Projekt ustawy o Narodowym Funduszu Zdrowia ma już za sobą etap tzw. uzgodnień międzyresortowych. Spotkał się z druzgocącą krytyką ekspertów, środowisk i instytucji, przywiązanych do idei demokratycznego państwa prawa, przejrzystości w finansach publicznych, samorządności. Ale ma też zwolenników – wśród wyznawców państwa autorytarnego, w którym władza, nawet z pomocą ręcznego sterowania i choćby przy użyciu siły, ma uszczęśliwiać obywateli. Przykre, że także w środowisku służby zdrowia nie brak wierzących, że tylko centralistyczne planowanie, administrowanie, finansowanie i kontrolowanie świadczeń to dziś jedyne lekarstwo na biedę i nierówności społeczne w zdrowiu i chorobie.
Wiosną br. minister Łapiński z obrzydzeniem charakteryzował system puz – "to przemieszanie kas bismarckowskich z brytyjskim NHS, hybryda parabudżetowa i parasamorządowa". Ale hybrydy tej nie zamierza unicestwić – czyni ją natomiast jeszcze bardziej odrażającą, przekonując, że można skrzyżować wilka z owcą, by dochować się posłusznego psa łańcuchowego. W nauce wiadomo, że takie eksperymenty nie mogą przynieść dobrych owoców i są zakazane, w polityce bywają jednak wcielane w życie, aż do czasu, gdy społeczeństwo odsuwa wreszcie od władzy radosnego cudotwórcę. Aż dziw, że żaden ze zjazdów lekarzy – w ramach nowelizacji Kodeksu Etyki Lekarskiej – nie uchwalił dotąd zakazu eksperymentowania przez lekarza – ministra zdrowia na żywym organizmie systemu opieki zdrowotnej oraz wprowadzania w nim zmian, które nie wynikają z racjonalnych przesłanek, nie mają odpowiedników na świecie i nie sprawdziły się wcześniej w niewielkim bodaj badaniu pilotowym.
Tymczasem Ministra Zdrowia czeka przepychanka, by projekt ustawy o NFZ zechciała zaakceptować sama Rada Ministrów, co umożliwiłoby skierowanie go do prac parlamentarnych. Wszystko wskazuje na to, że w łonie rządu dojdzie do rozłamu. Wiadomo, iż MSWiA, MON i inni domagać się będą utworzenia odrębnego, specjalnego funduszu, finansującego świadczenia zdrowotne dla służb mundurowych oraz urzędników państwowych szczebla centralnego i wojewódzkiego (wraz z emerytami). Płatnikiem składki za nich miałby być budżet państwa. Ministerstwo Zdrowia nie zgadza się oczywiście z tą koncepcją drugiego Funduszu – enklawy dla wybranych, ale niewykluczone, że na jakiś kompromis w tej sprawie będzie musiało pójść. Również Ministerstwo Finansów ma zasadnicze zastrzeżenia do koncepcji MZ – przeciwne jest na pewno przyszłorocznemu wzrostowi składki (docelowo do 9% w 2007 r.) i powrotowi do zasady kompensowania jej podatkiem dochodowym od osób fizycznych. Zdaniem prominentnych urzędników MF, sprzeczna z filozofią ustawy o finansach publicznych oraz deklarowaną polityką rządu jest sama koncepcja utworzenia kolejnego, specjalnego funduszu celowego na zdrowie, wyjętego spod rygorów ustawy budżetowej i dzielonego bez kontroli parlamentu.
Tak więc projektom ministra Łapińskiego kres mógłby położyć, gdyby zechciał, minister Kołodko, przyczyniając się zarazem do usunięcia fundamentalnej sprzeczności w planowanych przez ministra Łapińskiego innowacjach. Bo trzeba się chyba raz wreszcie zdecydować: albo zostaje składka na zdrowie i samorządne kasy chorych, albo – mamy podatki płacone przez wszystkich do budżetu państwa, a o ich alokacji decyduje parlament. Pokrętna koncepcja wyodrębnionego i ręcznie zarządzanego, niemal 30-miliardowego Funduszu – to rozwiązanie najgorsze z możliwych, utrwalające patologie przez lata dotykające polską służbę zdrowia.
Samozadowolenie i hurraoptymizm ministra Łapińskiego wystawione zostaną niebawem na najcięższą dotąd próbę. Jego sprzymierzeńcem nie będzie też czas, który pozostał do końca roku na ewentualne uchwalenie tej bardzo kontrowersyjnej ustawy o NFZ oraz przygotowanie do niej aktów wykonawczych. Bez tego nie będzie zaś podstaw prawnych funkcjonowania nowego płatnika. Czy i bez prawa minister zdoła zrobić swoje?
Aleksandra Gielewska