SZ nr 34–42/2015
z 7 maja 2015 r.
Emigracja kusi lekarzy
Halina Pilonis
– Nikt nie ma obowiązku życia heroicznego. Nie widzę nic złego w tym, że młodzi lekarze wyjeżdżają z Polski, mając dużo do wygrania, a mało do stracenia – mówi etyk i filozof prof. Zbigniew Szawarski. Szacuje się, że 10 proc. polskich absolwentów medycyny wyjeżdża za granicę. Tymczasem wciąż w przeliczeniu na liczbę mieszkańców lekarzy jest u nas najmniej w całej UE.
Chociaż statystyki dotyczące liczby lekarzy w Polsce są alarmujące, resort zdrowia niewiele robi, aby ci już wykształceni przestali wyjeżdżać. Co prawda, skraca studia, zwiększa liczbę przyjęć na uczelnie medyczne i niektóre rezydentury, ale to nie zatrzymuje młodych doktorów.
Kawa w grafiku
Wakacyjne praktyki za granicą są dla polskich studentów medycyny okazją do zobaczenia, jak powinna wyglądać ich przyszła praca. Szokują nie tylko zarobki, ale i wygląd oraz organizacja szpitala. Student V roku z Poznania po praktyce w Szwecji opowiada, że ogromne wrażenie zrobił na nim sam szpital, który wyglądał jak luksusowy hotel, tyle tylko, że opustoszały. W polskiej lecznicy każdego ranka rzesze pacjentów wędrują korytarzem z ręcznikami do łazienek, w szwedzkiej każdy ma jednoosobowy pokój z prysznicem i ubikacją, więc jeśli wychodzi, to tylko do bufetu. Polskiego adepta medycyny zaskakuje też, że w każdym pokoju wiszą pojemniki z rękawiczkami jednorazowymi w trzech rozmiarach. Po przyjściu do szpitala lekarz dostaje zawsze czyste służbowe ubranie, które po pracy trafia do pralni. Po odprawie cały biały personel idzie na darmową kawę, która jest elementem grafiku dnia. Pija się ją w bufecie lub na tarasie. Poza przerwą kawową jest jeszcze lunchowa. Większość doktorów kończy pracę o 16.00 i – co ważne – nie biegnie do kolejnej. Dzięki przerwom, nikt nie jest tak zmęczony, jak nieraz o czternastej na polskim oddziale. Polskiego studenta dziwi też, że w Szwecji między lekarzami z różnym stażem panują stosunki partnerskie. Wyznaczony doświadczony doktor pomaga i udziela rad młodszym. W nocy starszy dyżurny jest w domu pod telefonem, młodszy na oddziale. W przychodni szpitalnej pacjenci umawiani są na godziny. W poczekalni jest pusto i cicho. Przed wejściem chorego do gabinetu lekarz zapoznaje się z jego dokumentacją. Podczas wizyty nie zajmuje się pisaniem, nie patrzy w monitor i cały czas utrzymuje kontakt wzrokowy z chorym. Nie wypisuje też skierowań, ani recept, bo to robi pielęgniarka. On natomiast, gdy chory wyjdzie relacjonuje wizytę do mikrofonu. Nagranie zostaje spisane przez sekretarkę medyczną i włączone do dokumentacji.
Ciężkie życie tych, co zostali
Studentka V roku WUM zastanawia się, kiedy wyprowadzi się od rodziców. – Koleżanki pracujące jako kelnerki zarabiają około 2 tys. zł, a z napiwkami więcej. Ja po 6 latach najcięższych studiów dostanę na stażu 1750 zł, więc nie będzie mnie stać na wynajęcie kawalerki w Warszawie i samodzielne życie – ubolewa. Student VI roku GUM boi się, że jak nie dostanie się na rezydenturę, może nie dostać w szpitalu całego etatu. – Mam zamożnych kolegów, którzy w takiej sytuacji chcą pracować na wolontariacie. Moich rodziców nie stać na to, aby utrzymywać mnie w nieskończoność – skarży się. Kiedy „Gazeta Wyborcza” zamieściła artykuł o brakach kadry medycznej w Polsce, na forum wypowiedzieli się młodzi medycy. Jeden z czytelników wyznał, że kardiologia była jego marzeniem i dlatego podczas studiów działał w kołach naukowych, miał nawet 2 publikacje. Jednak w ciągu ostatniego roku w całym województwie mazowieckim były tylko 2 miejsca na tę specjalizację. W sesji wiosennej ani jednego, podobnie jak na urologię, ginekologię, dermatologię, radiologię. „Nie wiem, dlaczego minister tak robi. Pieniądze rezydenta to nie kokosy, to 2200 zł na rękę za cały etat ciężkiej pracy, bo starsi lekarze orzą młodymi rezydentami“ – wyżalał się. Inny napisał, że jako młody lekarz pracuje jakby na trzech etatach: w szpitalu do południa, potem dyżury na oddziale oraz w SOR. Rekord to 16 dyżurów w miesiącu. Na rękę dostaję 2500 zł, z czego musi opłacić kursy, noclegi na stażach. „Wystarczyłoby mi 6 dyżurów. (...) Wierzcie mi, poziom zmęczenia po 10. wymaga odespania 10 dni w miesiącu. Więc dla rodziny mam 10 dni, z czego weekendowych może 3” – skarży się. Na forum wypowiedział się też lekarz w trakcie specjalizacji w trybie wolontariatu. „Za pracę w szpitalu nie dostaję grosza, nawet za dyżury (wytłumaczono mi, że 150 proc. z nic to nic) i tak przez najbliższe 3 lata. Żeby się utrzymać, pracuję w 2 przychodniach, prawie codziennie do 21.00 z godzinną przerwą na obiad i dojazd. W weekendy przyjmuję wizyty domowe. Muszę opłacać szkolenia, własne OC lekarskie, składki izby lekarskiej. Wyjazd za granicę coraz bardziej mi się podoba jako wybawienie”.
Pracują za długo
W Polsce na 1000 osób przypada 2,2 lekarzy. Jest to najgorszy wynik w UE i o 50 proc. niższy od średniej unijnej. Na Słowacji liczba ta wynosi 3,4, w Czechach 3,7, w Niemczech 4. Według OECD, przeciętny polski lekarz odbywa w ciągu roku ponad 3 tys. konsultacji z pacjentami, średnia europejska to ok. 2 tys. Obecnie system kształcenia specjalisty trwa 15 lat, jeśli jego kariera przebiega bez zakłóceń. Specjalistą zostaje w wieku 35 lat. Nowy system modułowego kształcenia skraca ten czas o cztery lata. Resort zdrowia zapewnia, że podjął szereg działań mających polepszyć sytuację: skrócił studia i zwiększył liczbę przyjęć, a od tego roku medycynę uruchomił na Uniwersytecie Rzeszowskim i w Kielcach, wprowadził modułowy system specjalizacji i zwiększył liczbę rezydentur. Wiceminister zdrowia Piotr Warczyński informuje, że w 2015 r. będzie ich 6527 (najwięcej na specjalizacje priorytetowe: onkologię, pediatrię, geriatrię), dotychczas było 3000 rocznie. Wiceminister Sławomir Neumann zapewnia, że działania resortu są skuteczne, bo liczba lekarzy rośnie – w stosunku do 2008 r. o około 11 proc. Podkreśla też, że praca za granicą pozwala podnieść poziom wiedzy, doświadczenia i kwalifikacji zawodowych. Niestety, ministerstwo nie zapowiada podwyższenia wynagrodzenia młodych lekarzy. Tymczasem perspektywa większych zarobków w przyszłości nie wszystkich satysfakcjonuje. Chodzi przecież o to, aby młodzi nie opuszczali kraju. Ci z dłuższą praktyką dobrze zarabiający nie mają aż takich motywacji, żeby wyjeżdżać.
Czy to moralne?
Według szacunków NRL, za granicą może pracować nawet 30 tys. polskich lekarzy. Wyjeżdżają głównie z powodu zarobków, krótszego czasu pracy, większych możliwości doskonalenia zawodowego. Nie bez znaczenia są biurokratyczne wymogi sprawozdawcze NFZ. NRL w 2014 r. wydała 820 zaświadczeń umożliwiających podjęcie pracy w krajach UE, to o ponad 150 więcej niż w latach ubiegłych. Prof. Janusz Moryś, rektor GUM uważa, że główną przyczyną emigracji absolwentów medycyny jest brak jasnych perspektyw po zakończeniu studiów. Prof. Zbigniew Szawarski, etyk PAN, analizując implikacje moralne związane z emigracją polskich lekarzy, mówi, że na pytanie, czy należy zablokować możliwość wyjazdu z kraju wykształconym za państwowe pieniądze medykom, odpowiedź brzmi: nie. – Młody człowiek kończący studia chce przede wszystkim inwestować w siebie i wyjazd daje mu tę możliwość. Stwarza szansę na przyzwoity standard życia z możliwością wypoczynku. Emigracja kusi też obietnicą lepszej organizacji pracy, dobrą emeryturą i lepszym prestiżem zawodowym. Jest ucieczką od opresyjnej biurokracji narzucanej przez NFZ, feudalnych stosunków w szpitalach czy sytuacji politycznej. Bo jaką karierę w naszym kraju może zrobić lekarz, który chce się zajmować in vitro? – mówi profesor. Zdaniem filozofa, jeśli młody człowiek ma postawić na szali dobro społeczne i własne, ma prawo wybrać swoją karierę, perspektywę rozwoju talentu, spełnienia zawodowych marzeń czy udanego życia rodzinnego. – Nikt nie ma obowiązku życia heroicznego – podkreśla. Dodaje też, że wiara w polepszenie sytuacji w Polsce w przyszłości nie ma żadnych podstaw, bo brakuje konkretnych planów jej naprawy.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?