Minister Marian Zembala, wykonując gest w stronę zaniedbywanego od dawna środowiska pielęgniarskiego, złożył obietnicę podwyżki płac o 300 złotych. Stały za tym z pewnością dobre intencje. Ale jest z nimi dokładnie tak, jak w znanym przysłowiu.
Propozycja podwyżki nie rozwiąże problemów środowiska pielęgniarskiego, które nawarstwiły się przez lata. Zarobek jest pochodną prestiżu zawodu. Liczba chętnych do jego wykonywania to też pochodna prestiżu.
W Polsce brakuje pielęgniarek. Przed szkołami pielęgniarskimi od lat nie ustawiają się kolejki zainteresowanych. Powszechna jest bowiem świadomość, że absolwentki tych szkół czeka ciężka, nisko wynagradzana praca w trudnych warunkach. W pogłębiającym się dysonansie pomiędzy kadrami lekarskimi a pielęgniarskimi, w pogrążonym w kryzysie finansowym systemie ochrony zdrowia. Przygnębiająca jest także perspektywa, że posiadając wysokie kwalifikacje zawodowe, zbyt często trafiają na stanowiska, gdzie wykonują zadania poniżej swoich kompetencji i możliwości. To rodzi frustrację.
Ani 300, ani 500 złotych podwyżki nie zmieni sytuacji. Trzeba wreszcie zaproponować dobry, mądry plan rozwoju dla tej grupy zawodowej, przedstawić praktyczną wizję i narzędzia budowania trwałego szacunku dla pielęgniarek. Tego niestety nie uczyni minister – administrator. Powinien już o tym myśleć polityk, który jesienią obejmie tekę ministra zdrowia. Z pielęgniarkami trzeba jak najszybciej podjąć prawdziwy, głęboki, pozbawiony hipokryzji dialog. Środowisko jest na to gotowe od dawna.