Marihuana przez wiele lat kojarzyła mi się ze skrętem, nielegalnymi plantacjami, życiem na haju i tak dalej. Myślę, że podobne skojarzenia ma do tej pory większość Polaków. Coś jednak we mnie się zmieniło mniej więcej rok temu, kiedy to odwiedziłem z kamerą starsze małżeństwo na warszawskim Służewie. Pan był przytomny, zgodził się na nagranie, wodził wzrokiem i kiwał głową, ale mówiła za niego żona. Mężczyzna od pewnego czasu zmagał się z rakiem kości. Stan był już na tyle zaawansowany, że musiał być karmiony i poruszał się po domu jedynie na wózku inwalidzkim. Nowotwór kości powoduje ogromne dolegliwości bólowe; do niedawna pacjent strasznie cierpiał – nie pomagały żadne leki, kroplówki i plastry. I nagle pojawiło się wybawienie. Warszawskie Hospicjum Onkologiczne w ramach badań klinicznych zaproponowało choremu zastosowanie leku na bazie indyjskich konopi. Ból, wcześniej wydawać by się mogło nie do opanowania, nagle odpuścił i stał się bardziej znośny. W imieniu chorego męża zaświadczała o tym publicznie jego żona – a on tylko słuchał i przytakiwał. Na tyle miał jeszcze siły. Mężczyzna niedługo potem zmarł, mnie jednak na długo zostanie w pamięci jego twarz i to spotkanie w zwykłym mieszkaniu w zwykłym warszawskim bloku z ludźmi, którzy być może nigdy nie słyszeli o Stowarzyszeniu Wolne Konopie i jakichś tam skrętach. Ich świadectwo i osobiste doświadczenie przemówiły do mnie bardziej niż jakiekolwiek zasłyszane gdzie indziej argumenty. Drugim punktem zwrotnym dla mnie okazało się spotkanie z matkami dzieci cierpiących na padaczkę lekooporną, które są pod opieką Centrum Zdrowia Dziecka. Od zeszłego roku CZD dla grupy tych dzieci prowadzi specjalny program terapeutyczny, w ramach którego mali pacjenci dostają lek na bazie marihuany. Były potrzebne specjalne pozwolenia wielu instytucji i urzędników z krajowym konsultantem ds. pediatrii włącznie. Na razie w Polsce leczenie medyczną marihuaną odbywa się albo w ramach badań klinicznych, albo specjalnych programów terapeutycznych. W normalnym obrocie nie wymagającym dodatkowych pozwoleń, jak na razie, jest tylko jeden lek zawierający tetrahydrokannabinol (THC) i kannabidiol (CBD). Sativex jest przeznaczony do łagodzenia umiarkowanych oraz ciężkich objawów spastyczności u pacjentów cierpiących na SM, u których stosowanie innych preparatów okazało się nieskuteczne; bywa jednak podawany z dobrym łagodzącym skutkiem także pacjentom w stanie paliatywnym. Ponoć kolejne dwa leki na bazie marihuany czekają na zarejestrowanie. W Polsce lista lekarzy, którzy kompetentnie na ten temat mogą i chcą się wypowiadać, jest zaskakująco krótka. Nie można w tym wypadku bazować na jakiejś wyniesionej ze studiów wiedzy akademickiej: tu wszystko dzieje się na bieżąco. W badaniach nad medycznym zastosowaniem marihuany świat ma kilkudziesięcioletnie zaniedbania, które teraz naukowcy próbują nadrobić. Za nauką jak zwykle drepcze z zadyszką prawo. Nie tak dawno Trybunał Konstytucyjny wydał postanowienie, że należy uregulować prawnie korzystanie z leczniczej marihuany. Jest to konieczne – argumentują sędziowie – „z uwagi na terapeutyczną przydatność marihuany w pewnych stanach chorobowych”. Konstytucjonalista, prof. Marek Chmaj, z którym na ten temat rozmawiałem, w pełni podziela stanowisko TK: zabraniając pacjentom korzystania z leczniczej marihuany skazujemy ich na zaopatrywanie się na czarnym rynku i co za tym idzie, zapewniamy doskonały rozwój interesu grupom przestępczym. W kwietniu medialnie pojawiła się sprawa działacza Stowarzyszenia Wolne Konopie, który został aresztowany za sprowadzanie do Polski oleju z marihuany. Grozi mu za to 3 – 15 lat więzienia, a wymiar sprawiedliwości nie powiedział jeszcze w tej sprawie ostatniego słowa. Bo na wniosek samorządu lekarskiego, zapewne można by rzeczonej osobie także postawić zarzut, że zajmowała się leczeniem ludzi bez stosownych uprawnień. Ukaranie tego pana nie rozwiąże jednak absolutnie żadnego problemu.