No i stało się. Pakiet onkologiczny nadaje się już tylko do kosza lub do poważnej modyfikacji, do której ministerstwo z obecnym kierownictwem nie jest jednak zdolne. Już nie tylko niżej podpisany, czyli „wieczna Kasandra”, nie tylko „pazerne warchoły”, czyli lekarze rodzinni, teraz już wszyscy widzą, że przygotowywany przez niemal rok nowy produkt, który miał być propagandowym sukcesem rozwiązującym – nierozwiązany przez innych – problem monstrualnych kolejek, w rzeczywistości staje się symbolem wielkiej propagandowej klęski ministra i jego zespołu wysokiej klasy partaczy. Naprawdę trzeba nie lada talentu, żeby tak to wszystko schrzanić. Pakiet onkologiczny, który w swoich założeniach miał poprawić jakość i terminowość opieki onkologicznej, który miał skrócić kolejki a poprzez zniesienie limitów mógł być kołem napędowym dla wielu dobrych placówek medycznych, w rzeczywistości stał się swoim przeciwieństwem. Droga pacjenta jest teraz niejednokrotnie dłuższa niż poprzednio, nadmiar administracyjny związany z jego obsługą powoduje, że pacjent onkologiczny staje się pacjentem niechcianym, a ci, którzy mieli nadzieję, że przychody ich placówek wzrosną, już w pierwszych tygodniach funkcjonowania pakietu zaczęli ponosić straty. Dlatego też wiele placówek, w panice, szybko wypowiedziało umowy. Kilku konsultantów krajowych z dziedzin onkologicznych napisało list do Pani Premier, do Ministra, do NFZ, w którym zwracają uwagę na problemy, które pojawiły się wraz z próbą wdrożenia pakietu. Praktyka pokazała nie tylko te problemy, o których pisałem w styczniu, ale także szereg nowych, dotychczas niedostrzeżonych. Kuriozalne jest to, że pakiet, który w zamyśle miał udrożnić system opieki zdrowotnej przynajmniej dla pacjentów onkologicznych – i któremu to pakietowi Naczelna Izba Lekarska zarzuca niekonstytucyjność ze względu na wyróżnianie części pacjentów kosztem pozostałych – w rezultacie stworzył kolejne, nowe przeszkody, jeszcze bardziej przyblokował i tak niedrożny system opieki zdrowotnej a pacjentów, których miał – według NIL – wyróżnić, faktycznie uciemiężył.
Konsultanci w swoim liście nawołują do pilnej naprawy pakietu, zanim szkody staną się namacalne a dla niektórych pacjentów nieodwracalne. Podczas gdy w zakresie diagnozy sytuacji w pełni zgadzam się z autorami listu, to co do proponowanego sposobu naprawy mam wiele wątpliwości. Jedną z podstawowych wad pakietu jest nadmiar regulacji i obowiązków sprawozdawczych, po prostu, nadmiar papierologii. Tymczasem autorzy listu jako remedium proponują opracowanie kolejnych, jeszcze bardziej precyzyjnych standardów diagnostyczno-terapeutycznych. Ki diabeł?! Mało wam regulacji? Standardy diagnostyczno-terapeutyczne powinny być opracowywane przez towarzystwa naukowe i przez nie rekomendowane. I wystarczy. Jeśli zabierze się za to minister, nawet posługując się konsultantami, to w rezultacie wprowadzi nowe obowiązki, kolejną sprawozdawczość. Kochani, czy wy tego wciąż nie rozumiecie? Przecież oni tam w ministerstwie nie potrafią myśleć inaczej. Jeśli wprowadzą kolejne, jeszcze bardziej precyzyjne, standardy – to wprowadzą dalsze, jeszcze bardziej rozległe obowiązki sprawozdawcze. Często nie mogę wyjść ze zdumienia, jak Polacy wytykając niektórym innym narodom nadmierny formalizm, co rusz proponują nowe regulacje. Przecież zasadniczo dobrze teraz oceniany system kas chorych opierał się na zdecydowanie mniejszej ilości regulacji. Niestety, to środowiska lekarskie domagały się opracowywania coraz to precyzyjniejszych standardów i to właśnie dlatego mamy tak przeregulowany system. Czyście się wszyscy szaleju najedli, że ciągle wchodzicie na tę samą ścieżkę? Ochronie zdrowia potrzebna jest potężna deregulacja, bo ten system mało już kto rozumie i coraz trudniej jest się w nim poruszać. Na zmianę na lepsze nie ma nadziei do wyborów, ale przynajmniej do tego czasu nie pogarszajmy sytuacji.