Jeszcze trwa dyskusja nad projektem ustawy wprowadzającej sieć szpitali, a tu kolejna niespodzianka. Pojawiła się pierwsza wersja tekstu ustawy o Narodowej Służbie Zdrowia. Być może pojawiła się po to, aby pokazać, że ustawa o sieci szpitali nie jest jeszcze taka najgorsza, że mogą być gorsze. Jeśli taki był zamysł autorów, to trzeba przyznać, że udał się w pełni. Czytając projekt, aż nie chciałem wierzyć oczom, że coś takiego można było wymyślić. Już pierwsze zapisy mówiące o tym, kto będzie uprawniony do świadczeń zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych to prawdziwa perełka. Minister Radziwiłł zapowiadał wprawdzie, że nie fakt ubezpieczenia będzie tytułem do prawa do świadczeń, lecz że prawo to będzie wynikało z tytułu obywatelstwa. Zapomniał jednak dodać, że chodzi o obywateli wszystkich państw Unii Europejskiej. Wygląda na to, że ustawa powinna zmienić tytuł na ustawę o Europejskiej Służbie Zdrowia. W kolejnym przepisie zawarto wprawdzie ograniczenie tylko do tych Europejczyków, którzy zamieszkują w Polsce, a to, czy ktoś w Polsce zamieszkuje czy nie, ma wynikać z kolei z ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, ale już można wyobrazić sobie całą masę problemów z ustalaniem tytułu do świadczeń. W tym kontekście wszystkie problemy wynikające z ustawy o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym bledną i wydają się błahe. Zapomniano też w projekcie o bezdomnych, którzy nigdzie przecież nie mieszkają i nie płacą podatków, zapomniano też o dzieciach. Nie będę szczegółowo zajmował się poszczególnymi zapisami, których lektura budzi grozę, a to niekomfortowe uczucie wynika z tego, że mamy do czynienia z niesamowitą koncentracją władzy w ręku ministra. Wydawało mi się, że po dokonaniach ministra Arłukowicza nie można już bardziej skoncentrować władzy. Myliłem się. Projekt omawianej ustawy przewiduje, że o wszystkich sprawach, ale to dosłownie o wszystkich – małych i dużych, ważnych i nieważnych, dotyczących pojedynczego obywatela lub większych zbiorowości – ma decydować minister. Jest to ogromny błąd – przede wszystkim organizacyjny. Jestem przekonany, że projekt tej ustawy pisała osoba, która nigdy w życiu nie zarządzała większą grupą osób i spraw. Doba ma 24 godziny, a minister też człowiek. Ile decyzji może ten jeden człowiek podejmować? Oczywiście wiem, że pewnie w praktyce minister upoważni szereg osób, które będą w jego imieniu podejmowały decyzje, ale to jednak on będzie za te decyzje odpowiedzialny. Jest to też wielki błąd polityczny. Przy projektowanej koncentracji władzy każde niedomaganie systemu służby zdrowia, każda błędna interwencja, każdy błąd lekarski, za każdą karetkę, która na czas nie dojechała – za wszystko to będzie odpowiedzialny minister. Cierpieć też na tym będzie, oczywiście, również i rząd, którego członkiem jest minister. Mądra i odważna reforma przeprowadzona przez rząd wywodzący się z AWS miała i to na celu, aby odsunąć od rządu szereg problemów, na które faktycznie rząd nie ma wpływu. Minister miał interweniować jako kolejna instancja, w przypadku obecnie projektowanych zmian tak nie będzie. Minister będzie odpowiedzialny za wszystko. Inne wady tego projektu to brak rozliczeń pomiędzy województwami. Po kilku latach braku takich rozliczeń kwoty pieniędzy dla poszczególnych województw odejdą od wszelkiej logiki. Tak już było przed reformą i tak będzie po tej nowej zmianie. Kolejna wada to ogromne ilości różnorakich sprawozdań. Kto to wszystko przerobi? Inna wada to rozliczne, skomplikowane procedury podejmowania decyzji. W rezultacie władza wykonawcza będzie sparaliżowana nadmiarem procedur. Jestem zwolennikiem silnego państwa. Ale siła państwa nie wynika z koncentracji władzy, lecz ze skuteczności tej władzy. Uważam, że w jednym ręku należy skupić tylko tyle władzy, ile jest się w stanie efektywnie wykorzystać. Koncentracja wszystkich decyzji w jednym ręku jest dysfunkcjonalna. Szczęściem jest to jeszcze tylko wstępny projekt, jest więc czas na jego poprawienie. Zaniepokoił mnie jednak sposób myślenia i obrany kierunek zmian.