Na pierwszy rzut oka – pełne wsparcie. Podczas Nadzwyczajnego XIII Krajowego Zjazdu Lekarzy minister zdrowia odebrał „Meritus pro Medicis”, odznaczenie przyznawane przez samorząd lekarski za wybitne zasługi dla środowiska. Były gratulacje, były oklaski co jakiś czas puentujące słowa ministra.
Nie brakowało też jednak krytycznych słów, gdyby zaś oceniać tylko stanowiska przyjęte przez delegatów, można byłoby stwierdzić, że lekarze nie tyle do ministra zdrowia, co do kierunku zmian proponowanych przez rząd nastawieni są sceptycznie. Najmocniejszym głosem, jaki wybrzmiał podczas zjazdu, jest bez wątpienia apel do premier Beaty Szydło o „utrzymanie prawa podmiotów prywatnych do ubiegania się na równych prawach z podmiotami publicznymi o środki publiczne przeznaczone na finansowanie świadczeń zdrowotnych oraz o zachowanie konkurencyjności polegającej na możliwości wyboru podmiotu leczniczego przez pacjentów”.
Delegaci zaledwie dzień wcześniej wysłuchali długiego exposé ministra Konstantego Radziwiłła, w którym kreślił on wizję przedstawianą od kilku miesięcy, zakładającą przede wszystkim odwrót nie tyle od tego, co w obecnym systemie działa nieprawidłowo, ale negację całego, budowanego od kilkunastu lat, systemu. Tymczasem samorząd lekarski jednoznacznie stwierdził w uchwale, że obok mankamentów obecny system ma niepodważalne plusy. Zjazd zwrócił uwagę, że zwiększenie liczby udzielanych świadczeń, poprawa ich jakości, poprawa efektywności funkcjonowania systemu ochrony zdrowia nie byłaby możliwa bez wprowadzenia zasady konkurencji zarówno między podmiotami udzielającymi świadczeń finansowanych ze środków publicznych, jak i umożliwienia udziału podmiotów prywatnych, obok publicznych, w udzielaniu tych świadczeń. – Zasady równości podmiotów powinny być zachowane bez względu na przyjęty sposób finansowania systemu opieki zdrowotnej – ubezpieczeniowy lub budżetowy – uważają lekarze. Naczelna Rada Lekarska już wcześniej formułowała zastrzeżenia do projektu założeń do nowelizacji ustawy o działalności leczniczej, zwracając m.in. uwagę na konieczność równego traktowania podmiotów publicznych i niepublicznych. Doceniany przez wiele środowisk za otwartość na dialog minister zdrowia tych krytycznych głosów nie słucha (nie słyszy?) – powtarzanym przez resort zdrowia hasłem jest dekomercjalizacja szpitali i – w konsekwencji – marginalizacja znaczenia prywatnych świadczeniodawców w obszarze opieki szpitalnej. Warto zwrócić uwagę, że delegaci mieli wybór. Mogli poprzeć projekt uchwały wspierający rządowy kierunek zmian w ochronie zdrowia. Nie zrobili tego, mimo powtarzanych – oczywistych skądinąd – zarzutów pod adresem obecnego stanu rzeczy. Tak, jakby chcieli powiedzieć koledze Konstantemu Radziwiłłowi: – To prawda, tak dalej być nie powinno. Ale na to, co proponujesz, też zgody nie ma.
Osobny apel dotyczy nakładów na ochronę zdrowia z pieniędzy publicznych. Zjazd lekarzy po raz kolejny przypomniał, że powinny one wynosić minimum 6 proc. PKB. Lekarze, jak się okazuje, wykazali się uzasadnioną nieufnością. I znów nie tyle wobec obietnic Konstantego Radziwiłła, ale jego mocy sprawczych w rządzie. W pierwszym dniu zjazdu Radziwiłł zapowiedział, że w ciągu kilku lat Polska będzie wydawać na ochronę zdrowia 6 proc. PKB (po stronie środków publicznych). Być może jednak członkowie samorządu zadali sobie trud i sięgnęli do przyjętego przez rząd pod koniec kwietnia „Wieloletniego Planu Finansowego 2016–2019”, w którym minister finansów prognozuje, że w 2019 roku nakłady publiczne na ochronę zdrowia wyniosą 4,5 proc. PKB (wobec 4,6 proc. PKB w 2014 roku). Lekarze nie zgadzają się z diagnozą ministra zdrowia, że opracowywane w Ministerstwie Zdrowia mapy potrzeb zdrowotnych pomogą racjonalniej zarządzać tymi pieniędzmi, które w tej chwili są przeznaczane np. na niepotrzebne oddziały szpitalne. Radziwiłł nie zapowiadał wprost konieczności likwidacji oddziałów, ale mówił o oddziałach, które mają obłożenie mniejsze niż 50-procentowe, o oddziałach chirurgicznych, na których kilkadziesiąt proc. pacjentów nie przechodzi żadnej operacji. Lekarze w dyskusji kwestionowali jednak nie tyle same dane, co wnioski z nich wyciągane: – Obłożenie łóżek nie wynika z potrzeb zdrowotnych, tylko z wysokości kontraktu. Jeśli szpitalowi kontrakt wyczerpuje się w lipcu, sierpniu, to nie przyjmuje on pacjentów na planowe leczenie – tłumaczyli.
Jednoznacznie brzmiał też głoś środowiska lekarskiego w sprawie podniesienia wynagrodzenia, zwłaszcza dla młodych lekarzy: stażystów i rezydentów. – Wierzymy, że minister, który wysłuchał głosu środowiska w sprawie przywrócenia stażu podyplomowego, spełni i ten postulat – mówił dr Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Jednak jednoznacznej deklaracji ze strony Konstantego Radziwiłła zabrakło – powiedział jedynie, że widzi potrzebę włączenia Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy do zespołu Rady Dialogu Społecznego, który pracuje nad zasadami wynagradzania pracowników służby zdrowia.
W czasie ostatniego Krajowego Zjazdu Lekarzy minister zdrowia, a wcześniej wieloletni prezes, wiceprezes i sekretarz NRL, zadeklarował: „Samorząd lekarski może czuć się bezpiecznie, dopóki ja jestem na Miodowej”. Na pierwszy rzut oka trudno taką deklarację uznać za groźbę – wprost przeciwnie. Ale, jeśli spojrzeć na to z nieco innej strony, to również w tym – pozornie bardzo przychylnym – stanowisku kryje się groźba: „dopóki JA jestem...”. A co się stanie, jeżeli obecny minister zostanie z Miodowej usunięty? Działacze izb lekarskich powinni sami zrozumieć, że w ich interesie jest, aby obecny minister został na tym stanowisku jak najdłużej.
– Dopóki ja jestem na Miodowej, samorząd lekarski może czuć się bezpiecznie – mówił Radziwiłł do swoich kolegów. Ta deklaracja, choć padła w bardzo konkretnym kontekście (możliwości przeprowadzenia „kontrolowanej” zmiany ustawy o izbach lekarskich) została przez lekarzy odczytana dosłownie. – Ewentualny następca Radziwiłła nie musi być dla lekarzy tak przychylny – komentowano w kuluarach.