SZ nr 26–33/2020
z 23 kwietnia 2020 r.
Kronika wypadków koronnych
Krzysztof Boczek
Miesiąc temu opisywaliśmy, jak dramatyczne błędy w walce z epidemią popełnił personel medyczny i decydenci w Chinach, Włoszech i Iranie. Dziś już wiemy: w Polsce jest równie źle. Szpitale stają się głównym źródłem zakażeń.
– Około 110–115 lekarzy jest zakażonych – Rafał Hołubicki, rzecznik prasowy Naczelnej Izby Lekarskiej podawał nam stan na 2 kwietnia. Zaznaczał, że to nie jest 100 proc. faktycznej liczby, bo sanepid nadal nie bada testami na koronawirusa osób na kwarantannie czy w odosobnieniu. A takich lekarzy można liczyć w setkach. Ilu konkretnie? NIL tego nie wie, choć do zbierania informacji wykorzystuje okręgowe izby lekarskie – raz dziennie przekazują raporty.
Taką wiedzą od początku epidemii nie dzieli się ani Ministerstwo Zdrowia, ani tym bardziej sanepid, którego pracownikom zakazano wypowiedzi do mediów. – Występowaliśmy do Głównego Inspektoratu Sanitarnego o statystyki zakażonych pielęgniarek i położnych. Twierdzą, że ich nie prowadzą. Odesłali nas do MZ, gdzie powiedziano, że mają tylko zbiorcze dane – swoją telefoniczną podróż po dane opisuje Zofia Małas, prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych.
– Jest 231 zakażonych pielęgniarek i położnych oraz 2367 na kwarantannie – o stanie na 2 kwietnia informuje nas przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych (OZZPiP) Krystyna Ptok. Dane te zbiera organizacja swoimi kanałami.
Po południu 2 kwietnia, pod wpływem nacisków, sanepid wreszcie ujawnił dane: 4,5 tys. osób personelu medycznego przebywało tego dnia na kwarantannie, a chorych medyków na COVID-19 mieliśmy aż 461. To 17% wszystkich stwierdzonych zakażeń w tym czasie!
Stało się jasne, dlaczego sanepid tak ukrywał te informacje. – To jeden z najwyższych odsetków w Europie. To problem systemowy – komentował na Twitterze dr Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie immunologii i terapii zakażeń.
Szpitale stały się najpoważniejszym źródłem zakażeń w Polsce. Już 30 proc. zakażeń ma miejsce w placówkach zdrowia
POSPOLITE RUSZENIE
Tak jak w Chinach, personel medyczny w Polsce przede wszystkim nie ma wystarczającej liczby maseczek, gogli/przyłbic medycznych, kombinezonów czy płynów do dezynfekcji. I to od początku obecności koronawirusa w Polsce. Doniesienia lekarzy o tym w mediach społecznościowych można liczyć już w setkach, jeśli nie w tysiącach. Lekarz z Krakowa, Jacek Piechota w dramatycznym wpisie podawał, iż na to 800-tysięczne miasto sanepid ma po 60 testów na dzień! Tak mu powiedziano, gdy trzeba było przebadać pod kątem COVID-19 personel, który miał kontakt z zakażonym.
Polacy, w pospolitym ruszeniu, społecznie więc pomagają, jak mogą – szyją maseczki, drukują przyłbice w drukarkach 3D, budują je np. z koszulek na dokumenty. 2 kwietnia fryzjerka prowadząca Studio Fryzur w Bełżycach (lubelskie) na Facebooku ogłosiła, że szuka placówek, którym może przekazać przyłbice, jakie domowym sposobem wytwarza. W kilkanaście godzin pod postem swoje placówki zgłaszali pracownicy kilkudziesięciu szpitali, m.in.: Kraśnik, Bełżyce, Radzyń Podlaski, Łęczna, Janów Lubelski, Lubartów i cały szereg z Lublina: SPSK 4, Wojewódzki, MSWiA, Wojskowy, Centrum Onkologii.
Równie dużym zagrożeniem, co braki w sprzęcie, jest zatrważająca beztroska decydentów w placówkach. – Szefowie największych szpitali w swoich regionach nie przestrzegają procedur bezpieczeństwa w warunkach pandemii – twierdzą Marcin Wyrwał i Edyta Żemła z Onetu, autorzy cyklu tekstów opisujących tego typu sytuacje w kilku placówkach kraju. Efektem zaniedbań, fatalnych decyzji są zakażenia, teraz już nawet setek osób w poszczególnych szpitalach, wyłączanie z pracy oddziałów, a nawet całych placówek.
– Myśmy się przyzwyczaili do działania w atmosferze permanentnego kryzysu i zapaści. Dyrektorzy, decydenci działali tak od kilkunastu lat, by w tym kryzysie jakoś przetrwać. Oznaczało to naginanie procedur (…). W dobie koronawirusa (…) zostawia to za sobą „ślad covidowy” – chorych pacjentów i personel – tłumaczył to łamanie norm bezpieczeństwa Łukasz Jankowski, prezes ORL Warszawa.
GRÓJEC – polskie Codogno
16 marca lekarz z pogotowia w Powiatowym Centrum Medycznym w Grójcu dzwoni do prezes szpitala Joanny Czarneckiej z informacją, że może być zakażony koronawirusem. Ma gorączkę i infekcję. Następnego dnia jego stan się pogarsza. Pobierają mu wymazy do testów. Już to kwalifikuje go do kwarantanny, ale lekarz chce pracować. Dwóch ratowników odmawia z nim pracy. Dyrekcja zmusza ich, mówi o paranoi. – Usłyszeli, że jeśli się boją, to mogą jeździć z doktorem w kombinezonach i maseczkach – opowiadał Onetowi jeden z pracowników. Ale ratownicy uparli się, doktor trafia do izolatki. Ani oddział, ani izba przyjęć, na których pracował nie zostają zdezynfekowane. Jeszcze tego dnia potwierdzono koronawirusa u pielęgniarki z oddziału wewnętrznego. Dyrekcja nie zamyka oddziału, co robi np. szpital w Piasecznie, gdzie także pracowała zarażona.
Następnego dnia jest wynik badania doktora: ma COVID-19. Dyrekcja każe pobierać wymazy do testów od osób, które miały styczność z lekarzem i pielęgniarką w ciągu 5 dni. Powinna min. 7 dni wstecz, więc część personelu się oburza. Dyrekcja potem tłumaczy „Gazecie Wyborczej” w Radomiu, że próbki pobrano „wszystkim pracownikom spełniającym obowiązujące kryteria” narzucane przez sanepid. W sumie ponad 60 wymazów jedzie do laboratoriów. Żaden oddział, na którym pracowała para zarażonych, nie jest ani zamykany ani dezynfekowany. Przyjmowani są kolejni pacjenci. Ponad 60 osób zostaje wysłanych do domów, ale bez informacji, czy to kwarantanna. Następnego dnia część pielęgniarek ma wrócić do pracy, bo brak personelu. 19 marca przychodzą wyniki 30 próbek: 4 pielęgniarki mają koronawirusa. Dopiero wtedy zostają odesłane do domów! Reszta personelu nadal czeka, bo do laboratorium w Warszawie nagle trafia partia próbek od urzędników i polityków PiS z Ministerstwa Rolnictwa. Te mają pierwszeństwo nad próbkami od czekającego personelu medycznego. Dlatego dopiero po 3 dniach spływają wyniki: kolejne 7 osób chorych, w tym ordynator. 22 marca umiera pierwszy pacjent oddziału wewnętrznego. Zmarł 3 godziny (sic!) po wypisaniu go ze szpitala do domu.
Dopiero po tygodniu od 17 marca dyrekcja zamyka oddział wewnętrzny. Pacjentów wypisują bez podania im informacji, że podlegają kwarantannie!
Później okazało się, że jeden z lekarzy w trakcie kwarantanny prowadził praktykę lekarską, przyjmując starszych pacjentów, a dwóch innych pracowało na oddziale wewnętrznym. Media lokalne opisują przypadki kilku pacjentów wypisanych z Grójca, którzy zmarli w domach i zakażali swoich bliskich. Choroba pojawia się w okolicznych gminach. Szpital jest sparaliżowany – do końca marca wywieziono zeń wszystkich pacjentów. W kwietniu zaczęła się dezynfekcja placówki. Wobec dyrekcji i lekarzy, którzy złamali kwarantannę, złożono doniesienia do prokuratury. Pozwy szykują też rodziny zmarłych pacjentów.
Epidemia z Grójca rozlała się na region, bo owa pielęgniarka pracowała też dorywczo w domu pomocy społecznej w Niedabylu pod Radomiem. Tam zarażeniu uległo aż 60 osób! Na koniec marca bilans zarażonych, bezpośrednio lub pośrednio, przez tę osobę liczył już 110 osób!
Podobnie dramatyczny ciąg przypadków i zakażeń doprowadził do zamknięcia i ewakuacji szpitala w Nowym Mieście nad Pilicą. Tam sanepid doliczył się 27 chorych z koronawirusem, z czego 15 osób to personel. Media lokalne i regionalne donosiły o kilku pacjentach tej placówki, którzy zmarli w domach lub innych szpitalach.
We Włoszech epidemia zaczęła się od szpitala w malutkim Codogno, gdzie w karygodny sposób łamano procedury bezpieczeństwa dotyczące koronawirusa. Pozostałe placówki Lombardii, ignorując te regulacje, podsycały epidemię. W efekcie pod koniec lutego br. aż 40 proc. chorych na koronawirusa w tym regionie Włoch zaraziło się w szpitalach!
RADOM – pół tysiąca na out
– Nieustannie potrzebujemy środków ochrony osobistej. Od wojewody mazowieckiego otrzymujemy śladowe ilości – alarmowała w marcu rzecznik prasowa Mazowieckiego Szpitala Specjalistycznego w Radomiu Karolina Gajewska. Brak im masek z filtrem FFP3 kombinezonów, fartuchów, przyłbic, gogli ochronnych, środków do dezynfekcji rąk i powierzchni oraz aparatury medycznej. MSS ogłosił apel z prośbą o pomoc. Między 25 marca a 2 kwietnia na stronie szpitala na FB powieszono kilkadziesiąt postów ze zdjęciami darowanych maseczek fizelinowych, przyłbic wykonywanych w domach, płynów do dezynfekcji, posiłków dla personelu, ciast... Ofiarodawcy to głównie osoby prywatne, organizacje młodzieżowe, koła gospodyń, szwaczki czy ludzie, którzy skrzyknęli się w Internecie. Jedna z lokalnych firm ofiarowała MSS aż 10 tys. rękawiczek, 2 tys. maseczek ochronnych i płyny do dezynfekcji rąk.
Mimo to wirus rozsiewał się po placówce – 2 kwietnia MSS informował, że już 115 osób ma potwierdzoną chorobę COVID-19. Na trzy oddziały nie byli przyjmowani nowi pacjenci. – Mamy zdziesiątkowaną kadrę lekarską i pielęgniarską. Obecnie na zwolnieniach i kwarantannach przebywa ok. 500 osób (sic!) – pisała rzeczniczka. Placówka prosi o pomoc wolontariuszy, a wojewodę o skierowanie do nich dodatkowych medyków. Bo pracownicy MSS pełnią już dyżury po 30 godzin. Skrajnie przepracowani popełniają błędy. Nadal często też pracują bez właściwych zabezpieczeń. Jeden z członków personelu, który ma kontakt z zakażonymi w MSS, mówi portalowi Radom.NaszeMiasto.pl, że ma gorączkę, ale kolejne badanie testem na COVID-19 mu już... „nie przysługuje”.
Jak wielu byłoby tu zarażonych, gdyby nie tak masowa pomoc mieszkańców? Skalę można sobie tylko wyobrazić.
WARSZAWA – szpital bródnowki największym ogniskiem w stolicy
Około 20 marca lekarz z oddziału gastrologii dowiedział się, że ma koronawirusa. Personel trafił na kwarantannę, a pacjenci zostali. Więc dyrekcja skierowała do pracy tamże medyków z innych oddziałów: chirurgii, ortopedii, laryngologii. – Po jednym takim dyżurze dziewczyny wracały na swój oddział – mówi informatorka TVN-u, która opowiedziała o tym, jak chorobę rozniesiono po placówce. Dr Paweł Skowronek, dyrektor medyczny placówki, tłumaczył, że w ciągu pół godziny musieli dostarczyć personel na oddział gastrologii. Po trzech dniach okazało się, że trzech pacjentów gastrologii ma także COVID-19. Informatorka stacji twierdzi, że nawet wtedy pielęgniarki kierowano tam w fizelinie, bez odpowiednich zabezpieczeń! Miały kontakt z osobami z już potwierdzonym koronawirusem i wracały później na swoje oddziały! W ten sposób rozniosły wirusa po szpitalu. Dyrekcja tłumaczy, że musiała przesuwać personel, bo mieli olbrzymie braki w kadrze – 40 proc. było na L4 lub na kwarantannie.
W efekcie na koniec marca aż 79 osób z 5. oddziału szpitala już hodowało w sobie koronawirusa – 43 pacjentów i 36 lekarzy i pielęgniarek. Zakażonych przewieziono do szpitala zakaźnego dopiero po pięciu dniach od pojawienia się wirusa, gdy personel zaczął odmawiać pracy z tymi chorymi. Miano to zrobić nocą, hurtowo i po kryjomu.
OLSZTYN – chora lekarka na spotkaniu bhp
25 marca doktor z oddziału intensywnej terapii Szpitala Wojewódzkiego w Olsztynie, która wróciła z zagranicy, ma gorączkę i duszności – widoczne objawy COVID-19. Mimo to bierze udział w zebraniu BHP z 50 innymi pracownikami szpitala. Nadal też pracuje na oddziale. Uczestniczący w nim lekarze wrócili na swoje oddziały. Następnego dnia okazuje się, że lekarka ma koronawirusa. Dyrekcja odmawia wykonania testów na obecność tegoż, mimo iż lekarze wielokrotnie o to ją proszą. Składają więc doniesienie do prokuratury, a ta podejmuje działania. Dopiero wtedy 15 osób z personelu medycznego – z którymi chora miała bliski kontakt – trafia na kwarantannę, a 47 zostaje objętych nadzorem epidemicznym.
Po publikacji Onetu szpital zaprzecza wielu informacjom. W oświadczeniu twierdzi, że żaden z uczestników spotkania nie miał objawów COVID-19, a to odbyło się w największej (240 mkw.) sali i zachowano bezpieczne odległości między uczestnikami. – U wszystkich osób z bliskiego kontaktu (z chorą lekarką – red.) wykonano testy w kierunku COVID-19 (…). Wszystkie są ujemne – zapewnia w opublikowanym piśmie Irena Kierzkowska, dyrektor WSS.
WROCŁAW – ognisko epidemii
Pacjenta z zapaleniem płuc wypisano z oddziału pulmonologicznego Dolnośląskiego Centrum Chorób Płuc. Trafił do innej placówki, gdzie zrobiono mu test na koronawirusa. Pozytywny. DCCP przebadało więc swój personel, który miał kontakt z chorym. 24 marca obecność SARS-CoV-2 potwierdzono u 5 osób. Wówczas podjęto decyzję o ewakuacji oddziału. Ale mleko już się rozlało. Tydzień później COVID-19 potwierdzono u 53 osób – 41 członków personelu i 12 pacjentów. DCCP stał się największym ogniskiem zakażeń na całym Dolnym Śląsku. Wstrzymano działanie trzech oddziałów.
Drugim z siedlisk epidemii w tej części kraju stało się Dolnośląskie Centrum Onkologii. 30 marca wykryto koronawirusa u lekarza i 2 pielęgniarek, a dwa dni później już wiadomo było o 19 chorych: 16 pracownikach i 3 pacjentach. Szpital zaplanował zamknięcie oddziału dopiero pod koniec tego feralnego tygodnia. Personel bał się wracać do rodzin, by ich nie zarażać.
BYTOM – uziemieni na kwarantannie
28 marca w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 4 w Bytomiu stwierdzono koronawirusa u 2 pacjentów. Sanepid zalecił zamknięcie oddziałów ortopedii i pulmunologii. Na kwarantannę na oddział skierowano 17 osób: 4 pielęgniarki, 3 lekarzy, 2 salowe i 8 pacjentów. Co najmniej przez 7 dni nie będą mogli wyjść nawet na korytarz. Dwa dni później została zamknięta kardiologia, a 31 marca – izba przyjęć. Bo COVID-19 stwierdzono u kolejnych dwóch: lekarzy, pielęgniarek i pacjentów. A 31 marca u piątki chorych z ortopedii.
Iwona Borchulska, rzecznik prasowy OZZPiP twierdzi, że koronawirus pojawił się w bytomskim szpitalu wcześniej – mieli go przywlec dwaj lekarze, którzy wrócili z zagranicy. Z jej informacji wynika, że do testów pobrano próbki aż od 180 osób, ale na złe podłoże, czyli nieprawidłowo. Wszystko trafiło do kosza. – Niektóre pielęgniarki są już po 2 tygodniach kwarantanny, a teraz, po zamknięciu kolejnych oddziałów, nie ma nawet komu pobrać im próbek – twierdzi Borchulska.
BIELSKO-BIAŁA – ordynator ordynatorom
18 marca do Szpitala Wojewódzkiego trafia pacjent wymagający zabiegu ratującego życie. Potem dopiero okazało się, że ma także objawy koronawirusa. Pobrano wymazy do testów, ale personel, który miał z nim styczność nie trafił do kwarantanny, ani nie zamknięto oddziału chirurgii. Ordynator, który miał kontakt z tym pacjentem bierze udział w spotkaniach z innymi szefami oddziałów i dyrekcją. Gdy 23 marca jest wynik badania pacjenta – pozytywny – zapada decyzja o zamknięciu oddziału następnego dnia. Lekarzom i pacjentom pobierane są próbki do testów. 26 marca wyniki: 2 pacjentów i 3 chirurgów ma COVID-19. Dyrekcja idzie na kwarantannę, ale nadal pracują ordynatorzy, którzy mieli kontakt z zakażonym szefem chirurgii. 2 kwietnia placówka informowała, że nie wykryto u nich innych ognisk epidemii.
WODZISŁAW ŚLĄSKI
Na początku kwietnia potwierdzono COVID-19 u 45 osób w szpitalu tego miasta: 20 pacjentów i 25 członków personelu. Chorobę miał przywlec człowiek przewieziony ze szpitala w Raciborzu. Placówka zamknęła izbę przyjęć.
To nie jest zamknięta lista. Codziennie przybywają doniesienia o kolejnych placówkach, które miast leczyć, stają się ogniskami epidemii. Ale po serii wpadek, od
2 do 3 kwietnia sanepid działa już bardzo radykalnie – zamyka oddziały (np. w Tarnowskich Górach i w Szpitalu Miejskim w Sosnowcu), a nawet całe szpitale (Wojewódzki Szpital Zespolony w Kaliszu, Zachodniopomorski Szpital Specjalistyczny w Gryficach), tworząc w nich kwarantannę dla personelu i pacjentów. Kordony policji odcinają ich od świata.
WOŚP? TO NIE POMOŻEMY
Pod koniec marca WOŚP Jurka Owsiaka zakupił w Chinach sprzęt do walki z epidemią, m.in. łóżka do intensywnej terapii, respiratory, 50 tys. pakietów indywidualnej ochrony biologicznej. – Niektóre ze szpitali nie mają dosłownie żadnych dostaw materiałów ochronnych – alarmował Owsiak, powołując się na dziesiątki zgłoszeń placówek medycznych do Fundacji WOŚP. Ministerstwo Obrony Narodowej najpierw zgodziło się przywieźć ten tak teraz drogocenny towar samolotem wojskowym. Gdy dowiedziała się o tym Kancelaria Premiera, to postawiła warunki. Nie do spełnienia. Owsiak musiał szukać transportu wśród prywatnych firm.
Tak postępuje władza w czasie gdy dzienne przyrosty wykrytych chorych przekraczają 400 osób. W szczycie – wg prognoz koniec kwietnia / początek maja – ma to być po prawie tysiąc osób dziennie.
Minister Łukasz Szumowski twierdzi, że jeśli w jednym czasie będzie chorować na COVID-19 maks. 10 tys. osób w skali kraju, to system sobie jeszcze poradzi.
Sytuacje opisane powyżej miały miejsce, gdy w szpitalach leżało ok. 2000 osób z koronawirusem.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?