Przed naszym niestabilnym finansowo i funkcjonalnie systemem stoi wiele zagrożeń. Ostatnio mówimy o problemach związanych z pakietami: onkologicznym i kolejkowym, o strukturalnym niedofinansowaniu, podwójnym zagrożeniu demograficznym, tj. wzroście liczby pacjentów i spadku liczby profesjonalistów medycznych. Niewykluczone, że jeszcze w tym roku staniemy przed kolejnym – ogólnopolskim protestem pielęgniarek.
Fot. Thinkstock
Nadchodzący wielkimi krokami ogólnopolski protest pielęgniarek może wstrząsnąć systemem w sposób, jakiego być może nie jesteśmy jeszcze w stanie sobie dzisiaj wyobrazić. Wieloletnie zaniedbania w zapewnieniu przez decydentów kształcenia odpowiedniej ich liczby sprawiły, że Polska należy do tych krajów w Europie, w których na 1000 mieszkańców przypada najmniej pielęgniarek, ale też występuje całkowicie obiektywny ich niedobór. Zwłaszcza poza metropoliami, w małych powiatowych szpitalach.
Z powodu niedostatecznych środków finansowych od lat oferuje się pielęgniarkom stosunkowo niskie wynagrodzenia. O ile pensje lekarzy wzrosły w ciągu ostatnich dziesięciu lat dość istotnie, choć według wielu z nich niewystarczająco, to wzrost poborów pielęgniarek był bardzo niewielki. Obecnie zarabiają one przeciętnie poniżej średniej krajowej, tj. ok. 3000 zł brutto.
I wygląda na to, że ich wciąż narastające niezadowolenie z warunków pracy i płacy po raz kolejny osiągnęło taki poziom, że trudno je będzie złagodzić. Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych wybrał dobry termin protestu: strajk ostrzegawczy w maju ma ewidentną koincydencję z wyborami prezydenckimi, ewentualny strajk generalny we wrześniu wyprzedziłby wybory parlamentarne. Czy rządząca koalicja pozwoli sobie na takie wydarzenie, w którym może wziąć udział blisko 200 tys. pielęgniarek zatrudnionych tylko w szpitalach?
Pewnie nieuniknione jest kolejne „białe miasteczko”, ale zdecydowanie większym problemem będą masowe spory zbiorowe w kolejnych miejscach. Spory, które po raz kolejny popsują relacje na osi pacjenci – szpitale, ale także pomiędzy poszczególnymi grupami zawodowymi, czy pielęgniarkami a zarządcami szpitali. A przecież „z próżnego i Salomon nie naleje”.
Informacje dotyczące stanu finansowego samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej płynące z Ministerstwa Zdrowia, a także z zakładów podlegających samorządom wojewódzkim wskazują na to, że w roku 2014 nastąpiło pogorszenie ich kondycji w stosunku do roku 2013. Wprowadzenie pakietów: onkologicznego i kolejkowego najprawdopodobniej także doprowadzi do kolejnego pogorszenia, o czym alarmują nie tylko szpitale duże mogące pakiet onkologiczny realizować, ale przede wszystkim mniejsze, którym obcięto kontrakty. Zatem już przy istniejącym poziomie kosztów idziemy na dno, a przecież są jeszcze inne czynniki zwiększające wydatki, że przypomnę tylko wzrost płacy minimalnej od 1 stycznia 2015 roku.
Prosta symulacja – budżet płacowy w szpitalach wynosi ok. 70 proc. całości wydatków. W niektórych więcej, w bardziej wyspecjalizowanych nieco mniej. Niech wartość wynagrodzeń pielęgniarek wynosi nawet mniej niż połowę ogólnej sumy, to stanowić to będzie ok. 20–30 proc. całkowitych kosztów szpitala. Postulaty organizacji związkowych są zbliżone, bo wynoszą najczęściej dodatkowo ok. 1000 zł do pensji zasadniczej, co oznacza wzrost całkowitych ich wynagrodzeń o blisko 50 proc. Oznaczałoby to wobec tego wzrost kosztów dla szpitali o 10–15 proc. Gdyby to miało być zrównoważone wzrostem kontraktów, rozumianym jako wzrost wartości punktu – bo przy tej samej wartości wzrost musiałby być większy, gdyż trzeba by wtedy leczyć więcej pacjentów, co generowałoby dodatkowe koszty – to kontrakty także musiałyby wzrosnąć o owe 10–15 procent. Na 2015 rok NFZ przeznaczył na leczenie szpitalne bez chemioterapii i programów lekowych ok. 38,7 miliarda złotych. Spełnienie oczekiwań pielęgniarek bez pogorszenia sytuacji szpitali musiałoby więc kosztować 4–5 miliardów złotych. I to jest skala niedoboru bądź następstwo wieloletnich zaniedbań.
Stoimy więc w obliczu poważnego zagrożenia. Z jednej strony należy pielęgniarki rozumieć, z drugiej, nie ma fizycznej możliwości spełnienia ich oczekiwań, bez znaczącego zwiększenia finansowania systemu. Tu nie pomoże już żadne opowiadanie o jego uszczelnianiu. Trzeba sobie jednocześnie zdawać sprawę z tego, że wzrost wynagrodzeń pielęgniarskich nie jest żadnym lekarstwem poza tym, że być może zwiększy się zainteresowanie tym zawodem i więcej młodych osób zechce w nim podjąć pracę w latach następnych.
Mam jednocześnie nadzieję, że doświadczenia lat ubiegłych dotyczące „ustawy 203” z 2000 roku, czy równie kalekiej „ustawy wedlowskiej” z roku 2006, powstrzymają polityków przed podobnymi im rozwiązaniami, które narzuciłyby szpitalom obligatoryjne podwyższenie wynagrodzeń pielęgniarek w formie znakowanych pieniędzy, jednocześnie nie zwiększając finansowania systemu w sposób na to pozwalający.
Jest takie powiedzenie, że jeżeli na scenie teatru w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to do końca sztuki musi ona wypalić. Problem niskich wynagrodzeń pielęgniarek spotęgowany stale zmniejszającą się ich liczbą na rynku pracy jest jak ta strzelba, czy też tytułowy granat. Mimo że dzierżą go delikatne pielęgniarskie ręce, to eksplozja jest bardzo prawdopodobna.