Prześmiewcy spiskowej teorii dziejów ignorują istnienie przepotężnych służb specjalnych we wszystkich krajach świata. Czy państwa utrzymywałyby te służby, skoro niczemu by nie służyły? I czy tajne przetransportowanie Lenina ze Szwajcarii do Rosji nie miało wpływu na losy Europy i świata? Czy tragiczna śmierć gen. Sikorskiego nie wpłynęła na dalsze losy Polski? Czy spiskowe działania Al Kaidy nie wpływają na nasze współczesne dzieje?
Spisek, jako tajne porozumienie osób mające na celu uzyskanie jakiegoś rezultatu, to przecież codzienność naszego życia politycznego ostatnich lat. Wystarczy oglądać telewizję, a tam aż roi się od spisków: dużych, małych i maleńkich tajnych porozumień.
Czy znikające słowa "lub czasopisma" to nie tajne porozumienie, a spotkanie kilku osób dyskutujących o tym, jak opanować Orlen, to nie spisek? Najbardziej aktywnie spiskową teorię dziejów wyśmiewają z jednej strony twórcy i uczestnicy spisków, z drugiej zaś prostoduszni, naiwni i powierzchowni obserwatorzy życia politycznego.
Ktoś może zapytać, co ma piernik do wiatraka? Zazwyczaj piszę o służbie zdrowia, a tu naraz jakieś spiski. Proponuję więc zabawę w spiskowca.
Oto mamy jesień roku 2004. Nieuchronnie zbliża się termin wyborów parlamentarnych i wszyscy zgodnie przewidujemy, że w wyniku NASZYCH kolejnych błędów i wypaczeń przyjdzie NAM oddać władzę. Zbyt wiele nabałaganiliśmy i musimy się z tym pogodzić. Ale wzorem poprzednich lat, musimy tą bolesną dla NAS operację przeprowadzić w sposób planowy i zrobić wszystko, aby po kolejnych czterech latach, kiedy sprawy zostaną już jako tako uporządkowane, a kasa stanie się zasobniejsza, ponownie powrócić do koryta....przepraszam, demokratycznie zdobyć władzę. Problemy w służbie zdrowia zawsze są trudne. Jest to wdzięczne pole do utrudniania życia NASZYM następcom.
(Uwaga! Zbieżność poniżej projektowanych zdarzeń z wydarzeniami z przeszłości być może nie jest przypadkowa).
A więc zacznijmy od początku.
Kiedy już nastanie nowy minister zdrowia, to być może natchniony chęcią działania i naprawiania systemu, postanowi odmłodzić kadry w skostniałej instytucji, jaką jest ministerstwo. Ale przecież on w ten sposób może skrzywdzić NASZYCH ludzi. Może się stać coś jeszcze gorszego: jeśli mu w tym nie przeszkodzimy, to być może nowy minister naprawdę wdroży reformy i odniesie sukces. Nie, do tego nie możemy dopuścić.
Na początek zaserwujemy więc ministrowi mały strajk okupacyjny. Niech to będzie na przykład strajk zdeterminowanych szatniarek. Przychodzi sobie taki minister do pracy, a tu masz babo placek, nie może wejść do biura. Przyczajona ekipa telewizyjna (wcześniej uprzedzona, że coś się szykuje) zaskoczy ministra pytaniem, jak rozwiąże ten konflikt. Minister nie zna postulatów? Już widać, że niekompetentny. Wyprowadzi szatniarki siłą – no proszę, faszyści dorwali się do władzy. Najlepiej niech negocjuje. W tych trudnych chwilach NASI ludzie będą pomagać nowemu ministrowi ze wszystkich sił, będą go pocieszać i służyć dobrą radą.
Kiedy już jakoś upora się biedaczyna z szatniarkami, dołożymy mu jeszcze mały strajk anoreksjologów. I tak szczęśliwie upłyną pierwsze dwa miesiące pracy nowego ministra. Kraj odniesie wrażenie, że chaos się nasila, ale nowy minister we wdzięcznej pamięci zachowa wszystkich NASZYCH ludzi, którzy tak bardzo pomagali mu w trudnych chwilach. Czy więc będzie miał czelność kogoś zwalniać z pracy? I w ten sposób odnieśliśmy pierwszy sukces. Minister jak młody byk wpadł na arenę gotów do walki, a tutaj już pikadorzy zręcznie osłabili jego nadmierną chęć do pracy. Teraz niech biedaczyna trochę sobie odpocznie. Nie widział się z rodziną prawie dwa miesiące. Zaoferujemy mu weekend w pięknym ośrodku rządowym. Niech tam jedzie z rodziną... A dociekliwi dziennikarze niech zapytają go po powrocie, na czyj koszt odpoczywała rodzina ministra i jakim samochodem tam pojechał. Przecież powinien był wiedzieć, że nie może jechać samochodem służbowym. Dziennikarze w tej sprawie niech dzwonią codziennie. Może minister w końcu się zdenerwuje i pokaże swoje prawdziwe oblicze zwykłego prostaka łasego na grosz publiczny.
Mimo pewnego osłabienia minister nadal chce jednak coś zrobić. Oczywiście, niech robi. Zwrócimy mu jednak uwagę, że poprzednik-tyran, despota, rządził samowolnie, a on przecież jest demokratą. Niech powoła do każdej sprawy osobny zespół roboczy, a te zespoły robocze niech powołają komisje i podkomisje... i niech radzą.
A tymczasem w Końskiej Woli przyszedł do pracy pijany lekarz, w szpitalu klinicznym w X zabrakło zaś leków dla ciężko chorych dzieci. Na domiar złego wszystko wskazuje na to, że do granic Polski zbliża się epidemia grypy. W Czechach z tego powodu zmarło już 20 osób. U nas epidemii jeszcze nie ma (i nie będzie!), ale codziennie będziemy informować ludność o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Panie ministrze, niech pan coś zrobi. Niech pan zatrzyma tę epidemię, co pan tam robi na tym stołku! Nie wie, co zrobić? No proszę, jaki nieudacznik!
Nie minęło kilka dni, a NASZ dyrektor stacji krwiodawstwa informuje, że kończą się zapasy krwi. Jeśli tak dalej pójdzie, pacjenci będą umierać w szpitalach z powodu braku krwi, tego cennego daru życia. Znów larum!
I tak upłynęło pierwsze pół roku pracy nowego ministra. Umordował się biedaczyna nieziemsko, trochę pobladł i schudł. Może jest chory? Damy mu kilka dni odpocząć. A potem zobaczymy! Jeśli nadal będzie chciał coś reformować, to w zanadrzu mamy jeszcze kilka dobrych pomysłów.