo niebezpieczny nitrozoamin – silnie rakotwórcza substancja. U szczurów wywołuje raka już po kilku miesiącach podawania.
– niektóre modele zawierają również glikol dietylenowy – trujący związek chemiczny, który w wysokich dawkach jest wyjątkowo śmiertelny.
Imperium kontratakuje
Spokój producentów e-nikotyny został zburzony, krytykowali więc część z tych nowinek. Portal e-cigarette-research.com przekonywał, że formaldehydu jest w e-papierosach przeciętnie 6 razy mniej niż w dymku z tradycyjnej nikotyny. Podkreślali, że szokujące rezultaty Japończyków dotyczą pojedynczych modeli/marek e-papierosów, a nie ich ogółu.
Pomoc dla producentów e-nikotyny nadeszła z niespodziewanej strony. Królewska Akademia Lekarzy (Royal College of Physicians) – prestiżowa w Wlk. Brytanii uczelnia wyższa – w kwietniu br. opublikowała 206-stronicowy raport poświęcony e-papierosom. Dowodzi w nim, że są one istotnym narzędziem w ograniczaniu szkód, jakie powoduje standardowa nikotyna. Akademia przypomina, że:
• to palenie standardowej nikotyny jest największą, a możliwą do uniknięcia przyczyną śmierci i problemów zdrowotnych;
• dostarczanie nikotyny, od której ludzie są uzależnieni, ale bez jej szkodliwych komponentów, może ograniczać większość negatywnych skutków palenia papierosów;
• E-papierosy są substytutem produktów tytoniowych i – z badań wynika – pomagają w rzuceniu palenia standardowych odpowiedników;
• ryzyko szkód dla zdrowia z długookresowego palenia e-papierosów stanowi jedynie 5 proc. ryzyka dla tradycyjnej ich wersji.
Innymi słowy, wg. Królewskiej Akademii Lekarzy, e-papierosy to zdecydowanie mniejsze zło.
Które piętro?
Opublikowany w połowie 2014 r. raport WHO nt. zagrożeń e-papierosów, wziął pod uwagę badania ponad 100 naukowców. Światowa Organizacja Zdrowia wezwała kraje, by ograniczyły sprzedaż tego typu nikotyny nieletnim. WHO jednoznacznie stwierdziła, że e-papierosy stanowią poważne zagrożenia dla zdrowia młodych ludzi i kobiet w ciąży. Nawet jeśli znacznie większa kancerogenność e-papierosów dotyczy tylko niektórych modeli, nawet jeśli przeciętnie są one mniej szkodliwe, to mimo wszystko ciągle uzależniają i szkodzą.
WHO nakłania też państwa do zaostrzenia innych regulacji dotyczących e-nikotyny. Włącznie z zakazaniem ich lub przynajmniej zakazem ich promowania i reklamy. Na sesji WHO w Moskwie, pod koniec 2014 r, aż 179 krajów uzgodniło, że powinny zostać nałożone wyższe podatki na e-papierosy – to skuteczny sposób walki z nałogiem tytoniowym.
– Nie mamy badań epidemiologicznych, które bezpośrednio łączyłyby używanie e-papierosów z rakiem, bo to zajmuje dekady. Jednak raport WHO wystarczająco dowodzi tezy, że istnieje poważne ryzyko dla zdrowia wynikające z wdychania nikotyny i innych toksycznych środków zawartych w elektronicznych papierosach – tłumaczył działania Organizacji Armando Peruga, który od ponad 20 lat kontroluje produkty nikotynowe.
Ryzyko istnieje także dla biernych palaczy, ale – jak zaznacza Peruga – jest ono niższe niż w przypadku standardowej nikotyny. Przyznaje, że z 500 dostępnych na rynku w 2015 r. modeli e-papierosów, tylko część została przebadana. – Faktycznie, niektóre z analizowanych produktów miały bardzo niskie poziomy toksycznej emisji w porównaniu z konwencjonalnymi papierosami. Przeciętnie ten poziom toksyczności w e-papierosach jest niższy – przyznaje. Ale też dodaje, że obecne dowody nie są wystarczające, by twierdzić, że e-papierosy pomagają rzucić palenie. – WHO zaleca więc inne, licencjonowane metody do rzucenia nałogu – dodaje Peruga. – Jeśli palenie papierosów jest jak skakanie z setnego piętra, to korzystanie z e-nikotyny to także skakanie, tyle że z niższego piętra. Na razie nie wiemy dokładnie z którego – puentuje Peruga.
Bardzo Dziki Zachód
Rekomendacje WHO nie pozostały bez echa. Rząd Wielkiej Brytanii także przestrzega przed długotrwałymi problemami zdrowotnymi, jakie generują e-papierosy. Z analiz ich naukowców wynika, że szczególnie niebezpieczne są modele produkowane w Chinach – tam brak odpowiedniej kontroli nad jakością tych produktów. Rozważano zakaz używania elektronicznej nikotyny na Wyspach, ale wycofano się z niego – e-palacze przeszliby na zwyczajne papierosy. A to jednak gorsza opcja. Rząd poddał więc e- nikotynę ostrzejszym regulacjom. Ale wiele krajów zdecydowało się zakazać e-papierosów. Obecnie nie można ich kupować, sprzedawać lub importować w: Brazylii, Argentynie, Urugwaju, Wenezueli. Podobne regulacje ma kilka państw Bliskiego Wschodu (Jordania, Oman, Katar, Emiraty Arabskie) i Dalekiego (Kambodża, Brunei, Singapur, Tajlandia, Tajwan). W największym muzułmańskim kraju świata – Indonezji – ten zakaz jest dyskutowany. W Szwecji, Norwegii, Finlandii, Szwajcarii i Austrii e-papierosy zawierające nikotynę są nielegalne. Tylko beznikotynowe można sprzedawać. W Australii, Nowej Zelandii restrykcje są bardzo istotne. W Kanadzie żaden model e-papierosa z nikotyną nie dostał akceptacji Health Canada, ale de facto nie ma problemu, by nabyć te produkty. Ale za to wiele miast tego kraju zabroniło korzystania z e-papierosów w miejscach publicznych. Największym echem odbijają się zmiany w USA. Bo to największy rynek e-nikotyny na świecie. Na początku maja br. FDA zdecydowała o nowych, znacznie ostrzejszych, przepisach dotyczących e-papierosów – będą one tak samo traktowane jak standardowa nikotyna. Przede wszystkim FDA wreszcie będzie kontrolowała te produkty, sprawdzała m.in., czy informacje producentów o składnikach zgadzają się z rzeczywistością. Na opakowaniach trzeba będzie przestrzegać przez ryzykiem dla zdrowia i życia. Sprzedaż będzie ograniczona dla nieletnich, a opakowania mają być trudne do otwarcia dla dzieci. W materiale CNN na temat tego wydarzenia czytamy, że wreszcie zostanie uregulowany w tej materii „bardzo Dziki Zachód”. Wreszcie.