Tej awantury z całą pewnością można było uniknąć. Wystarczyłoby przed podjęciem decyzji o zmianie standardów dotyczących porodów powiadomić najbardziej zainteresowanych o tym, co będzie oznaczać zmiana w ustawie. Ministerstwo Zdrowia zrobiło to „po cichu”, uznając, że to drobna, techniczna poprawka. I rozpętało burzę.
Chodzi o likwidację standardów porodowych – jak mówią organizacje zajmujące się prawami kobiet, również do godnego rodzenia. Lub o zamianę standardów medycznych na standardy organizacyjne – jak utrzymuje resort zdrowia. Ministerstwo zapewnia, że te standardy, które zaczną obowiązywać najpóźniej od 2019 roku, jeszcze skuteczniej będą chronić prawa rodzących. Sęk w tym, że po stronie społecznej mało kto w to wierzy. – Gdyby minister miał czyste intencje, nie przeprowadzałby zmiany po kryjomu – słychać na przykład w środowisku położnych.
Wszystko zaczęło się od stanowiska Naczelnej Rady Lekarskiej, która wiosną zwróciła się do ministra zdrowia z apelem o zmianę przepisów. Zdaniem samorządu lekarskiego to nie minister, a towarzystwa naukowe powinny opracowywać standardy leczenia. Standardy określane przez ministra NRL uznała za „jaskrawe i nieuprawnione wkroczenie władzy ustawodawczej i administracyjnej w autonomiczny obszar nauki i wiedzy”.
Minister do zdania samorządu się przychylił i w procedowanej latem nowelizacji ustawy o działalności leczniczej zapisał żądaną zmianę. Kilka miesięcy temu przeszło to bez echa. Mleko rozlało się pod koniec roku, gdy okazało się, że „dobra zmiana” obejmie przede wszystkim porodówki – bo na cztery rozporządzenia o standardach medycznych trzy dotyczą rodzących. Co prawda obecny stan prawny – czyli standardy w randze rozporządzeń – obowiązywać mają jeszcze przez dwa lata, ale kobiety boją się, że okres ten zostanie skrócony (minister może wydać wcześniej rozporządzenie o standardach organizacyjnych), po drugie – że w nowym rozporządzeniu prawa kobiet rodzących zostaną zredukowane do wanny, prysznica i ewentualnie obecności jednej osoby towarzyszącej.
O wszystkim innym będzie zaś decydować ordynator oddziału lub położnik prowadzący poród. Na przykład o rutynowym nacięciu krocza czy kontakcie skóra do skóry. Albo o tym, że w ostatniej fazie porodu kobieta musi leżeć.
Obawy kobiet nie są bezpodstawne. Latem Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport o sytuacji na porodówkach. Mimo obowiązywania standardów w randze rozporządzeń, część oddziałów położniczych ich nie przestrzega. Braki sprzętowe, braki kadrowe zagrażające bezpieczeństwu rodzących i dzieci (zbyt mała liczba położnych, brak anestezjologów, niewystarczająca obsada położników), niekomfortowe warunki pobytowe (sale wieloosobowe, niegwarantujące intymności) – to rzeczywistość wielu rodzących kobiet. Z drugiej strony – w większości placówek nastąpiła radykalna zmiana na lepsze, zwłaszcza w obszarze warunków rodzenia (indywidualne sale porodowe wyposażone w udogodnienia typu wanna, prysznic, sprzęt ułatwiający przejście pierwszych faz porodu), „jedynki” i „dwójki” dla matek z dziećmi. Zmianę widać również w podejściu personelu do rodzących – kobieta w znaczącej części szpitali może liczyć na pełną podmiotowość. Nie jest „tylko” pacjentką, ale – przyszłą matką. Lekarze zaś i położne postępują tak, by dzień porodu był pięknym wspomnieniem, a nie – koszmarem, z którego kobiecie przez lata trudno się uwolnić.
Lekarze w sprawie standardów są podzieleni. Część ginekologów jest wdzięczna Konstantemu Radziwiłłowi za decyzję w sprawie standardów. Twierdzą, że w tej chwili specjalizacja ginekologiczno-położnicza jest obarczona największym ryzykiem – każde niepowodzenie położnicze oznacza postępowanie prokuratorskie, często – proces karny, postępowanie przed sądem lekarskim, często również pozew cywilny. Dlatego lekarz powinien mieć możliwość minimalizowania ryzyka przy porodzie, nawet kosztem odstępstwa od standardów postępowania. – Gdy pojawiają się komplikacje, nie mamy do czynienia z porodem naturalnym – przypominają położne. W sytuacji zagrożenia zdrowia i życia matki lub dziecka ich ratowanie ma priorytet, nie standardy. Standardów broni m.in. prof. Mirosław Wielgoś, konsultant krajowy ds. perinatologii, który podkreśla, że standardy medyczne określone przez towarzystwa naukowe nigdy nie będą mieć takiej rangi jak te zawarte w rozporządzeniu.
Pod petycją do premier Beaty Szydło o pozostawienie standardów w niezmienionej formie (akcję prowadzi Fundacja Rodzić po Ludzku) do 23 grudnia podpisało się ponad 70 tysięcy osób. FRpL przypomina w niej, że prace nad standardami rozpoczęły się na wniosek ministra zdrowia prof. Zbigniewa Religi w 2007 roku. „Powołany przez Ministra zespół ekspertów (położnicy i neonatolodzy, położne, strona społeczna reprezentowana przez Fundację Rodzić po Ludzku) stworzył dokument, którego celem jest ograniczenie nadmiernej medykalizacji porodu fizjologicznego, przestrzeganie praw pacjenta, stosowanie zasad trójstopniowej opieki perinatalnej i zwiększenie satysfakcji pacjentek z opieki okołoporodowej. Standardy powstały w odpowiedzi na głos tysięcy kobiet, które nie chciały więcej doświadczać odhumanizowanej opieki, szpitalnej rutyny, przestarzałych, często szkodliwych procedur medycznych”.
Nic nie wskazuje, by strona społeczna łatwo uznała racje ministra zdrowia i uwierzyła, że standardy organizacyjne lepiej zabezpieczą prawa kobiet na porodówkach. Przeważają głosy, że kobiety nie mogą dopuścić, by hasło „rodzić po ludzku” zostało zastąpione hasłem „rodzić po lekarsku”.