Empatia personelu? Szeroki dostęp do nowoczesnych terapii? Świadomość własnych praw i powinności? Sprawne organizacje zdolne do reprezentowania interesów? Czego potrzebują pacjenci, by poczuć w systemie ochrony zdrowia swoją sprawczość i podmiotowość?
Nie ma wątpliwości co do tego, że rola pacjentów w systemie rośnie. – To jest już taki czas, gdzie organizacje pacjenckie, parasolowe, które zrzeszają wiele organizacji, mają bardzo stabilne miejsce w systemie, są pełnoprawnymi partnerami dialogu: co zrobić z systemem, jak go zmieniać i ewaluować. Są ważnym doradcą dla grupy decydentów: ministra zdrowia, NFZ, organizacji i urzędów, które zajmują się systemem ochrony zdrowia – podkreślał minister zdrowia Łukasz Szumowski w przemówieniu inaugurującym III Kongres Patient Empowerment. Przez dwa dni uczestnicy konferencji zastanawiali się, jak wzmacniać – we wszystkich wymiarach – pozycję pacjenta w systemie.
III Kongres Patient Empowerment – pod patronatem Agaty Kornhauser-Dudy, małżonki Prezydenta RP oraz z udziałem komitetu honorowego ministra zdrowia i pod patronatem merytorycznym Rzecznika Praw Pacjenta – odbył się w dniach 24–25 kwietnia 2018 roku w Warszawie, w Centrum Nauki Kopernik.
Dlaczego więc, skoro jest tak dobrze, skoro pozycja pacjenta w systemie rośnie, sami pacjenci tak często skarżą się na przedmiotowe traktowanie, wręcz – na lekceważenie? – Bez empatii między pacjentem a lekarzem, pielęgniarką, ratownikiem medycznym ich relacje będą zawsze zmierzać do konfrontacji – przekonywał Łukasz Szumowski.
Po pierwsze empatia, po drugie – edukacja
W słowie wstępnym minister zdrowia nawiązał do kilku tragicznych, nagłaśnianych w mediach wydarzeń, do jakich doszło wiosną w szpitalach. Podkreślał, że niezależnie od wyników zleconych kontroli można domniemywać, że zabrakło tam „zwyczajnej, ludzkiej życzliwości”. Podkreślał jednak przy tym, że empatia potrzebna jest po obu stronach. Dopiero wtedy, zamiast konfrontacji pojawi się możliwość partnerskiej współpracy. Przyznał, że zarówno pracownicy medyczni, jak i pacjenci nie są gotowi do zmiany nastawienia. – Mówiąc o wymogu empatii od razu z jednej strony można usłyszeć, że najpierw pracownikom trzeba wystarczająco dużo zapłacić i stworzyć odpowiednie warunki do pracy, a z drugiej, że trzeba skrócić kolejki – stwierdził, dodając, że „idealnego systemu nie ma nigdzie na świecie, niezależnie od kraju”. – Jeśli na pierwszym miejscu nie postawimy empatii, a innych spraw, bardzo ważnych i istotnych, na drugim, niczego nie zmienimy – ocenił.
Problem polega na tym, że empatii nie da się zadekretować, wprowadzić do zarządzenia NFZ w sprawie OWU etc. Jak zwracał uwagę podczas dyskusji poświęconej problemom kobiet z nowotworem piersi dr Janusz Meder, prezes Polskiej Unii Onkologii, do postawy empatycznej człowiek dorasta przez całe życie – od wczesnego dzieciństwa poprzez wszystkie szczeble edukacji.
Na kwestię edukacji, przede wszystkim po stronie pacjentów, kładł z kolei nacisk Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec, który podczas Kongresu przedstawił koncepcję Funduszu Edukacji Zdrowotnej. Fundusz, finansowany z kar nakładanych m.in. przez ministra zdrowia, Rzecznika Praw Pacjenta, Państwową Inspekcję Sanitarną, miałby koordynować i wspierać organizację kampanii edukacyjnych, informacyjnych mających na celu zwiększenie świadomości zdrowotnej społeczeństwa oraz popularyzujących wiedzę o zdrowiu. – Pieniądze nie znikałyby w czeluściach budżetu, a pomogły wesprzeć profilaktykę i organizację edukacji zdrowotnej w sposób skoordynowany i całościowy – podkreślał Chmielowiec. – Edukacja zdrowotna jest potrzebna, jeśli chcemy realnie mówić o współodpowiedzialności obywateli za swoje zdrowie.
Bo, jak przypominał Bartłomiej Chmielowiec, obecni i potencjalni pacjenci mają nie tylko swoje prawa, na których straży stoją przepisy i instytucje, ale również obowiązki czy też powinności. Obowiązkiem czy powinnością pacjenta, jest współpraca z lekarzem i personelem medycznym. – Partnerstwo oznacza przyjęcie współodpowiedzialności za proces leczenia, czyli stosowanie się do lekarskich zaleceń, regularne przyjmowanie zapisanych leków, zmiany w trybie życia – podkreślał Chmielowiec. W sposób szczególny jednak obowiązki pacjenta – każdego z nas – dotyczą profilaktyki, w tym – m.in. szczepień ochronnych.
Prof. Robert Gwiazdowski z Wydziału Prawa i Administracji Uczelni Łazarskiego zwracał jednak uwagę, że jeśli państwo nakłada na obywateli obowiązek szczepień, musi gwarantować najlepsze, dostępne na rynku szczepionki. – Jeśli państwa na to nie stać, niech nie wprowadza obowiązku tego szczepienia – stwierdził prawnik. O konieczności edukacji zdrowotnej mówił też Grzegorz Juszczyk, dyrektor NIZP-PZH. Stwierdził, że optymalnym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie przez MEN do programu szkolnego przedmiotu „edukacja zdrowotna”. – To duża zmiana wymagająca przygotowań. Dlatego na razie postulujemy, by w ramach już istniejących przedmiotów znalazły się lekcje na temat problematyki zdrowotnej.
Patient empowerment, czyli co?
Profilaktyka to również jedno z kluczowych zadań dla samorządów terytorialnych. Jak się z niego wywiązują? – Jeżeli zastanowimy się, kto najbardziej odpowiada za zdrowie, to okazuje się, że w świetle ustaw są to gminy – mówił Zbigniew J. Król, wiceminister zdrowia. Zadania samorządów i władz centralnych w zakresie ochrony zdrowia nie są precyzyjnie rozdzielone, ale się przenikają – niekiedy (często) stanowi to problem. – Samorządy realizują około 40 tysięcy programów zdrowotnych. Trudno powiedzieć, czy są dostosowane do oczekiwań społecznych. Z perspektywy centrali wyglądają czasem dość kuriozalnie, ale być może dla społeczności lokalnych są istotne – przyznał wiceszef resortu zdrowia.
Samorządy zdają sobie sprawę ze społecznych oczekiwań (graniczących z frustracją) w zakresie ochrony zdrowia. Paweł Rabiej, wiceprezydent Warszawy, przypomniał, że – jak wynika z badań opinii publicznej – ochrona zdrowia to problem najważniejszy dla 65 proc. mieszkańców stolicy. Mieszkańcy mają oczekiwania pod adresem zarówno rządu, jak i władz samorządowych. Pytanie: których? I szerzej: kto jest właściwym adresatem tych oczekiwań? – W samej Warszawie mamy siedem jednostek założycielskich dla szpitali. Jesteśmy wyjątkiem w Polsce pod względem aktywności, jako miasto mamy dziesięć swoich szpitali i kolejny „w drodze” – przypomniał Rabiej. Stolica realizuje programy zdrowotne, na które jest duże zapotrzebowanie (program in vitro, z którego urodziło się już 150 dzieci, programy szczepień ochronnych, w tym szczepienia przeciw HPV, które obejmie nie tylko dziewczynki, ale również chłopców). Ale pojawiają się też wyzwania związane z niedostatecznym funkcjonowaniem systemu ochrony zdrowia. Przykładem może być pogrążona w skrajnym kryzysie psychiatria dziecięca.
Profesor Henryk Skarżyński, dyrektor Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, konsultant krajowy ds. otorynolaryngologii, podkreślał zmiany, jakie zaszły w zakresie aktywności samorządów w obszarze profilaktyki zdrowotnej na przestrzeni bez mała trzech dekad. Wspominał, że gdy Instytut rozpoczął na początku lat 90. badania przesiewowe noworodków, musiał przełamywać opór ze strony części lekarzy i rodziców. – Dziś program badań noworodków jest jednym z najlepszych w świecie – podkreślał prof. Skarżyński. Lekarze mogą więc rozwijać kolejne programy profilaktyczne. – Warszawa jest pierwszym w Europie, a może i na świecie, miastem, w którym cała populacja pierwszoklasistów jest objęta programem badania wczesnego wykrywania zaburzeń słuchu. Od niedawna tym badaniom podlega też cała populacja pierwszoklasistów Mazowsza – mówił ekspert.
Czy Polska może być pionierem nie tylko w zakresie programów profilaktycznych słuchu, ale też np. neurochirurgii? Przykład prof. Mirosława Ząbka, kierownika Kliniki Neurochirurgii i Urazów Układu Nerwowego CMKP w Warszawie pokazuje, że tak. Terapia genowa choroby Parkinsona, leczenie wielopostaciowych glejaków przy pomocy celowanych w komórki nowotworowe „bomb” genowych, naprawianie natury i przywracanie życia – dosłownie – dzieciom, których organizm nie produkuje enzymu warunkującego powstawanie w organizmie dopaminy i serotoniny – osiągnięcia neurochirurga z Mazowieckiego Szpitala Bródnowskiego w Warszawie zebrani na Kongresie Patient Empowerment nagrodzili gromkimi brawami. – W tej chwili do naszego ośrodka jest już kolejka dzieci zza granicy – mówił prof. Ząbek. Trudno się dziwić, bo choć metoda jest jeszcze w fazie badań, efekty są spektakularne. Terapia dotyczy małej grupy dzieci – w Polsce zdiagnozowano dwoje, i zostały już zoperowane. Dzieci, które przed terapią były w stanie wegetatywnym, po terapii stosunkowo szybko uczą się wszystkich podstawowych czynności, mogą również uczęszczać do szkoły. Alternatywą jest oczekiwanie na śmierć – w przypadku tej wady genetycznej mało które dziecko dożywa 16–18 lat.
Innowacji w medycynie na poziomie tych, które wdraża prof. Ząbek, potrzebuje – na szczęście – niewielu pacjentów. Niemal wszyscy natomiast potrzebują lub mogą potrzebować innowacyjnych rozwiązań, które ułatwiają dostęp do opieki medycznej. To, że telemedycyna jest przyszłością systemu ochrony zdrowia i opieki zdrowotnej, to truizm. Ale fakt, że staje się w coraz większym stopniu teraźniejszością, ciągle – w polskich realiach – potrafi zaskakiwać. Doświadczeniami z zakresu telemedycyny dzielił się podczas kongresu dr Konrad Michalski, dyrektor medyczny PZU Zdrowie. – Telemedycyna, konsutacje telefoniczne i porady udzielane na platformie cyfrowej pozwalają nam w lepszy sposób wykorzystywać zasoby kadrowe, którymi dysponujemy – podkreślał. Korzystają na tym przede wszystkim pacjenci, z których znacząca część nie musi mieć osobistego kontaktu z lekarzem, a poradę specjalisty (w dziesięciu specjalnościach) może otrzymać w krótkim czasie (od kilkunastu minut do maksymalnie kilku godzin oczekiwania).
Gdy pacjent jest bezsilny
Jednym z wniosków, jakie musiały towarzyszyć słuchaniu kolejnych dyskusji panelowych Kongresu Patient Empowerment, jest kompletna nieprzewidywalność – dla pacjenta – polskiego systemu ochrony zdrowia. Z jednej strony – znaczące osiągnięcia i doskonałe wyniki w wąskich dziedzinach medycyny. Z drugiej – niedostępność lub bardzo ograniczona dostępność nowoczesnych, ale już sprawdzonych metod leczenia. Wyróżniająca Polskę – na niekorzyść – w gronie rozwiniętych krajów świata.
Ofiarami są choćby pacjenci z chorobą Fabry’ego, rodzący się z wadą genu odpowiedzialnego za produkcję enzymu alfa-galaktozydazy, który rozkłada niektóre z lipidów organizmu. Niedobór enzymu sprawia, że w komórkach nerek, serca, nerwach, a także w naczyniach krwionośnych gromadzą się nierozłożone substancje tłuszczowe, zaburzając ich funkcjonowanie. Choroba Fabry’ego nie odbija się przy tym w charakterystyczny sposób na wyglądzie chorych, co utrudnia i wydłuża diagnostykę. Przekonał się o tym Tomasz Nadolski, którego lekarze diagnozowali przez kilkanaście lat. Z jego historią uczestnicy konferencji mogli zapoznać się dzięki nagranemu filmowi – stan zdrowia nie pozwolił mężczyźnie przyjechać do Warszawy. Gościem Kongresu był jego brat, Wojciech Nadolski. – Mój brat był nieskutecznie diagnozowany przez osiemnaście lat. Wreszcie usłyszeliśmy diagnozę: choroba Fabry’ego. Ultrarzadka choroba genetyczna, ale taka, którą można skutecznie leczyć. We wszystkich krajach Unii Europejskiej, tylko nie w Polsce. W Polsce chorzy są pozostawieni sami sobie – mówił.
Eksperci zwracali uwagę, że leki stosowane w chorobie Fabry’ego uzyskały pozytywne oceny AOTMiT i to – przy zastosowaniu wszystkich mechanizmów podziału ryzyka oraz negocjacjach cenowych z producentem – powinno dla ministra zdrowia być wystarczającą przesłanką, by włączyć je do refundacji, podobnie jak w końcówce 2018 roku stało się to z lekiem na rdzeniowy zanik mięśni (SMA).
Jednak kolejne decyzje refundacyjne dotyczące leków sierocych wydają się być bardzo odległe. Czy Polska to współczesna Sparta, w której nieuleczalnie chorych zrzucano ze skały? – Trzeba się zastanowić, jakie decyzje chcemy podjąć. Czy uznamy, że jesteśmy dostatecznie bogaci, żeby leczyć ludzi z chorobami rzadkimi, mając świadomość, że są to terapie niezwykle kosztowne? Czy też stwierdzamy otwarcie, że nas nie stać i pozostawiamy tych ludzi, albo ich część, samym sobie – zachęcał do refleksji panelistów i wszystkich uczestników konferencji moderujący dyskusję Witold Laskowski.
Problem z dostępnością do innowacyjnych terapii nie dotyczy tylko leków sierocych. Zwracał na to uwagę prof. Wiesław W. Jędrzejczak z Katedry i Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych WUM. Z jednej strony podkreślał postęp, jaki Polska poczyniła w zakresie zdolności do zapewnienia przeszczepienia komórek krwiotwórczych wszystkim potrzebującym, z drugiej – pacjenci hematoonkologiczni mają zapewniony dostęp do leków z pierwszej i drugiej linii. Gdy leczenie się komplikuje, chorzy przestają reagować na leki, konieczne staje się włączanie leków nowocześniejszych – i tutaj dostępność jest już problematyczna. W najbliższym czasie nie ma co liczyć w tym zakresie na większą zmianę, bo podczas Kongresu wiceminister Maciej Miłkowski przyznał, że wbrew nadziejom środowisk pacjentów, na majowej liście refundacyjnej nie znajdą się nowe leki hematoonkologiczne, ważne dla chorych ze szpiczakiem plazmocytowym i białaczką. – Negocjowane były cztery leki. W przypadku trzech leków nie udało się porozumieć co do warunków – powiedział wiceminister. Tylko jedna z ofert firm farmaceutycznych była zgodna z oczekiwaniami Komisji Ekonomicznej, ale wprowadzenie leku na listę jest skomplikowane technicznie. – Jest szansa, że lek, przeznaczony dla największej grupy pacjentów, będzie refundowany od lipca – mówił Miłkowski, podkreślając jednocześnie, że mowa jest o bardzo drogich terapiach, a Polska ciągle jest stosunkowo niezamożnym krajem.
Co z tymi pieniędzmi?
Profesor Jędrzejczak przypominał, że w przypadku Polski procentowe wydatki na ochronę zdrowia są dużo niższe niż w innych krajach – również, jak my, nie najbogatszych. – To oczywiście jest decyzja polityczna podejmowana powyżej Ministerstwa Zdrowia. Trzeba docenić, że uchwalono ustawę o dochodzeniu do 6 proc. PKB na zdrowie, ale warto zastanowić się, jaki będzie jej końcowy efekt. Nie mówię tu o wątpliwościach związanych z realizacją ustawy, ale o tym, że gdy już za kilka lat osiągniemy owe mityczne 6 proc. PKB, w rzeczywistości na jednego chorego będziemy wydawać mniej niż w tej chwili. Dlaczego? Chorych będzie więcej i będą wymagać droższego leczenia, bo zwiększy się skuteczność medycyny. Pacjent, który kiedyś potrzebował leczenia przez kilka czy kilkanaście miesięcy, bo potem umierał, teraz z tą samą jednostką chorobową może żyć kilka, nawet kilkanaście lat – zwracał uwagę ekspert.
Jednym ze sposobów na bardziej efektywne wydawanie tych środków, które są w systemie, ma być – według Ministerstwa Zdrowia – Agencja Badań Medycznych. Jednym z jej zadań będzie poszerzanie rynku niekomercyjnych badań medycznych, a więc – również – zwiększanie dostępności pacjentów do terapii innowacyjnych. W tej chwili, jak zwracał uwagę prof. Piotr Rutkowski, choćby w onkologii widać ogromną przepaść między Polską, gdzie w badaniach klinicznych uczestniczy 3–4 proc. pacjentów z chorobami nowotworowymi, a krajami Zachodu, gdzie ten odsetek sięga nawet 40 proc. – Szacuje się, że rynek badań komercyjnych w tej chwili ma wartość 2 miliardów złotych, a biorąc pod uwagę wielkość populacji powinien być minimum 2,5 do 3 razy większy – przyznał Radosław Sierpiński z ABM. Jeszcze większym wyzwaniem będzie budowa niekomercyjnego segmentu badań klinicznych, które w tej chwili stanowią około 2 proc. wszystkich badań klinicznych prowadzonych w Polsce.
Wyzwaniem dla systemów ochrony zdrowia, ale również gospodarek narodowych i ich finansów, są choroby doskonale rozpoznane, zwane już chorobami cywilizacyjnymi, epidemiami XXI wieku: otyłość, choroby układu krążenia, również, coraz częściej, choroby neurologiczne. Podczas konferencji eksperci zastanawiali się, w jaki sposób „patient empowerment” może przełożyć się na skuteczniejszą profilaktykę tych chorób lub – w późniejszym stadium – lepsze, bardziej opłacalne (efektywne, ale również tańsze) nimi zarządzanie. Patient empowerment, rozumiane jako upodmiotowienie pacjenta, a więc uczynienie go partnerem w procesie leczenia. Choćby niewielkie i świeże jeszcze doświadczenia z programu pilotażowego POZ Plus, realizowanego przez NFZ na populacji około 300 tysięcy pacjentów dają nadzieję. – Już możemy mówić o skróceniu kolejek, odciążeniu kardiologów czy diabetologów, bo 40 proc. pacjentów z nadciśnieniem i cukrzycą leczy się u nas – mówił Artur Prusaczyk, wiceprezes zarządu Centrum Medyczno-Diagnostycznego w Siedlcach, jednej z placówek objętych pilotażem.
Przedstawiciele organizacji pacjenckich nie mieli wątpliwości, że należy bardzo mocno zastanowić się, jaki procent PKB Polska przeznacza faktycznie na leczenie – czyli między innymi na dostępność do innowacyjnych leków. – Jako organizacje pacjentów powinniśmy wesprzeć ministra zdrowia w tym, aby zdobył pieniądze na zdrowie. Powinniśmy udać się na rozmowy do ministra finansów i część wydatków, na przykład płace personelu medycznego, powinny być pokrywane z budżetu państwa. Płace pożerają ogromną część budżetu na zdrowie – mówiła Aleksandra Rudnicka, rzecznik prasowy Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych.
Ograniczony dostęp do skutecznego, choć drogiego, leczenia dotyka różnych grup pacjentów. W panelu poświęconym chorobom przewlekłym prof. Ewelina Nojszewska z Katedry Ekonomii Stosowanej Kolegium Zarządzania i Finansów Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie przedstawiła dane z raportu poświęconego kosztom pośrednim i bezpośrednim łuszczycy, na którą cierpi w Polsce około miliona osób. To choroba zapalna skóry o podłożu immunologicznym, która – choć nie rodzi tak dramatycznego zagrożenia jak choroby onkologiczne – również pociąga za sobą realne koszty związane z absencją chorobową i mniejszą wydajnością w pracy. Z raportu „Ocena całkowitych społeczno-ekonomicznych kosztów występowania łuszczycy i łuszczycowego zapalenia stawów z perspektywy gospodarki państwa”, którego autorką jest prof. Nojszewska, wynika, że koszty pośrednie łuszczycy w 2017 roku wyniosły aż 5,1 mld zł. Na artropatie, w tym również łuszczycowe zapalenie stawów, przypadało 3,4 mld zł kosztów pośrednich. Koszty pośrednie łuszczycy i artropatii są znacznie większe, niż wydatki przeznaczane na leczenie tych schorzeń. Gdyby chorzy mieli dostęp do optymalnych metod leczenia, koszty pośrednie mogłyby zostać znacząco zredukowane.
Czy nierówności są wpisane
w system?
Jednym z problemów, z jakimi borykają się w polskim systemie pacjenci, są nierówności. Ten wątek przewijał się w kilku panelach, choć w różnych aspektach. Nierówność dotyczy decyzji refundacyjnych w chorobach rzadkich, kwalifikacji do programów lekowych – dotyka to m.in. pacjentów onkologicznych – ale również szans na objęcie terapią ze względu na umowny kod pocztowy. To, co dostępne jest dla pacjentów z określoną chorobą w dużych miastach, poza nimi pozostaje praktycznie nieosiągalne. W sposób szczególny widać ten problem w przypadku osób chorych przewlekle oraz ich opiekunów. – Warto szukać dobrych praktyk ze świata. Weźmy przykład rodzin, w których są osoby z chorobą psychiczną. Taka rodzina, jako całość, potrzebuje psychoterapii, wsparcia. Tymczasem na takie wsparcie, w większym lub mniejszym stopniu, mogą liczyć tylko ci, którzy mieszkają w dużych ośrodkach. Pozostali mogą tylko marzyć o takiej pomocy – mówiła Aleksandra Orzechowska z fundacji Polski Instytut Otwartego Dialogu. – Pracuję jako asystent rodziny w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej. Półtora roku szukałam darmowej psychoterapii dla dziewczynki po traumie – podkreślała wyzwania, z jakimi na co dzień muszą się mierzyć pacjenci w Polsce „B”. Do tego dochodzi olbrzymi problem odciążenia opiekunów osób niepełnosprawnych. Uczestnicy Kongresu mieli okazję zapoznać się z interesującą inicjatywą gospodarstw opiekuńczych, którą przedstawił dr Ryszard Kamiński, dyrektor Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Minikowie. Są to czynne gospodarstwa rolne, w których odbywa się produkcja rolnicza, ale które podjęły dodatkowe wyzwanie opieki nad osobami niesamodzielnymi, starszymi, niepełnosprawnymi, w tym także osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Podopieczni są z okolicy, nie przewozimy ich dziesiątki kilometrów. Osoby potrzebujące wsparcia dziennego są wszędzie, nie tylko w dużych aglomeracjach – podkreślał. Projekt, na razie, finansowany jest z funduszy europejskich. Czy zostanie włączony do systemu opieki społecznej?
Wątek „kodu pocztowego” jako głównego czynnika determinującego szanse na zdrowie mocno wybrzmiał podczas dyskusji o nierównościach w zdrowiu, przy czym prof. Bogdan Wojtyniak z NIZP-PZH otwarcie stwierdził, że mówienie, iż w tej chwili kod pocztowy w większym stopniu decyduje o zdrowiu niż kod genetyczny (tego bon motu chętnie używa m.in. minister zdrowia Łukasz Szumowski), jest poważnym błędem. – Takie podejście zdejmuje odpowiedzialność za wysiłki na rzecz zdrowia zarówno z samego zainteresowanego, jak i z władz lokalnych – stwierdził ekspert. – Różnica w długości życia mieszkańców, mężczyzn powiatu piotrkowskiego w Łódzkiem i powiatu rzeszowskiego wynosi osiem lat na niekorzyść tych pierwszych. Czy wynika ona z tego, że w Piotrkowie Trybunalskim służba zdrowia działa aż do tego stopnia gorzej? Na pewno nie – tłumaczył prof. Wojtyniak, podkreślając, że najistotniejsze czynniki różnicujące sytuację zdrowotną w poszczególnych regionach kraju wynikają przede wszystkim ze stylu i warunków życia.
O nierównościach i potrzebie ich zmniejszania i niwelowania – w perspektywie ponadnarodowej – mówił jeden z zagranicznych gości III Kongresu Patient Empowerment, prof. Mark Lawler (Queen’s University Belfast), który zwracał uwagę, że zachorowalność na nowotwory jest problemem paneuropejskim, przez co konieczne, a na pewno pożądane, są działania w skali całej Unii Europejskiej. Przykładem takiego działania jest Europejska Karta Praw Pacjenta Onkologicznego, ogłoszona w lutym 2014 roku deklaracja będąca efektem wyjątkowej współpracy między organizacjami reprezentującymi pacjentów, liderami z dziedziny opieki zdrowotnej oraz członkami międzypartyjnej grupy Posłowie do PE przeciwko rakowi. Profesor Lawler przyznał jednocześnie, że choć deklaracja była i jest ważnym krokiem, rzeczywistość pozostaje trudna. – Pacjent onkologiczny mieszkający w Belfaście ma gorszy dostęp do leków niż ten, który mieszka, powiedzmy, w Birmingham, mimo że mieszkańcy Irlandii Północnej i Anglii są takimi samymi obywatelami Wielkiej Brytanii – podkreślał.