Kary nakładane dotąd na świadczeniodawców przez NFZ to jeden z dwóch głównych powodów obecnego chaosu w służbie zdrowia po wejściu w życie ustawy refundacyjnej. Zwłaszcza że obecnie groźba kar wzrosła.
Strach przed Funduszem
Dyrektorów szpitali, przychodni czy lekarzy pracujących na własny rachunek, którzy decydują się ujawnić swoje doświadczenia związane z kontrolami NFZ przeprowadzonymi w ich jednostkach czy gabinetach, jest niewielu. Pytani o nie, prawie wszyscy obiecują: „postaram się pomyśleć, pozbieram materiały i oddzwonię”, jednak nawet ponaglani, uparcie milczą. Dlaczego? – Każdy, kto choć trochę zna realia w ochronie zdrowia, nie ma wątpliwości, że przyczyną jest strach przed NFZ – mówi osoba zarządzająca dużym szpitalem w Łodzi. – Fundusz to wszechpotężna instytucja, a jej wyroki są w zasadzie nieodwołalne.
O tym, jak lekarze boją się kontroli NFZ, może świadczyć np. fakt, że na szkolenie na temat wypisywania recept na leki refundowane, zorganizowane niedawno w Warszawie dla 40 osób, zgłosiło się… ok. 500 lekarzy, gotowych poświęcić swój wolny czas i zapłacić 200 zł za wejście. Już w zeszłym roku, w ramach przygotowań do wprowadzenia ustawy refundacyjnej, która ma utrzymać wydatki na leki refundowane w ryzach 17% kosztów świadczeń zdrowotnych, liczba kontroli wypisywanych recept zwiększyła się kilkukrotnie. A przy tym – na stronach internetowych oddziałów wojewódzkich NFZ pojawiły się informacje, jakie kwoty refundacji wygenerowali za kwartał poszczególni lekarze. Część lekarzy była zaś zawiadamiana, ile kosztowały wypisane przez nich leki listami poleconymi. Środowisko uznało to za próbę zastraszenia lekarzy, by nie wypisywali drogich leków, tym bardziej że Fundusz nie wyjaśnił, czemu służy ta akcja. Szczególnie zagrożeni poczuli się lekarze wypisujący leki z natury rzeczy najdroższe, np. przeciwnowotworowe.
Bomba z kontrolami i wysokimi karami dla lekarzy wybuchła w pierwszych miesiącach ub.r. Rekord wysokości kary padł na Mazowszu, gdzie jeden z lekarzy za nieprawidłowe wypisywanie recept (bez dokumentacji) zapłacił prawie 800 tys. zł.
Kontrolerzy najczęściej szukają uchybień względem „wymogów formalnych”: np. lekarz sprawdził wprawdzie uprawnienia do refundacji, lecz nie wpisał odpowiedniego kodu w dokumentacji medycznej, wypisał lek na 100 dni (są opakowania leków na 100 dni), jednak wg przepisów nie można wystawić recepty na dłużej niż 3 miesiące bądź też lekarz złamał wytyczne NFZ ograniczające stosowanie leku. Na tej podstawie przeprowadzono np. akcję karania psychiatrów za wypisywanie chorym na schizofrenię rispoleptu consta, leku droższego, lecz podawanego raz na 2 tygodnie. Według wytycznych Funduszu należy się on bowiem tylko pacjentom, którzy wykazują „uporczywy brak współpracy”, czyli nie chcą zażywać leków. Dla NFZ – rispolept consta nie należy się też podopiecznym domów pomocy społecznej; widać uznał, że pielęgniarze poradzą sobie z pacjentami codziennie wypluwającymi leki czy specjalnie „zwracającymi je” łazience.
Kontrolerzy śląskiego OW NFZ uznali, że 75% lekarzy nie jest w stanie napisać recepty spełniającej wszystkie urzędnicze wymogi. Oddział ten rozsyłał do lekarzy listy polecone, w których informował, że np. „wartość leków refundowanych przez Panią Doktor w miesiącu lutym przekroczyła kwotę…, co stanowi …% średniej miesięcznej dla Pani specjalności”.
Krzysztof Makuch, wiceprezes mazowieckiej Izby Lekarskiej, opowiadał, że lekarz emeryt przepisywał leki umierającej żonie. Robił to zgodnie ze wskazaniami medycznymi, jednak nie dopilnował wszystkich formalności. Okazało się, że musi zapłacić Funduszowi kilkadziesiąt tysięcy złotych kary.
Polacy mają dość NFZ-u
Powodem przeprowadzenia trwającej nawet kilka miesięcy, uciążliwej kontroli, uniemożliwiającej zarządzającym i części załogi szpitala normalne wykonywanie obowiązków, może być skarga „z ulicy” lub nawet donos. Powszechna jest opinia, że kontrole Funduszu nie mają charakteru „wychowawczego” upomnienia, lecz są wyłącznie restrykcyjne. Ich celem nie jest więc dobro pacjenta, ale troska o worek z pieniędzmi, by nie wydać z niego ani złotówki więcej niż to, co zaplanowano na rok budżetowy.
Dr Maciej Hamankiewicz, prezes NRL, omal nie spowodował ukarania szpitala, który go zatrudnia, kwotą kilkudziesięciu tys. zł. W trakcie swojego, spokojnego akurat dyżuru na internie, zszedł do izby przyjęć i przez kilka godzin badał tam chorych, by pomóc rozładować ogromny tłok. Pogrożono mu, że będzie musiał zapłacić za wystawione recepty, gdyż pomagał przyjmować chorych nielegalnie. Bo takie kategorie, jak misja lekarska, misja czy poświęcenie to dla NFZ przestarzałe bzdury, za które dzisiaj należy ukarać. Znane są przypadki nakładania kar na lekarzy za to, że będąc pacjentami „swojego” szpitala, „wyskoczyli” na kilka godzin do miejsca pracy, żeby przyjmować czekających miesiącami na wizyty pacjentów. Kontrolerzy NFZ doszli do wniosku, że skoro w czasie pobytu w szpitalu lekarz mógł pracować, to znaczy, że nie musiał być hospitalizowany.
Głośnym echem odbiła się sprawa prof. Arkadiusza Jawienia, wybitnego chirurga naczyniowego, ordynatora kliniki Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy, który uznał, że lekarskie powołanie i profesjonalizm są ważniejsze niż nakładane przez NFZ limity i operował wszystkich zgłaszających się pacjentów. Chorzy nie musieli u niego czekać na operacje przepukliny, woreczka żółciowego czy na wycięcie tłuszczaka nawet ponad rok. Limit narzucony przez Fundusz był więc przekraczany miesięcznie o ok. 200 tys. zł. Profesor poddał się po tym, gdy dyrektor szpitala ukarał go potrąceniem 7 tys. zł wynagrodzenia. W klinice wywieszono informację, że operacje żylaków, przepuklin, usuwanie torbieli włosowatych itd. zostają wstrzymane do odwołania.
– NFZ to instytucja, która udowodniła, że nie stosuje żadnego elastycznego podejścia, a tylko sztywne trzymanie się litery prawa. Do tego stopnia, że jak człowiek spóźnił się kilka godzin czy dzień z wnioskiem o nierutynowe leczenie – to NFZ nie chciał go zrefundować, mimo że pacjentem był biedny, chory człowiek, który z oczywistych względów nie mógł wcześniej tego zrobić – mówił niedawno w RMF FM dr Krzysztof Bukiel, prezes Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
Fundusz często zastrzega, że nakłada kary głównie za błędy formalne, nie ingeruje zaś w kwestie lekarskich swobód w zakresie leczenia. Rzeczywistość jednak temu przeczy. Choćby zalecenie, że dane schorzenie psychiczne trzeba leczyć przez konkretną liczbę dni: np. z detoksem alkoholowym należy się uporać w ciągu 10 dni, z atakiem schizofrenii w okresie 12 tygodni, a z anoreksją w 8 tygodni. Na nic się zdały tłumaczenia lekarzy, że np. w terapii depresji po 4 tygodniach nie zawsze wiadomo, czy dany lek zadziałał; jeśli nie ma pozytywnych skutków terapii, to trzeba go zmienić na inny. Szpitale psychiatryczne wydłużające pobyt chorego ponad limity wymyślone przez NFZ karze się odebraniem 30% dziennej stawki przeznaczanej na pacjenta.
Wiele przykładów nakładania kar przez urzędników Funduszu zawiera prowadzony od ub.r. na stronach Naczelnej Rady Lekarskiej Krajowy Indeks Niedorzeczności w Ochronie Zdrowia. Oto np. obowiązuje wymóg, żeby w jednym pomieszczeniu wykonywano tylko jeden rodzaj świadczeń (w gabinecie masażu prowadzonym w godz. 8.00–14.00 nie można więc w późniejszych godzinach wykonywać innych zabiegów, jak laseroterapia). Wykorzystywanie pomieszczenia gabinetu masażu w innych celach urzędnik Funduszu nazwał oszustwem ofertowym, stanowiącym podstawę do nałożenia kary finansowej, a nawet zerwania kontraktu w trybie natychmiastowym.
W Indeksie nie brakuje przykładów ślepego wręcz trzymania się przez NFZ zasady, że podjęte leczenie musi się ściśle pokrywać z rozpoznaniem ze skierowania. Nie wolno też rozszerzyć zakresu leczenia, biorąc pod uwagę zarówno rozpoznanie ze skierowania, jak i własne. Fundusz może zakwestionować wszystkie świadczenia dotyczące „dodanych” rozpoznań i domagać się zwrotu pieniędzy za ich terapię. „Ta interpretacja łamie prawa pacjenta oraz stoi w sprzeczności z etyką lekarską” – uważa autor wpisu do Indeksu, dr J. Filipowicz-Choroszucha z OIL w Białymstoku. „Wg niej, należałoby zignorować dolegliwości pacjentów i leczyć wyłącznie „skierowanie”, mimo że wpisane w nim choroby były w danej chwili mniejszym problemem”. Podobnie lekarze sanatoryjni zmuszeni są przestrzegać liczby przepisanych zabiegów przyrodo- i fizykoterapeutycznych, nie zaś dbać o jakościowy i ilościowy ich dobór, odpowiadający aktualnemu stanowi zdrowia pacjenta. Przysłowiowa głupota urzędnicza może nie mieć granic; jak opowiadał b. prezes NRL Konstanty Radziwiłł, w trakcie „afery receptowej” do lekarzy musieli wracać pacjenci z wypisanymi już receptami, na których medycy wpisywali „W-wa” zamiast „Warszawa”. Z tym pierwszym wpisem recepty nie były refundowane.
Na początku ub.r. lekarze zaczęli niespodziewanie płacić kary za „przedłużenie” recept pod nieobecność pacjenta. Wcześniej, przez długie lata, było to powszechnie stosowaną praktyką, szczególnie względem licznej grupy chorych przewlekle w starszym wieku, od lat stosujących te same leki. Po protestach – Fundusz odstąpił od wymogu obowiązkowej obecności chorego w gabinecie podczas wydawania recept, jednak lekarze nie uwierzyli już NFZ i dzisiaj większość z nich nie wydaje już recept „zaocznie”.
Kilka lat temu prasa obwieszczała: „Polacy mają dość NFZ-u, lepiej wypada nawet ZUS i Sejm”. W przeprowadzonym wówczas sondażu CBOS, na pytanie: „Jak oceniasz działalność NFZ-u?” – 76% ankietowanych odpowiedziało „źle”, 13% – nie wiem, a tylko 13% – dobrze.
Marek Balicki, b. minister zdrowia, b. poseł, dyrektor Szpitala Wolskiego w Warszawie, jako przykład dyktatu NFZ-u w działalności kontrolnej przypomina głośną prowokację sprzed paru lat, kiedy symulującego świńską grypę dziennikarza TVN 24 odprawiono z izb przyjęć 3 warszawskich szpitali. Fundusz, bez wnikliwszego przyjrzenia się sprawie, ukarał szpitale dotkliwymi sankcjami: 1 mln, 500 tys. i 400 tys. zł. Jeden z dyrektorów alarmował wówczas, że tak wysokie kary to w praktyce pozbawienie lub znaczne odsunięcie w czasie hospitalizacji dużej liczby pacjentów. I to w sytuacji, gdy jego szpital, rok po roku, dopiero w sądach, z trudem i po latach, odzyskuje od Funduszu należności za tzw. nadlimity. NFZ zadziałał wówczas błyskawicznie: skoro jest afera w mediach, nie ma czasu ani potrzeby analizować jej przyczyn. Trzeba rzucić kogoś „na pożarcie”. A najlepszą ofiarą jest „biurokrata – dyrektor szpitala”, „obojętny lekarz”, „bezduszna rejestratorka”.
Inny dyrektor dużego szpitala opowiada, że w jednostce, którą kieruje, kontrolerzy NFZ przeanalizowali prawie 10 tys. historii chorób z 3 oddziałów. Celem kontroli było sprawdzenie funkcjonowania kolejek oczekujących. Ekipa kontrolerów dojeżdżała do szpitala codziennie służbowym samochodem ponad 100 km w jedną stronę, by prawie po pół roku stwierdzić, że kolejki funkcjonują niewłaściwie. Fundusz nałożył na jednostkę karę umowną blisko 200 tys. zł.
– Moim zdaniem, kontrole tego typu to tylko strata pieniędzy podatników i czasu kontrolerów – mówi dyrektor. – Kontrolujący mogli dojść do takich samych wniosków zdecydowanie szybciej, po zbadaniu części dokumentacji, nie zaś „kopiąc” miesiącami w tak ogromnej liczbie historii chorób i wożąc się za publiczne pieniądze.
Lekarzu – nie masz arbitrażu
– Jeśli jest przewinienie, to powinna być kara; nikt, kto ma zdrowy rozsądek, nie będzie temu przeciwny – uważa prof. dr hab. Wiesław W. Jędrzejczak, konsultant krajowy w dziedzinie hematologii. – Trzeba jednak zapytać, kto i na jakiej podstawie określa przewinienie oraz czy osoba obwiniona ma realne prawo do obrony? Tymczasem art. 64 ustawy o świadczeniach finansowanych ze środków publicznych nie przewiduje możliwości odwołania się od wyników kontroli płatnika do niezależnej instytucji. Daje natomiast nieograniczone prawa jednej ze stron umowy, czyli właśnie NFZ.
Kontrole odbywają się więc na zasadzie: 1) szef ma zawsze rację, 2) jeżeli szef nie ma racji, to patrz punkt 1). Ale czy takie reguły powinny być wprowadzane ustawami? Tak naprawdę mamy tu przecież do czynienia z naruszeniem porządku prawnego. Opisaną wyżej zasadę NFZ zastosował w przypadku jednej z kontroli w naszej klinice: 8 stron szczegółowych wyjaśnień do protokołu pokontrolnego skwitował jednym zdaniem: podtrzymuję swoją decyzję.
Kontrolerzy nie uwzględniają często specyfiki konkretnej sytuacji. – Są sprawy z natury rzeczy niemożliwe do wpisania w schematy, które ktoś sobie wymyślił. Jeśli kontrolujący przychodzi z przepisem i sprawdza wszystko literalnie, punkt po punkcie, to prawie zawsze znajdzie niedociągnięcia. Samo rozporządzenie MZ o prowadzeniu dokumentacji jest na tyle skomplikowane, a w niektórych miejscach niejednoznaczne, że w zasadzie podczas każdej kontroli da się coś zakwestionować. Zresztą już dawno temu wymyślono strajk włoski, który polega właśnie na literalnym przestrzeganiu przepisów. I, jak wiadomo, jest to i dziś jeden z najskuteczniejszych sposobów zablokowania działalności niezbędnej w życiu społecznym. Jeśli więc celem NFZ jest doprowadzenie do strajku włoskiego w szpitalach, to jesteśmy na dobrej drodze. I taki właśnie stan rzeczy uzasadnia obawy lekarzy przed Funduszem, bo dzieje się to na dodatek w kraju, w którym system sądownictwa praktycznie prawie nie działa – podsumowuje prof. Jędrzejczak.
Wzorce lekceważącego traktowania świadczeniodawców płyną z góry. Świadczy o tym np. odpowiedź wiceministra zdrowia Jakuba Szulca z ub.r. na interpelację poselską Kazimierza Gwiazdowskiego, dotyczącą kontroli przeprowadzonej przez NFZ w Szpitalu Ogólnym w Grajewie. Zdaniem posła, kontrola była rodzajem odwetu za to, że szpital jako pierwszy w województwie wystąpił na drogę sądową przeciwko NFZ o zapłatę za świadczenia ponadlimitowe, a zarazem była też próbą zastraszenia innych świadczeniodawców, by nie składali podobnych pozwów. „W trakcie kontroli kontrolujący przez cały czas ograniczali prawa dyrektora szpitala do zapoznania się z zawartością akt kontroli, tak aby nie mógł on wnieść ewentualnych uwag” – napisał poseł. Co ciekawe, NFZ skontrolował tu ponad 2 tys. historii chorób, w tym 993 z kategorii świadczeń tzw. ponadlimitowych, objętych pozwem szpitala przed Sądem Okręgowym w Białymstoku. A jedna z nałożonych przezeń kar, prawie 200 tys. zł, dotyczyła właśnie skontrolowanych historii chorób pacjentów, stanowiących przedmiot sporu przed sądem. „Tym samym NFZ potwierdza swoją monopolistyczną władzę i nie czekając na wyrok niezawisłego sądu, sam wymierza karę. Takie postępowanie stoi w sprzeczności z zasadami współżycia społecznego” – napisał pos. Gwiazdowski. Nadmienił, że w ciągu 3 lat kontrolujący spędzili w tym szpitalu na kontrolach rok, co jest precedensem chyba nie tylko w woj. podlaskim.
Czy MZ uznało, że szpital w Grajewie był dyskryminowany? Nic z tych rzeczy. Chociaż skarga szpitala dotyczyła czasu trwania kontroli, nie zaś ich liczby, wiceminister Szulc odpisał: „wyniki analizy jednoznacznie pokazały, że w Szpitalu Ogólnym im. W. Ginela w Grajewie ilość przeprowadzonych postępowań kontrolnych nie była wyższa niż u pozostałych świadczeniodawców”. W długim piśmie usiłował też wykazać, że skargi szpitala zostały w MZ wnikliwie zbadane, a zarzuty nie znalazły potwierdzenia. Przy tym – do zarzutów się nie ustosunkował. Może dlatego, że interpelację złożył poseł opozycji?
Kiedy w ub.r. NFZ ukarał niektórych lekarzy pracujących na własny rachunek na kwotę nawet kilkuset tysięcy złotych za niewłaściwe wypisywanie recept, odmówił zarazem mediom bliższych informacji na ten temat.
System jak za komuny
Marek Balicki uważa, że głównym powodem kiepskiego wykonywania funkcji kontrolnych przez NFZ jest zbyt mała ilość środków przeznaczanych na utrzymanie tej instytucji. – Na koszty administracyjne Fundusz wydaje poniżej 1% swojego budżetu, co w żaden sposób nie pozwala na rozsądne zarządzanie pieniędzmi przeznaczonymi na opiekę zdrowotną, w tym na madrą działalność kontrolną – twierdzi. – W oszczędnych krajach, jak Niemcy czy państwa skandynawskie, koszty te stanowią 5–8%, a w systemach komercyjnych nawet 25%. Nie da się stworzyć za darmo narzędzi do rozsądnego, racjonalnego monitorowania tego, jak są wydawane pieniądze i realizowane umowy w jednostkach ochrony zdrowia. W sytuacji, w jakiej jest NFZ, sięga on więc po najprostsze rozwiązania, czyli stosuje podejście formalistyczne i łupie kary.
Ten stan rzeczy, paradoksalnie, jest pogłębiany i utrwalany przez dość powszechny mit, że to właśnie „urzędasy” i biurokraci z NFZ, mający siedziby w pałacach, przejadają pieniądze przeznaczone na leczenie. I że gdyby nie oni, to służba zdrowia byłaby wydolna.
Zdaniem M. Balickiego, takie naciski opinii społecznej dodatkowo pogarszają racjonalność wydatkowania środków, na czym w efekcie tracą pacjenci. Za wykreowanie i żywotność tego mitu winę ponoszą zaś nie tylko tabloidowe media, ale i politycy, z których większość nie ma zielonego pojęcia o ochronie zdrowia, a mimo to wypowiada się na wszelkie dotyczące jej tematy, bez wahania wygłaszając kategoryczne sądy i wystawiając oceny. – Aby sytuacja uległa pożądanej zmianie, nie wystarczy jednak dać NFZ więcej pieniędzy – mówi M. Balicki. – Trzeba też zmienić zasady finansowania świadczeń: odejść od niczym nieuzasadnionych limitów, które wciąż uniemożliwiają realizację idei, że pieniądz idzie za pacjentem, odstąpić w dużej mierze od płacenia za usługi fee for service, co również zwiększa poziom nieracjonalności w wydawaniu środków, przekazać poz wraz z programami profilaktycznymi samorządom powiatowym, tak aby NFZ mógł się skupić na nadzorze nad szpitalami, do czego władze samorządowe nie mają żadnych narzędzi.
Ordynator jednej z klinik, stosujących drogie procedury i nierzadko kontrolowanych przez NFZ, mówi, że Fundusz z powodzeniem (dla siebie) wykorzystuje mechanizmy stosowane w poprzednim systemie gospodarczo-politycznym. Wydaje mnóstwo zarządzeń, po kilkadziesiąt na kwartał, które wielokrotnie są zmieniane, więc część z nich w ogóle jest nieznana, trudno bowiem wszystkie ogarnąć, zwłaszcza że często tylko „leżakują w szufladzie”. Jednak jeśli trzeba na kogoś znaleźć haka – wówczas przepis „ożywa”. Jak za komuny.
Przykład? Jeden z warszawskich szpitali zapłacił kilkaset tys. zł kary za to, że pacjent oczekujący na zabieg chirurgiczny zażywał – za zgodą lekarza – przyniesiony ze sobą lek kardiologiczny (wart mniej niż 50 zł). – Generalnie słuszne jest, żeby chory przebywający w szpitalu przyjmował wszystkie leki od pielęgniarki pod kontrolą lekarza – mówi ordynator. – Do szpitali trafia jednak coraz więcej chorych przewlekle, leczonych od lat przez różnych specjalistów. Przychodzą na nasz oddział na krótko, w celu wykonania zabiegu i chirurg o leku stosowanym przez nich w chorobie przewlekłej nieraz może nie mieć pojęcia.
W wywiadzie dla „Medycyny Praktycznej” poseł PO, członek sejmowej Komisji Zdrowia Rajmund Miller podkreśla, że wg nowej ustawy refundacyjnej – kary nakładane przez NFZ wliczane są w poczet jego przychodów. Istnieje więc niebezpieczeństwo, że w sytuacji gdy Funduszowi zabraknie pieniędzy na pokrycie świadczeń, będzie przeprowadzał kontrole częstsze, by uzupełnić braki w swoim budżecie. „Wobec braku kryteriów tych kontroli zachodzi obawa, że lekarze i aptekarze znajdą się poza prawem”– stwierdził poseł Miller. „Uważam, że o zaistnieniu nadużycia powinien decydować sąd. I powinna istnieć możliwość odwołania. Wątpliwości dotyczą też wysokości orzekanych kar – nie istnieje żaden ich katalog – i faktu, że ich egzekwowanie następuje w terminie wyznaczonym przez Fundusz”.
Na stronach internetowych NFZ nie znajdziemy żadnej zakładki o akcjach informacyjnych czy edukacyjnych w odniesieniu do działalności kontrolnej płatnika. A przecież Fundusz mógłby, na podstawie szczegółowych wyników kontroli, w prosty i zrozumiały sposób wskazywać świadczeniodawcom przykłady popełniania takich czy innych błędów, szczególnie tych, za które nakłada najwyższe kary, aby się ich wystrzegali.
Wielu lekarzy przepisuje obecnie antybiotyki tylko za 100-proc. odpłatnością. Zgodnie z nowymi przepisami, przed wypisaniem ich ze zniżką powinni bowiem zrobić pacjentowi antybiogram (na jego wynik trzeba poczekać kilka dni) i dobrać antybiotyk na konkretne bakterie, zgodnie z ChPL. W innym przypadku – grożą im kary ze strony płatnika.
Z corocznych sprawozdań z działalności NFZ przedstawianych ministrom zdrowia i finansów wynika, że z roku na rok kar przybywa, szczególnie dotyczących recept, i są one coraz bardziej dotkliwe. W sprawozdaniu za 2010 r. czytamy, że oddziały Funduszu przeprowadziły 2832 kontrole, w których skontrolowały 2944 umowy. Fundusz zażądał od świadczeniodawców zwrotu prawie 85 mln zł, w tym z tytułu zakwestionowanych wydatków 64,5 mln zł oraz z tytułu nałożonych kar ok. 20,5 mln zł. Wartość kontrolowanej ordynacji lekarskiej zwiększyła się w 2010 r. w stosunku do 2009 r. blisko 7-krotnie, tj. do blisko 280 mln zł. Kontrolerzy zakwestionowali recepty o wartości prawie 5,5 mln zł. I tyle musieli NFZ zwrócić lekarze za niepoprawnie wypisane leki. A tzw. kary umowne nakładane na świadczeniodawców mogą sięgać nawet 3% kontraktu z NFZ.
Kary NFZ – przed Trybunał Konstytucyjny
Władze NRL za sukces uznały usunięcie w styczniowej nowelizacji ustawy refundacyjnej części przepisów o karaniu lekarzy za złe wypisywanie recept, jednak groźba nakładania przez NFZ nieuzasadnionych kar nie zniknęła. Już na początku lutego NRL zarekomendowała lekarzom wypowiadanie umów dotyczących wystawiania recept na leki refundowane i niepodpisywanie nowych, jeśli będą one nadal przewidywały kary. Największy galimatias może więc powstać po 1 lipca, gdy przestaną obowiązywać dotychczasowe umowy na wypisywanie recept.
Uczestnicy Nadzwyczajnego Zjazdu Lekarzy (24–25 lutego br.), na który nie został zaproszony prezes NFZ Jacek Paszkiewicz, przyjęli zaproponowaną przez przewodniczącego OZZL Krzysztofa Bukiela uchwałę o skierowaniu do Trybunału Konstytucyjnego wniosku o zbadanie konstytucyjności przepisów rozporządzenia MZ z 2008 r. w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki medycznej. Chodzi o przepisy nakładające na świadczeniodawców kary umowne za wypisywanie recept osobom nieuprawnionym lub w nieuzasadnionych przypadkach (czyt. artykuł K. Bukiela na kol. 27). W przypadku utrzymania przepisów o pozasądowym karaniu świadczeniodawców – Zjazd zarekomendował zamieszczanie ponownie na receptach adnotacji: „Refundacja do decyzji NFZ”. Lekarze sprzeciwiają się też ograniczaniu refundacji leków tylko do wskazań w charakterystyce produktu leczniczego (ChPL), domagając się, by lekarz mógł wypisywać recepty według wskazań Evidence-Based Medicine. W tej sprawie uczynili już wyłom.
Po styczniowej nowelizacji ustawy refundacyjnej minister zdrowia, otrzymawszy opinię Rady Przejrzystości, może podjąć decyzję o refundacji niektórych leków poza wskazaniami rejestracyjnymi.
Na nowej liście refundacyjnej, ogłoszonej 25 stycznia, uwzględniono już 819 wyjątków pozwalających na refundację leku za zgodą ministra, pomimo braku danych wskazań w ChPL. – Nowe rozwiązania przyniosą pewną ulgę chorym, wciąż jednak obowiązuje zła reguła uzależniająca refundację od wskazań rejestracyjnych, a nie od wiedzy medycznej – zauważył na łamach w „Rzeczpospolitej” Konstanty Radziwiłł. – Nie zmieni się natomiast sytuacja lekarzy: nadal będą musieli tracić czas, sprawdzając, czy lek, który zalecają, mogą przepisać ze zniżką, czy nie. NRL domaga się więc kolejnej nowelizacji ustawy refundacyjnej, tak aby lekarze mogli przepisywać leki poza zarejestrowanymi wskazaniami.
Na Nadzwyczajnym Zjeździe Lekarzy minister Bartosz Arłukowicz zapowiedział stworzenie dla NFZ-u konkurencji. Jego słowom towarzyszyły gwizdy i buczenie delegatów.