Czy lekarze rzeczywiście użyli do szczepień „wadliwych” szczepionek, czy też może, używając do szczepień preparatów, które chwilowo znalazły się poza zimnym łańcuchem, postąpili zgodnie z wiedzą medyczną, nie uwzględniając jednak całej emocjonalnej otoczki, towarzyszącej problematyce szczepień? Jeśli zaś doszło do złamania procedur, to kto ponosi za ten fakt odpowiedzialność?
Awantura wokół „przeterminowanych”, „wadliwych” szczepionek, jaką w lutym rozpętała publikacja „Dziennika Gazety Prawnej” po kilku tygodniach znacząco wytraciła impet. Co prawda Prokuratura Regionalna w Szczecinie, na polecenie prokuratora generalnego prowadzi śledztwo w sprawie możliwości narażenia zdrowia i życia osób, którym podano kilkaset dawek szczepionki, ale w świetle wyjaśnień, jakie w tym czasie napłynęły i z powiatowych, i z wojewódzkich stacji sanepidu, i od świadczeniodawców, i przede wszystkim od ekspertów zgodnie twierdzących – i dysponujących wynikami badań, między innymi prowadzonymi przez WHO – że szczepionki nawet po przerwaniu tzw. zimnego łańcucha były bezpieczne – można przyjąć, że prędzej czy później dojdzie do umorzenia. Czyżby, po raz kolejny, z dużej chmury mały deszcz?
Nie do końca, bo z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że „afera szczepionkowa” może mieć odłożone w czasie negatywne konsekwencje. Nie przyczyniła się bowiem na pewno do wzrostu zaufania wobec szczepień ochronnych jako takich. Przede wszystkim dlatego, że obnażyła słabe punkty systemu szczepień, który powinien być (jeśli chcemy, by wyszczepialność utrzymywała się na dotychczasowym, wystarczająco wysokim poziomie), jak żona cezara – poza wszystkimi podejrzeniami. A, niestety, nie jest.
Marek Twardowski, były wiceminister zdrowia w rządzie PO-PSL, odpowiedzialny za leki, obecnie wiceprezes Federacji Porozumienie Zielonogórskie, praktykujący w Nowej Soli lekarz rodzinny opowiada, że już dzień po uderzeniu orkanu „Ksawery” w przychodniach pojawili się inspektorzy sanepidu w celu przeprowadzenia inwentaryzacji szczepionek. Te, które były „na stanie” przychodni przed wizytą inspektorów, zostały zabezpieczone. Sanepid wydał lekarzom nowe szczepionki.
– 9 października jako prezes Lubuskiego Porozumienia Zielonogórskiego wysłałem do naszych członków maila z informacją, by nie stosowali tych szczepionek, aż do całkowitego wyjaśnienia sytuacji – wspomina.
Lekarze czekali na wyjaśnienie sytuacji, na reakcję ze strony nie tylko inspekcji sanitarnej, ale i farmaceutycznej. Zamiast tego, jak wspomina Marek Twardowski, zapanował chaos, a ze strony niektórych stacji sanepidu lekarze usłyszeli nawet zapowiedź kar… za przerwanie łańcucha chłodniczego. – W każdym powiecie inspektorzy reagowali odmiennie, na szczeblu województwa trwały narady, jak zapanować nad niewątpliwie kryzysową sytuacją – wspomina były wiceminister zdrowia.
Można byłoby stwierdzić, że słowa wiceprezesa Porozumienia Zielonogórskiego to wygodna, dla lekarzy, linia obrony, gdyby nie fakt, że wkrótce po ujawnieniu „afery” odpowiedzialnością na łamach lokalnych mediów zaczęły się przerzucać stacje sanitarno-epiedemiologiczne. „Gazeta Lubuska” poinformowała, że po „Ksawerym” powiatowi inspektorzy sanepidu kontrolowali świadczeniodawców, a w tym samym czasie inspektorzy stacji wojewódzkiej prowadzili kontrolę w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Zielonej Górze. „Przedstawiciele Lubuskiego Państwowego Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego w Gorzowie Wlkp., prowadząc czynności kontrolne, dezorganizowali pracę stacji (w Zielonej Górze – przyp. red.) i nie udzielali odpowiedzi na pytania związane z sytuacją kryzysową”. Zielonogórski sanepid narzekał – w informacji przekazanej mediom! – że jego pracownicy „z dużym zaangażowaniem i determinacją (…) przeprowadzali kontrole, udzielali porad”. Bez pomocy i wsparcia merytorycznego pracowników Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-
-Epidemiologicznej w Gorzowie Wlkp.
– Usprawiedliwianie i tłumaczenie swoich działań na łamach prasy, jak również rzucanie niczym nieuzasadnionych zarzutów pod adresem WSSE w Gorzowie Wlkp. nie służy niczemu na obecnym etapie sprawy. Sprawą użycia szczepionek z przerwanego łańcucha chłodniczego do realizacji obowiązkowego programu szczepień ochronnych zajmuje się obecnie Prokuratura Regionalna w Szczecinie, która zbada wszystkie okoliczności zdarzenia – skwitował pretensje powiatowych inspektorów, jak informowała „Gazeta Lubuska”, wojewódzki sanepid w Gorzowie Wielkopolskim.
Medialne przepychanki miały miejsce niemal dokładnie w tym samym momencie, w którym na posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia przedstawiciele ministerstwa, Głównego Inspektora Sanitarnego i Głównego Inspektora Farmaceutycznego przekonywali posłów o doskonałej współpracy wszystkich służb, zaangażowanych w październiku w walkę ze skutkami kataklizmu. Posłowie opozycji, którzy zwracali uwagę, że chyba nie do końca poradzono sobie z zadaniem, usłyszeli: – Państwo się sprawdziło. Państwo zdało egzamin.
Jeśli tak, to jak to się stało, że decyzje Głównego Inspektora Farmaceutycznego o utylizacji szczepionek wpłynęły do przychodni POZ na przełomie stycznia i lutego (do przychodni Marka Twardowskiego pismo datowane na 29 stycznia 2018 roku wpłynęło 2 lutego), niemal cztery miesiące po przejściu orkanu?
Zdumiewać może jeszcze jeden fakt. Najpoważniejszym zarzutem z medialnych publikacji był ten o „pazernych lekarzach”, którzy prowadzili szczepienia preparatami przeznaczonymi do utylizacji, sugerujący podważenie decyzji inspekcji farmaceutycznej. Jednak, jak twierdzą lekarze, decyzje o utylizacji trafiły do placówek na początku lutego (w tym samym czasie pojawiły się informacje o ich wydaniu w mediach branżowych), a 5 lutego sprawę nagłośnił „Dziennik Gazeta Prawna”. – Można się zastanawiać, czy urzędnicy nie postanowili wskazać mediom „winnych”, chcąc odwrócić uwagę od ewidentnych zaniedbań proceduralnych.
Już w trakcie posiedzenia Komisji Zdrowia posłowie próbowali ustalić, czy istnieją jakieś wytyczne co do postępowania w przypadkach kataklizmów atmosferycznych, skutkujących przedłużającymi się przerwami w dostawie prądu. I czy powiatowe, a także wojewódzkie stacje sanepidu mają zabezpieczone punkty z alternatywnymi źródłami energii, czyli – agregatami prądotwórczymi. Pod koniec lutego Państwowa Inspekcja Sanitarna zwróciła się do ponad dziesięciu tysięcy punktów szczepień – przede wszystkim poradni POZ z listą pytań dotyczących zarówno technicznego wyposażenia (np. w urządzenia automatycznie rejestrujące skrajne wartości temperatury), jak i znajomości procedur awaryjnych. – Chcemy sprawdzić, czy wszyscy znają procedury, wiedzą, gdzie mają przetransportować szczepionki i z kim się kontaktować – tłumaczył Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektora Sanitarnego.
Problem polega na tym, że o potrzebie wypracowania takich procedur lekarze rodzinni przekonywali Ministerstwo Zdrowia już w 2014 roku. Marek Twardowski przypomina o spotkaniu, które odbyło się z udziałem przedstawicieli Porozumienia Zielonogórskiego oraz Ministerstwa Zdrowia, Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego, Głównego Inspektoratu Sanitarnego. I cytuje notatkę, jaką sporządzono po jego zakończeniu: „Spotkanie dotyczyło relacji świadczeniodawców z Państwową Inspekcją Sanitarną. (…) Podczas spotkania omówiono kwestię monitorowania zimnego łańcucha w obrocie szczepionkami, w tym zasady rejestracji pomiarów i postępowania w przypadku awarii lodówek. Strony uznały za wskazane powołanie zespołu, który opracuje jednolite zasady postępowania, będące standardem, pozwalające na zapewnienie bezpieczeństwa szczepionek w sposób właściwy, ale jednocześnie bez stosowania zbędnych elementów. Taki standard miałby wyeliminować różną pomysłowość kontrolerów z powiatowych Sanepidów”. Notatka jest, standardów – nie ma.
Problem – czyli brak procedur – nie ujrzałby światła dziennego, gdyby w dziesięciu poradniach 385 pacjentom nie podano ponad czterystu szczepionek, które – w myśl październikowej, wstępnej decyzji sanepidu nie powinny być do szczepienia użyte. Ale lekarze zwracają uwagę, że choćby w części tych poradni – na przykład w Zielonej Górze – prądu nie było zaledwie przez kilka godzin. A więc krócej, niż utrzymują właściwą temperaturę lodówki, w których preparaty były przechowywane. Czytając tekst w „DGP”, a później powielane w innych mediach informacje, można było mieć wrażenie, że lekarze użyli do szczepień preparatów, które leżały w pełnym słońcu, w temperaturze 25 stopni Celsjusza przez kilkadziesiąt godzin. Tak nie było. Preparaty były w utrzymujących niską temperaturę lodówkach. Rzeczywistość była więc dużo mniej dramatyczna (i dużo mniej „medialna”) niż wynikałoby z pierwszych doniesień.
Mleko się jednak rozlało. Na „wstrząsające doniesienia” natychmiast rzucili się antyszczepionkowcy, rozpowszechniając (dez)informacje nie tylko o „wadliwych” szczepionkach (choć one nie były faktycznie nawet „wadliwie przechowywane”), ale wręcz o „szkodliwych”, „przeterminowanych” preparatach, które „pazerni” lekarze (albo „wysługujący się koncernom farmaceutycznym”, albo – i tacy, i tacy) wszczepiali niewinnym dzieciom. Gdy zaś pediatra ze Śląska, Dawid Ciemięga, na swoim Facebooku przygotował skierowaną do zaniepokojonych rodziców informację (opartą przede wszystkim na materiałach WHO, mówiące o tym, że krótkotrwałe przerwanie zimnego łańcucha ani nie zmniejsza skuteczności szczepionek, ani tym bardziej nie powoduje, że stają się one szkodliwe), został przez aktywistów antyszczepionkowych frontalnie zaatakowany. Finał internetowego hejtu jest jednak dość optymistyczny: lekarz się ani nie przestraszył, ani nie machnął ręką na groźby, pomówienia, wyzwiska. Publicznie ogłosił, że zidentyfikuje anonimowych hejterów, a z tymi, którzy przekroczyli prawo, spotka się w sądzie. Na początku marca przygotował prywatne akty oskarżenia przeciw kilku najaktywniejszym hejterom i zamierza walczyć w sądzie – o sprawiedliwość, swoje dobre imię, ale również o to, by obnażyć niewiedzę tych, którzy walczą ze szczepieniami.
Na początku był chaos. Czy po „aferze” w obszarze szczepień pojawi się szansa na porządek, który dla systemu szczepień jest warunkiem sine qua non wiarygodności?