Na początku marca odbył się w Katowicach czwarty już Kongres Wyzwań Zdrowotnych. Jak zwykle była to okazja do wymiany poglądów na temat problemów organizacyjnych, finansowych i medycznych, z jakimi przychodzi borykać się uczestnikom systemu ochrony zdrowia w Polsce i z tego punktu widzenia kongres można uznać za udany. Naprawdę byłem zaskoczony niezwykle trafnymi diagnozami i ocenami tego, co się obecnie dzieje w polskim systemie ochrony zdrowia. Jednak wychodziłem ze zjazdu w niezwykle pesymistycznym nastroju, bo kongres z całą ostrością uświadomił mi, jak wielki jest rozziew pomiędzy wiedzą o tym, co się w dzieje w naszym kraju a podejmowanymi działaniami i decyzjami. Pisałem o tym już wcześniej, a kongres tylko to, niestety, potwierdził: różnica pomiędzy teorią, wiedzą a praktyką coraz bardziej się pogłębia. Ktoś może powiedzieć, że nie ma co panikować. Przecież wszystko jakoś się toczy. Pacjenci jakoś są leczeni, pieniądze NFZ wypłaca, a pracownicy ochrony zdrowia nawet nieźle zarabiają. Skąd więc pesymizm? Ano stąd, że systemy państwowe powinny być zbudowane i powinny funkcjonować zgodnie z jakąś logiką. Tymczasem nasz system opieki zdrowotnej staje się coraz bardziej niezrozumiały dla wszystkich jego uczestników, tj. zarówno pacjentów, jak i personelu medycznego, a sterowanie nim staje się coraz trudniejsze. Uczestnicy panelu o finansowaniu wynagrodzeń jak jeden mąż stwierdzili, że dezintegracja w tym zakresie jest już tak duża, że dyrektorzy tylko w niewielkim stopniu mogą posługiwać się podstawowym narzędziem, którym są wynagrodzenia. Centralne decyzje w zakresie wynagrodzeń dla różnych grup zawodowych spowodowały, że dyrekcje stały się tylko przekaźnikiem pieniędzy, a w kierowanych przez nich placówkach związek pomiędzy pracą, jej jakością, uciążliwością czy umiejętnościami potrzebnymi do jej wykonywania ulega coraz większemu rozerwaniu. W czasie różnych dyskusji pojawiały się też wypowiedzi negatywnie odnoszące się do tzw. niewidzialnej ręki rynku. Można było odnieść wrażenie, że niektórzy dyskutanci chcieliby wyeliminować działanie tej „ręki” z obszaru ochrony zdrowia. Próbę wyeliminowania mechanizmów rynkowych z obszaru ochrony zdrowia mógłbym przyrównać do próby wyeliminowania z naszego życia prawa ciążenia. Czy się nam to podoba, czy nie – prawa rynku funkcjonują i tylko od nas zależy, jak się nimi posłużymy i co dzięki temu osiągniemy. Same prawa rynku nie zbudują nam żadnego systemu opieki zdrowotnej, ale projektowanie systemu wbrew tym prawom skazane jest na porażkę. I z taką porażką mamy obecnie do czynienia. Nie kto inny, lecz ministrowie zaprzeczający prawom rynku otwierają np. prywatne przychodnie lekarskie, a przecież pomysł o tym, że taka przychodnia ma sens podsunął im właśnie rynek i braki na nim. Próbując skłonić rezydentów za pomocą wyższego wynagrodzenia do kształcenia się w specjalnościach tzw. deficytowych, ministrowie liczą na zadziałanie mechanizmu rynkowego. To, że lekarze, którzy wyjechali z Polski, ciągle jeszcze do Polski nie wracają, to również wynik działania mechanizmów rynkowych. W tym miejscu chcę zwrócić uwagę, że wartością rynkową jest nie tylko pieniądz, ale w szerszym rozumieniu także poczucie bezpieczeństwa, stabilność, warunki pracy. To wszystko się liczy na rynku, kiedy ktoś podejmuje decyzję. Dlatego stoję na stanowisku, że nie należy walczyć z prawami funkcjonującymi na rynku, lecz należy świadomie i w sposób przemyślany te prawa stosować. Działanie wbrew tym prawom może spowodować jedynie coraz większą dezintegrację systemu, tak jak działanie bez uwzględniania prawa ciążenia prędzej czy później doprowadzi do upadku.