Mózg ludzki ze strukturami odpowiadającymi za funkcje życiowe, a zarazem definiującymi jaźń, tożsamość, wyższe czynności stanowiące o człowieczeństwie, jest zarazem centralną sterownią organizmu, której uszkodzenia generują choroby neurologiczne i zaburzenia zwane chorobami psychicznymi. Objawy wytwarzane przez ten organ mogą być fizyczne i psychiczne, dotyczą i ciała, i duszy.
Za myśleniem i odczuwaniem świata przez osobę chorą psychicznie stoi „inna rzeczywistość”, a psychoza jest jej manifestacją: dziwacznym tworem, zrodzonym z psychopatologicznych stanów mózgu, z głębi odczuwania, dramatów i konfliktów wewnętrznych, wydarzeń „przerabianych” w psychotyczny sposób. Towarzyszy jej dezintegracja osobowości, zaburzenia myślenia i percepcji, splątana mowa. Dawniej było to dziełem demonów, dziś chorobowej trajektorii duchowego cierpienia, nie do końca wiadomego pochodzenia.
Naukowych hipotez etiologii najcięższej z chorób psychicznych, schizofrenii, jest wiele: neurorozwojowa, dopaminowa (zakłócenia komunikacji między neuronami z powodu złego neuroprzekaźnictwa), predyspozycji genetycznych uwalnianych silnym stresem i in. Zwolennicy podejścia neurobiologicznego do chorób psychicznych widzą w chorym niewolnika niższych archaicznych sił podkorowych funkcji mózgu na skutek uszkodzenia mechanizmów hamujących i normalnie pełniących kontrolną funkcję w mózgu, na skutek niedoboru wyższych czynności umysłu (Louis A. Sass – paradygmat niedoboru/regresu). Poprzez historię swoich pacjentów Ronald D. Laing, koncentrując się na subiektywnych doznaniach osób chorych na schizofrenię, zauważył, że mechanizm jej powstawania jest często formą obrony przed nieakceptowaną rzeczywistością, sposobem na zaistniałą sytuację, z której nie ma fizycznej ani psychicznej ucieczki. Nie mając możliwości zaakceptowania tego, co się dzieje, człowiek wycofuje się w głąb siebie lub fantazjuje o byciu w innym miejscu, czasie, o byciu kimś innym.
Nauka poszerza rozumienia psychopatologii, zarazem naukowe możliwości badania zjawisk chorobowych znajdują swoich krytyków. Na przykład Karl Jaspers czy Maurice Merleau-Ponty sądzili, że nie tylko patologiczne doświadczenie wymyka się rozumieniu. „Na takie ograniczenia napotyka ludzkie samopoznanie naukowe oraz egzystencjalna refleksja, perspektywa naukowa nie jest w stanie uchwycić wyjątkowości i niepowtarzalności ludzkiej egzystencji”1. Z postawy zwątpienia narodził się w psychiatrii nurt negacji choroby psychicznej (antypsychiatria).
Trudne było i jest stworzenie indywidualnego obrazu pacjenta nie tylko na poziomie objawów, spersonalizowanie go. Mimo istnienia klinicznych kryteriów diagnostycznych, „deskryptorów” symptomów, skal nasilenia objawów psychozy, klasyfikacji urojeń, omamów (halucynacji), zachowań zdezorganizowanych lub katatonicznych, depresji czy manii, mimo zdefiniowania objawów zwiastunowych, charakterystyk okresów rezydualnych choroby i jej przebiegu – nasze pełne rozumienie psychopatologii wciąż jest małe, a paradygmat współczesnej psychiatrii wciąż w fazie powstawania.
– Każdy stan psychiczny ma jakąś reprezentację biologiczną – sądzi dr Krzyżanowska-Zbucka, ordynator Oddziału Zapobiegania Nawrotom Instytutu Psychiatrii i Neurologii, zajmująca się leczeniem zaburzeń psychotycznych, afektywnych i lękowych. – Inaczej działają neuroprzekaźniki w mózgu kogoś zakochanego, inaczej ucznia przed egzaminem czy kogoś, komu zdechł pies. O patologii mówimy, gdy się to utrwala i pojawia bez okoliczności zewnętrznych, a zaburzenia neuroprzekaźnictwa skutkują objawami lękowymi, depresyjnymi czy psychotycznymi. Niektórym ludziom jest łatwiej, niektórym trudniej kontrolować objawy. Czasem ci z nerwicą funkcjonują gorzej niż ci z psychozą. To zależy od biologicznego potencjału wyjściowego i od zasobów psychicznych: dojrzałości, mechanizmów radzenia sobie – uważa.
– Człowiek w okresie zaostrzeń, w ostrej psychozie ma swój psychotyczny świat alternatywny, swoje przeżycia, omamy. Kontakt z „tym światem” jest dla niego albo nieinteresujący albo zagrażający. „Tamten” jest ciekawszy, fascynujący, jest w nim kimś wyjątkowym, tu jest tylko nieszczęśliwym człowiekiem. I na nieświadomym poziomie wybiera „tamten świat” – opowiada dr Krzyżanowska. Ale gdy „tamten” jest przerażający i tak bardzo pochłaniający, że staje się zagrożeniem, pacjent się boi, a w lekarzu widzi wysłannika wrogich sił. Kontakt z rzeczywistością traci tylko w zaostrzeniach, gdy choroba mija, odzyskuje go. Schizofrenia nie jest „na zawsze”, zwykle ma nawroty i remisje, zaostrzenia i okresy bezobjawowe, jak każda choroba przewlekła. W okresach zaostrzeń bywa, że chory zaniedbuje branie leków, czasami zaostrzenie sprowadza właśnie brak compliance – mówi specjalistka.
– Przy pierwszym epizodzie nagłej psychozy – opowiada dr Krzyżanowska-Zbudzka – nawet stricte schizofrenicznej, psychiatra rozpoznaje zwykle „ostre przemijające zaburzenie psychotyczne”, mniej stygmatyzujące niż rozpoznanie schizofrenii. Nawet jeśli pierwszy epizod to schizofreniczny zespół paranoidalny, jedna z postaci zespołów schizofrenicznych, charakteryzujący się objawami wytwórczymi, to nie musi to być wyrok. Tę chorobę się leczy. W zespole paranoidalnym występują urojenia oddziaływania: ktoś wpływa na moje myślenie, na mój mózg, na moje uczucia, jestem marionetką; nie czuję się panem swoich myśli i uczuć, nawet ciała. Są też urojenia odsłonięcia: inni znają moje myśli. Towarzyszy temu poczucie, że wszystko, co się wokół dzieje, ma znaczenie i mnie dotyczy. Dołączają się objawy słuchowe – słyszane albo „myślane”. Ktoś mi nasyła obce myśli do głowy, coś mi „wchodzi do głowy i majstruje w myślach”. Omamy imperatywne mają postać głosów, obrażają, wyzywają, coś każą zrobić: „Idź się powieś! Idź tam!”. I ludzie popełniają samobójstwo albo idą boso na mróz. Pacjent, poznając swoją chorobę, uczy się walczyć z tymi nakazami, nie poddawać się im. Gdy to wszystko się zaczyna, ma jeszcze świadomość, że coś jest nie tak, ale gdy się w psychozę zagłębi całkiem, to zwykle już nie ma wątpliwości, że tak właśnie jest, że ktoś mu nasyła myśli albo je wykrada. W fazie ustępowania objawów na powrót pojawiają się wątpliwości. Terapia podaje urojenia w wątpliwość, a jemu udaje się (nie zawsze) złapać dystans. Niekiedy nie wypracowuje krytycyzmu w stosunku do swojej choroby, myśli: „Przestali mnie prześladować – nie dlatego, że to był wytwór mojej wyobraźni – tylko dlatego, że ktoś im kazał przestać”. Ale i tak to jest mały postęp – wyjaśnia psychiatra.
– Czasem pacjenci przy drugim, trzecim nawrocie potrafią coś z tego wszystkiego zrozumieć, osiągnąć dystans. Na tym opiera się psychoedukacja – by chory nauczył się żyć z chorobą jak diabetyk czy hemofilik. Terapia poznawczo-behawioralna pozwala na identyfikację objawów zwiastujących nawrót, rozpoznawanie indywidualnych czynników ryzyka, zaplanowanie wczesnej interwencji, zapobieganie nawrotom itd. – tłumaczy pani ordynator.
– Pierwszy epizod psychotyczny często poprzedzają zaburzenia snu czy łaknienia, wewnętrznego rozedrgania, a jego treści są realne – przybliża przebieg choroby ze spektrum schizofrenii dr Krzyżanowska. Z czasem dołączają doznania akustyczne, ale chory może jeszcze sądzić, że się przesłyszał, że za ścianą rzeczywiście ktoś mówi, szepcze. Z czasem niepokoi się o sąsiadów, potem szerzej o pokój światowy, zarazę czy potop, a te urojenia i lęki wychodzą na pierwszy plan przeżyć, głosy i halucynacje nakazują mu coś, czegoś zabraniają, a wszystko, co wokół, jest znaczące i dotyczy go osobiście. „Ktoś patrzy na mnie i słyszy moje myśli, może je dowolnie zmienić, nie są już moje. Nie jestem panem swojej głowy” – myśli.
– Jak komponenta biologiczna w człowieku odpowiada za podatność, tak psychiczna za treści pojawiające się w psychozie. W jednych urojeniach prześladowczych występuje mafia czy KGB, w innych członkowie rodziny chorego – mówi dr Krzyżanowska-Zbucka.
Z jednej strony jest coraz skuteczniejsza farmakoterapia znosząca objawy, trzymająca epizody psychoz na uwięzi leków, w tym długodziałających. Z drugiej strony psychoterapia ułatwia choremu przystosowanie się do choroby przewlekłej. Tak ujmował to ekscentrycznie filozof Emil Cioran, fascynujący się przejawami „szaleństwa”, którego szukał też w sobie („Codziennie zadaję sobie pytanie, czy jestem mędrcem czy chorym umysłowo”) – normalność opisując jako „uczepienie się codziennych trosk, popadnięcie w znieczulającą banalność codzienności, w kontemplację pustki”2.
Osoby zdrowe sądzą, że potrafią panować nad sobą – nie wyjdą nago na mróz, nie poddadzą się impulsowi destrukcji, jak dziecko depczące robaka, ani nadmiernej emocji. Człowiek chory psychicznie w zaostrzeniu nie może zapanować nad swoim umysłem, wymyka mu się spod kontroli intelekt i wola. Ale choć zachowuje się czasem w sposób niekontrolowany, to nie traci swojej inteligencji, nie staje się „głupi”.
Leki podane na etapie poprzedzającym ostrą psychozę powstrzymują objawy psychotyczne. Rozumienie przez chorego objawów zwiastunowych, działania leków, współpraca z lekarzem, odpowiedzialność za swoje zdrowienie, za zapobieganie nawrotom, bez alkoholu i narkotyków – poprawiają rokowanie, wydłużają okresy remisji. Psychiatra dzięki lekom, a psychoterapeuta w procesie terapii pomaga choremu odzyskać poczucie panowania nad własnym umysłem i nad rzeczywistością, rozumienie świata i innych ludzi i bycie rozumianym, możliwość komunikacji, okazywania własnych i rozumienia cudzych emocji. – Współczesna psychiatria koncentruje się na leczeniu choroby jako takiej, ale też na inwestowaniu w te zasoby, na wzmacnianiu pacjenta – tłumaczy dr Krzyżanowska. Najskuteczniejsze jest leczenie skojarzone: leki z psychoterapią: psycholog „pod superwizją”, terapia grupowa, socjoterapia, terapia pracą itd., pomagają pacjentowi uzyskać wgląd w chorobę, w siebie samego, wzmocnić zasoby, a leki kontrolują objawy – sądzi.
Ale czy łatwo jest uwierzyć, że schizofreniczne, sekretne, duchowe życie mózgu da się kontrolować – na poziomie duchowym – tak samo jak na poziomie medycznym glikemia czy nadciśnienie tętnicze?