Tak dobrej sytuacji w finansach publicznych nie mieliśmy od początku transformacji ustrojowej. Po sierpniu nadwyżka budżetowa wyniosła blisko 5 mld zł. Na koniec roku przewidywany jest wprawdzie deficyt, ale będzie on niższy od zakładanego o 10, a może nawet o 20 mld zł. Dzieje się to wszystko przy znacznym obciążeniu publicznej kasy kosztownymi programami społecznymi, takimi jak Rodzina 500+ czy bezpłatne leki dla seniorów. Nie sprawdziły się więc kasandryczne przepowiednie partii liberalnej opozycji o nadciągającej katastrofie finansowej spowodowanej rozrzutnością rządu w wydatkach społecznych. W przyszłym roku odczujemy wprawdzie silny efekt reformy wieku emerytalnego szacowany na 9–10 mld zł, ale i tak założony deficyt będzie znacznie poniżej 3%. Nic dziwnego, że premier Mateusz Morawiecki powiedział we wrześniu, że teraz „możemy sobie pozwolić na więcej w ramach ochrony zdrowia”. Dobra kondycja budżetu powinna nas przybliżać do oczekiwanej realizacji zapowiedzi PiS z kampanii wyborczej o zwiększeniu nakładów na zdrowie. Pozostaje jednak pytanie czy będzie to miało charakter systemowy, np. poprzez kroczące podwyższanie składki zdrowotnej, czy też ograniczy się do doraźnego przeznaczenia określonych kwot z budżetu na cele związane z opieką zdrowotną i „podreperowanie” finansów szpitalnych. O przewadze rozwiązań systemowych nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Takie działania zapowiadał zresztą rząd jeszcze w lipcu ub. W czasie konferencji prasowej z udziałem premier Beaty Szydło i ministra Konstantego Radziwiłła przedstawiono plan stopniowego zwiększenia nakładów publicznych na zdrowie aż do osiągnięcia poziomu 6% PKB w 2025 r. Zgodnie z ówczesnymi założeniami w 2016 r. miała zostać uchwalona odpowiednia ustawa z datą wejścia w życie w styczniu 2018 r. Niestety, plany te pozostały na razie na papierze. Na marginesie warto zaznaczyć, że nie były one szczególnie ambitne. Planowane 6% PKB to mniej niż wynosi obecna średnia w krajach OECD. W krajach rozwiniętych udział wydatków na zdrowie rośnie z reguły szybciej niż sam PKB. Można się spodziewać, że za 8 lat średnia OECD będzie wyższa niż dzisiaj, a Polska nawet jeśli osiągnie 6% to nadal będzie w ogonie. Co rząd mógłby dzisiaj zrobić? Powrócić do prac nad rozwiązaniami systemowymi, najlepiej wykorzystując już funkcjonujące mechanizmy. Takim mechanizmem jest składka zdrowotna. Skoro Ministerstwo Zdrowia słusznie zaprzestało prac nad ryzykownym projektem likwidacji NFZ mogłoby, wykorzystując dobrą koniunkturę, przygotować nowelizację ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej przewidującą coroczne zwiększanie składki np. o 0,25%, aż do osiągnięcia poziomu 12–13%. Taką inicjatywę podjął w 2002 r. dzisiejszy europoseł Bolesław Piecha, zgłaszając odpowiednią poprawkę do ustawy o NFZ, dzięki czemu mamy dziś składkę w wysokości 9%, a nie 7,75%. Podwyższanie składki powinno być rekompensowane odpowiednim obniżeniem PIT zgodnie z dotychczasowymi zasadami, żeby uniknąć zarzutów ukrytego podwyższania podatków. Tymczasem rząd skierował do sejmu spec-ustawę opiewającą na kilkaset mln zł z przeznaczeniem na zakupy sprzętu i aparatury medycznej dla onkologii, pediatrii, neonatologii, a także zakup dentobusów. Dobre i to, ale od rozwiązań systemowych dalekie. Pozostaje nam pocieszenie, że niezwykle udany program Rodzina 500+ poprawił system redystrybucji dochodów w Polsce i zmniejszył skrajne ubóstwo, a to musi prowadzić do zmniejszenia nierówności społecznych w zdrowiu i poprawy stanu zdrowia całego społeczeństwa.