SZ nr 43–50/2020
z 18 czerwca 2020 r.
(Nie)bezkarne bzdury, czyli celebrytyzacja nauki
Małgorzata Solecka
Celebrity-based medicine w czasie koronawirusa rozkwitła z pełną mocą. Powód? Uwięzieni w domach i w świecie cyfrowym Polacy (i pewnie nie tylko oni) stali się łatwym celem dla teorii w sprawach tak fundamentalnych, jak to, czy koronawirus istnieje, czy może jest produktem lobby lekarskiego (!), lub że ów patogen wybitnie nie lubi cebuli. Natomiast szczepionki, gdy powstanie, należy się wystrzegać i lepiej umrzeć, niż dać się ukłuć.
Teorię o podatności koronawirusa (jak też innych wirusów) na cebulę szerzyła jeszcze w marcu jedna z najsłynniejszych restauratorek, która również nieraz wyrażała wątpliwości i obawy związane ze szczepionką. Otwartym tekstem ewentualnym szczepieniom przeciw koronawirusowi przeciwstawiła się piosenkarka, znana z brawurowego wykonania hymnu Polski na dużej imprezie sportowej. Zadeklarowała nawet, że prędzej umrze, niż da się zaszczepić.
Celebrytów, którzy niechętnym okiem patrzą na szczepienia jest zresztą więcej. Podobnie jak tych, którzy podają w wątpliwość istnienie koronawirusa lub przynajmniej skalę zagrożenia, jakie ze sobą niesie.
W tej sytuacji dwadzieścia organizacji pacjenckich podpisało się pod koniec maja pod apelem początkującym akcję „Stop celebrytyzacji pseudonauki”. – Z niepokojem obserwujemy niebezpieczny trend celebrytyzacji pseudonauki, czyli pojawiania się w przestrzeni publicznej wypowiedzi rozpoznawalnych powszechnie osób, których hipotezy, teorie i twierdzenia nie znajdują potwierdzenia w badaniach naukowych, a często wręcz stoją w sprzeczności z faktami potwierdzonymi naukowo – czytamy w apelu.
Organizacje pacjenckie zwracają uwagę, że wśród pacjentów, z którymi mają na co dzień kontakt są tacy, którzy dziś ponoszą zdrowotne konsekwencje z powodu zaufania, jakim obdarzyli pseudomedycznych hochsztaplerów. – Zdarza się, że organizacje pacjenckie otaczają opieką rodziny, których bliscy, pod wpływem pseudonaukowych teorii, nie zgadzają się na podjęcie leczenia o udowodnionej skuteczności, odbierając sobie tym samym szansę na skuteczną terapię – dodają. I apelują „do wszystkich osób zabierających głos w przestrzeni publicznej o wyjątkową ostrożność wypowiedzi w tematyce zdrowotnej”. – Szczególnie ważne jest przedstawianie rzetelnych uzasadnień opartych na naukowych podstawach. Cała cywilizacja zachodnia została zbudowana właśnie na naukowych podstawach, stąd medycyna również, a nawet przede wszystkim, nie może być od naukowych podstaw oderwana.
Milena Kruszewska z Fundacji Watch Health Care zwraca uwagę, że niebezpiecznemu zjawisku, jakim jest celebrytyzacja pseudonauki powinny przeciwstawiać się również urzędnicy i eksperci jednostek podległych Ministerstwu Zdrowia – tak, by jak najmocniej sprzeciwić się bełkotowi domorosłych autorytetów.
Można również oczekiwać większej odpowiedzialności od mediów – że przestaną się karmić medycznymi „odkryciami” ludzi znanych z tego, że są… znani. Zarówno prywatne, jak i publiczne media mają jednak w tym zakresie sporo na sumieniu, zaś do annałów przejdzie starcie na antenie TVP między mistrzem świata w windsurfingu, Wojciechem Brzozowskim a dr. Michałem Sutkowskim, specjalistą medycyny rodzinnej i chorób wewnętrznych. Dyskusja w telewizji śniadaniowej miała dotyczyć fake newsów o koronawirusie, zmieniła się jednak w potężną awanturę z karygodnymi insynuacjami pod adresem lekarzy.
Sportowiec najpierw stwierdził, że epidemia koronawirusa, która przez pół roku pochłonęła 350 tysięcy ofiar (fake news – 350 tysięcy ofiar od 9 lutego, kiedy zaczęto prowadzić statystyki do 25 maja to jest zaledwie 3,5 miesiąca, w ciągu zaledwie kolejnych dziewięciu dni liczba zgonów przekroczyła 382 tysiące) to „chyba jest nic” w porównaniu z grypą sezonową, na którą umiera pół miliona osób (porównanie nieuzasadnione, sezon grypowy trwa dłużej). – Pan się potężnie myli. Ja mówię, że jedno jest dramatem i drugie też jest dramatem – próbował reagować dr Sutkowski.
Riposta? – Lekarz leje wodę i pewnie mu za to płacą. Spójrzmy prawdzie w oczy, mam dwóch kolegów, jeden zatrudnia 10 tysięcy ludzi. Drugi zatrudnia 20 tysięcy ludzi. Jedna osoba zdiagnozowana. Żaden nie zachorował, albo kasjerki są superodporne, albo ktoś kogoś naciąga. Tylko pytanie, zastanówmy się, jaki jest nasz interes. Nie słuchajmy tego, co mówią państwo opłacani. Mam koleżankę, która jest dziennikarką, ona ma znajomych lekarzy. W Los Angeles za dopisanie do diagnozy COVID-19 dostaje się 13 tysięcy dolarów – stwierdził sportowiec, który próbował obarczyć odpowiedzialnością lekarzy za swoje kłopoty finansowe wynikające z pandemii.
„Środowisko lekarskie jest zbulwersowane postawą zaprezentowaną przez pana Wojciecha Brzozowskiego, który nie tylko przedstawił sprzeczne z aktualną wiedzą medyczną informacje na temat zagrożenia koronawirusem, zaprzeczając występowaniu pandemii i bagatelizując jej rozmiar, ale także oskarżył lekarzy o brak uczciwości, kierowanie się interesem ekonomicznym i wskazał, że są przyczyną tego, że firmy są zamknięte, ludzie tracą pracę i jest dramat społeczny” – napisał w liście do p.o. prezesa TVP Macieja Łopińskiego prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, prof. Andrzej Matyja. „Mając na uwadze misję telewizji publicznej, apeluję do Pana Prezesa, aby telewizja publiczna nie uczestniczyła w żaden sposób w upowszechnianiu nieprawdziwych informacji na temat koronawirusa, które nie mają żadnych podstaw naukowych. Wypowiedzi takie są szczególnie szkodliwe dla społeczeństwa dotkniętego epidemią, ponieważ podważają zaufanie do lekarzy i do całej służby zdrowia”.
Dokładnie w tym samym czasie, pod koniec maja, opublikowano wyniki badania przeprowadzonego przez firmę YouGov (zajmuje się badaniami opinii publicznej przez Internet). Okazuje się, że Polska jest jedynym krajem spośród badanych, w którym lekarze i pozostali pracownicy sektora ochrony zdrowia nie cieszą się największym zaufaniem społecznym w sprawach związanych z pandemią koronawirusa. 72 proc. Polaków ufa słowom lekarzy na temat koronawirusa. Większe zaufanie (deklarowane przez 81 proc. badanych) mają pod tym względem… rodzina i przyjaciele. Tymczasem w większości badanych krajów zaufanie względem pracowników medycznych w zakresie epidemii deklarowało ponad 90, a nawet 95 proc. badanych.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?