Czeski system opieki zdrowotnej jest najlepszy w krajach postkomunistycznej Europy. O tym dlaczego, opowiada Milan Kubek, prezes Czeskiej Izby Lekarskiej.
Krzysztof Boczek: Ile czasu w Czechach pacjent musi czekać na wizytę u lekarza albo na zabieg?
Milan Kubek: To zależy od rodzaju procedury i specjalizacji medyka, jakiego potrzebujemy odwiedzić. Wizytę u lekarza pierwszego kontaktu można uzyskać od razu. W Czechach wielu lekarzy rodzinnych udostępnia systemy rezerwacji, które pozwalają na dokonanie jej z wyprzedzeniem, ale oczywiście są zobligowani, by przyjąć każdego pacjenta, który się u nich pojawi. Z dostępem do specjalistów jest różnie. W miastach – gdzie jest więcej lekarzy – znacznie łatwiej i szybciej o konsultację niż na obszarach wiejskich, gdzie żyją głównie starsi wiekiem medycy. Nie mamy wystarczającej liczby lekarzy, więc czekać trzeba, co jednak nie jest też jakieś nadzwyczaj dziwne w porównaniu do sytuacji w innych krajach EU. Na wizytę u specjalisty czeka się dni, tygodnie. Przykładowo do angiologa, lub kardiologa – 2–3 tygodnie. Ale jeśli pacjent wymaga szybkiej konsultacji to jest ona wykonywana natychmiast. Na operację w szpitalu czeka się dłużej – nawet 6–12 miesięcy, ale ponownie sytuacja zależy od przypadku. Jeśli zabieg wymaga wykonania na CITO to okres oczekiwania jest skracany. Właściwie to my nie mamy takich sensu stricto list oczekujących. Dostęp do usługi zależy od decyzji medycznych.
K.B.: Czy mogę więc powiedzieć, że „kilka tygodni” to przeciętny czas oczekiwania na wizytę u specjalisty?
M.K.: Tak. 2–4 tygodnie. Średnio. Jak wspomniałem wcześniej – w miastach czeka się krócej, a na wsiach – dłużej.
K.B.: Czy możliwa jest w miastach wizyta u specjalisty w ciągu 1–3 dni?
M.K.: Jeśli jesteś szczęściarzem, to tak. Ja mam na dzień zapisywanych 15 pacjentów. Jeśli któryś nie przyjdzie, to mam lukę i jeśli ktoś akurat wtedy się zgłosi, to może w nią wskoczyć od razu, bez czekania.
K.B.: Ile najdłużej czeka się na specjalistę?
M.K.: Nie ma reguł. Ale za mało specjalistów jest w psychiatrii dziecięcej, alergologii – na konsultację u nich można czekać 2–3 miesiące, a nawet pół roku.
K.B.: Dlaczego, Pana zdaniem u was te kolejki są znacznie krótsze niż w Polsce?
M.K.: Bo my więcej wydajemy na ochronę zdrowia – 7,5 proc. PKB. To pokrywa także usługi stomatologiczne, ale nie wszystko – np. za wybielanie zębów będziesz musiał zapłacić z własnej kieszeni.
K.B.: Tylko z powodu wyższego finansowania macie krótsze kolejki? Czytałem, że maksymalne czasy oczekiwania na specjalistę są ustawowo narzucone.
M.K.: Ale te zapisy nie są respektowane. Także dlatego, że mamy limity wykonań dla kas chorych, tak więc praca ponad te limity staje się bezsensowna dla lekarza.
K.B.: A rywalizacja pomiędzy kasami chorych nie odpowiada za skrócenie tych kolejek?
M.K.: Mamy siedmiu ubezpieczycieli, ale pomiędzy nimi nie ma realnej rywalizacji. Stawki jakie płacą, są takie same, nie widać więc żadnej konkurencji. A Czecha niełatwo skłonić do zmiany kasy, bo są też tego ograniczenia – można to zrobić tylko raz do roku i to do określonej daty. W efekcie bardzo niewielu pacjentów zmienia kasę.
K.B.: A czy krótsze kolejki nie są zasługą tego, że – jak wyczytałem – oprócz składki ubezpieczeniowej, pacjent płaci symboliczną kwotę na wejściu do lekarza?
M.K.: Praktycznie właściwie nie mamy już nigdzie opłat, które pacjent miałby uiszczać z własnej kieszeni. Jeśli idziesz np. do kardiologa, psychiatry, a ten ma podpisaną umowę z ubezpieczycielami, to wręcz nie może pobierać żadnych pieniędzy od pacjenta. Oczywiście, nadal istnieją łapówki, ale to nie jest u nas standard.
K.B.: Ale przecież w 2008 r. wprowadzono w Czechach opłaty z kieszeni pacjenta. Kiedy więc to się zmieniło?
M.K.: Tak, faktycznie wówczas wprowadziliśmy takie drobne opłaty rzędu 30 koron – mniej niż 1 euro za wizytę. Ale to zostało skasowane przez socjaldemokratów, którzy wygrali wybory w 2014 r. Anulowanie opłat dla pacjentów było wręcz jedną z głównych obietnic w kampanii wyborczej socjaldemokratów. I teraz kolejne rządy bałyby się wprowadzenia ponownie takich opłat.
K.B.: Kiedy te opłaty wprowadzono, to kolejki do lekarzy się skróciły?
M.K.: Przez pierwszy rok tak, ale potem wróciło to do normy. I wydaje mi się, że nie zmieniło tego nawet zniesienie opłat w 2014 r.
K.B.: Ludzie protestowali przeciwko tym „wejściówkom” w 2008 r.?
M.K.: Oczywiście, co było wykorzystywane przez polityków. Problem naszego systemu opieki zdrowotnej jednak nie leży w braku opłat wejściowych, ale w tym, że mamy za mało lekarzy, a ci, którzy pracują, są coraz starsi. To dotyczy zwłaszcza terenów wiejskich – tam pracujący często już mają ponad 70 lat. Różnica w dostępie do lekarzy między miastem i wsią ciągle rośnie. I to stanie się poważnym problemem w najbliższym czasie.
K.B.: Ile przeciętnie zarabia lekarz i pielęgniarka w Czechach?
M.K.: W szpitalu, dla wykształconego lekarza płaca miesięczna wynosi ok. 2,5 tys. euro (10,5 tys. zł – red.), ale z niewielką liczbą nadgodzin miesięcznie. Tam na ogół są zatrudniani na etat. W opiece ambulatoryjnej lekarze zazwyczaj prowadzą własną działalność i podpisują kontrakty z kasami. Pielęgniarki zarabiają 1,2–1,3 tys. euro.