PiS podkreśla w swojej narracji wiarygodność i skuteczność we wprowadzaniu zmian. W kampanii wyborczej do Europarlamentu o zdrowiu raczej milczało. Pozostali puszczali wodze fantazji, ale większość im nie uwierzyła.
Kampania wyborcza. Jak podczas igrzysk, na kilka tygodni zawieszamy codzienność i oddajemy się marzeniom. Emocje wygrywają z racjami i wierzymy w zmiany. Nieważne stają się konsekwencje, przyczyny i realia. Liczą się emocje. To dobry czas dla kreatywności, bo na tym etapie niczego jeszcze nie trzeba weryfikować i wszystko jest możliwe. Eurowybory to przygrywka do tego, co będzie się działo jesienią. W ochronie zdrowia na pełen sukces trudno liczyć i politycy są tego świadomi. PiS wie, że w razie jesiennej wygranej zostanie rozliczone z obietnic, dlatego w sprawach zdrowia komunikuje się bardziej strategicznie niż merytorycznie.
Wiosenny optymizm
Wiosna nie ma doświadczenia w zarządzaniu ochroną zdrowia, ma za to dobrych doradców od marketingu politycznego. W wyborach do Europarlamentu politycy koncentrowali się na finansach, nie wskazując, niestety, skąd je pozyskają. Obiecali, że czas oczekiwania na świadczenia potrwa maksymalnie 30 dni, a potem pacjenci będą mieli prawo do leczenia prywatnie. Za ich wizytę zapłaci NFZ według cennika ogólnopolskiego. Politycy optymistycznie nie wnikają w problemy kadrowe i nie zastanawiają się, kto tych pacjentów przyjmie i jakie wynagrodzenie dostanie specjalista przyjmujący prywatnie. Kandydaci z Wiosny obiecali też limit cen leku na receptę i dopłaty z budżetu, uzależnione od dochodów (podobne rozwiązanie proponował w 2015 roku PiS – leki miały kosztować 7–8 zł.). Planują też sprezentować konsultację geriatry każdemu obywatelowi na 70. urodziny. Co prawda, wciąż mamy dramatycznie mało geriatrów, a jedną wizytą niewiele można wskórać, jednak obietnica brzmi przyjaźnie i o to w kampanii chodzi. Szczególnie że seniorzy to nośny temat. Sporo ostatnio niedobrych prognoz demograficznych, a poprawę opieki nad seniorami obiecywała w swoim exposé już Ewa Kopacz (jednak nie udało się Platformie tego zrealizować w pełni, a jedynie częściowo – powołując Narodowy Instytut Geriatrii, Reumatologii i Rehabilitacji).
Wiosna obiecuje też zwiększenie finansowania w opiece zdrowotnej do 6,8% PKB do 2022 roku i aż do 7,1% PKB do 2024. O szczegółach na razie milczy.
Wszystko można kupić
Wiośnie można wybaczyć wizjonerstwo. W innej sytuacji są doświadczeni politycy Koalicji Europejskiej, którzy postanowili na zdrowiu oprzeć swój główny przekaz. W przeciwieństwie do Wiosny wiedzą, skąd wziąć pieniądze i zapewniali, że po ich zwycięstwie w eurowyborach w systemie pojawi się dodatkowe 100 miliardów z Unii. I to wystarczy, by uzdrowić sytuację. Te 100 miliardów to także okazja do zaatakowania głównego przeciwnika – „Obecnie PiS przez swoją niemądrą politykę traci 100 mld zł. W Unii oddaje miliardy walkowerem” przekonywał jeden z kandydatów z Pomorza. KE planuje za te pieniądze wprowadzić godzinny limit na diagnozę każdego pacjenta, niezależnie od schorzenia. Pojawia się postulat centrów onkologicznych w każdym województwie oraz pakietu profilaktycznego dla pięćdziesięciolatków i znieczulenia dla każdej rodzącej.
W swoich marzeniach KE podobnie jak Wiosna pomija realia kadrowe i nie wskazuje, kto będzie leczył za te pieniądze, kto poda to znieczulenie. Wielu polityków KE już stało u sterów, w dodatku jedynką na liście do Europarlamentu była Ewa Kopacz, która doskonale wie, jakie wyzwania stoją przed zarządzającymi systemem ochrony zdrowia, dlatego takie oderwanie od rzeczywistości może trochę dziwić. W przekazie dominuje nośne 100 miliardów, być może po to, by przekonać osoby przeświadczone, że za pieniądze można kupić wszystko i nie skupiające się na takich detalach jak realia. Z pewnością wielu takich postanowiło oddać swój głos na KE.
Totalna opozycja
Podobnie jak część polityków PO, także ugrupowanie rządzące wie, z czym będzie się w razie wygranej mierzyć. PiS swoje działania przedstawia jako odwrotne do tego, co robiła poprzednia koalicja rządząca. Jeśli PO chciało prywatyzować szpitale, PiS deklarowało, że jest temu przeciwne. Jeśli PO optowało za decentralizacją, PiS był za centralizacją. Skasowany przez PO staż podyplomowy został przez PiS przywrócony. Aby dobitniej pokazać wyborcom opozycję do PO, PiS wykorzystuje bardziej czytelne działania niż skomplikowana w odbiorze prywatyzacja – np. kiedy Platforma usunęła ze szkół drożdżówki, PiS tuż po objęciu władzy je przywróciło. Premier przypominał o tym po 3 latach na konwencji w Zielonej Górze: „Czy pamiętacie jak jeszcze w 2015 r. ze szkół zabrali nawet drożdżówki? Niestety zabrali. Pani minister Zalewska przywróciła je, dbając oczywiście o niskie normy cukru”.
Częściowe sukcesy PiS
Obecna partia rządząca kreuje swój wizerunek, akcentując zrozumienie dla problemów przeciętnych Polaków, szczególnie tych najbiedniejszych. Prezentuje się jako merytoryczna i skuteczna, w opozycji do pozostałych, którzy jedynie zajmują się polityką i tworzeniem fasady. Pokazuje, że dba o to, by wyborca nie czuł się pokrzywdzony przez system i nie miał wrażenia, że dostęp do skutecznej terapii może mieć tylko wtedy, kiedy za to zapłaci. Kiedy jest mowa o pieniądzach – raczej w kontekście rozdawania niż płacenia. W poprzedniej kampanii wyborczej PiS zapewniało, że postrzega podstawowe problemy w ochronie zdrowia oczami chorych i ich rodzin.
„Pacjent nie może być pozycją w bilansie, lekarz – księgowym, a szpital – przedsiębiorstwem. Służba zdrowia nie może być nastawiona na zysk. Nie ma tu innego sposobu niż powrót do finansowania budżetowego wraz z właściwymi dla niego rygorami” – mówiła premier Szydło po objęciu urzędu.
Przekonywano, że skrócą się kolejki. Leki będą tańsze. Zniknie NFZ. Nie będzie komercjalizacji placówek, bo leczenie i zarabianie to dwa wykluczające się pojęcia. W ramach informatyzacji miała powstać nie tylko zaniedbana przez poprzedników platforma P1, ale i Karta Polaka, na której będą zapisane wszystkie dane o jego zdrowiu. Lekarze i pielęgniarki mieli godnie zarabiać i miało ich nie brakować. Obiecywano wzrost nakładów na zdrowie. Czyli standard – może poza likwidacją NFZ, choć PO w tej samej kampanii również planowało gruntowną zmianę systemu, obiecując utworzenie kilku konkurujących ze sobą funduszy.
Częściowo udało się zrealizować obietnicę, że leki stanieją. Stało się tak dzięki projektowi 75+. Raport NIK z 2018 roku potwierdził, że w budżetach seniorów zostaje miesięcznie około 50 lub nawet 100 złotych, które udaje im się zaoszczędzić na lekach. PiS obiecywał też, że leki refundowane będą kosztować 8–9 zł, planowano też dopłaty dla najuboższych. To pozostaje nadal w sferze zamierzeń, mimo to projekt 75+ jest jednym z głównych argumentów partii rządzącej, potwierdzającym jej skuteczność. Częściowym sukcesem było też e-zdrowie: utworzenie Internetowego Konta Pacjenta i e-zwolnienie (które przy okazji ma zapobiegać nadużyciom, co jest ważne w narracji Prawa i Sprawiedliwości). PO nie udało się zrealizować tych planów, PiS okazało się skuteczniejsze. Od 2020 r. mają zostać wprowadzone obligatoryjne e-recepty i e-skierowania. Co do pozostałych funkcjonalności systemu, to trwa pilotaż i nie ma na razie danych o tym, w jaki sposób Polacy korzystają z e-zdrowia.
Pod koniec pierwszej kadencji rząd wywiązał się też z obietnicy przywrócenia opieki lekarskiej i stomatologicznej w szkołach. W kwietniu sejm uchwalił ustawę o opiece zdrowotnej nad uczniami. Nie wiadomo jeszcze, jak będzie to działać, ale na obecnym etapie można wykazać się skutecznością i zakomunikować wyborcom sukces.
Kolejki i sieć – nie do wygrania
Wielu obietnic nie udało się spełnić i część z nich trudno pozytywnie „sprzedać” w mediach. Opinię psuje rządowi sytuacja w szpitalach powiatowych. Najpierw głośno mówiono o zahamowaniu komercjalizacji i odejściu szpitali od funkcjonowania jako spółki prawa handlowego (tę zmianę wprowadziło wcześniej PO). Miało to w jakiś sposób zmniejszyć kolejki. Walka z prywatyzacją to silny argument dla elektoratu PiS, któremu prywatyzacja kojarzy się z wysokimi cenami, zyskami najbogatszych i który jest przekonywany, że darmowa opieka mu się po prostu należy. Ostatecznie nie zakazano tworzenia samorządowych szpitali spółek, pod warunkiem że samorządy będą w nich miały większość udziałów. Nie zlikwidowano też NFZ i nie wprowadzono finansowania z budżetu państwa. Wręcz przeciwnie – opracowano strategię rozwoju i do 2023 NFZ ma stać się innowacyjną instytucją, cieszącą się większym zaufaniem społecznym.
Kolejki jednak nie mają zbyt wiele wspólnego z finansowaniem placówki, więc nie zmalały. Zgodnie z raportami Barometr WHC średni czas oczekiwania na pojedyncze gwarantowane świadczenia zdrowotne w 2018 roku wynosił około 16 tygodni. Najdłużej czekało się w endokrynologii – prawie rok, najkrócej w radioterapii onkologicznej – mniej niż dwa tygodnie. Dla porównania – w 2012 roku na wizytę u specjalisty Polacy czekali 2,4 miesiąca.
Lekarstwem dla szpitali miała być sieć. W założeniach powinna poprawić koordynację leczenia i skrócić kolejki. Tu niestety także trudno odtrąbić sukces, nawet częściowy, mimo że w marcu zapowiedziano dodatkowe 650 milionów dla szpitali. Informacje o hojności rządu konkurują z tytułami: „Szpitale powiatowe mają dość. Chcą wyjść z sieci”, „Zbankrutujemy – alarmują szpitale powiatowe”. Zamykane są oddziały. OZZL prezentuje listę zlikwidowanych łóżek w całej Polsce. Nawet przy założeniu, że tych łóżek było wcześniej za dużo, zamykanie całych oddziałów ginekologicznych lub okulistyki dziecięcej nie napawa optymizmem. Z wizerunkowego i merytorycznego punktu widzenia nieumiejętność stworzenia sieci współpracujących ze sobą na racjonalnych i uzasadnionych ekonomicznie zasadach placówek – szczególnie że dysponujemy dwukrotnie opracowywanymi i poprawianymi mapami potrzeb zdrowotnych – to porażka PiS.
Wykorzystuje to opozycja, szczególnie że nie zniknęły też kolejki na SOR, a zamiast tego media rozpaliła dyskusja o śmierci pacjentów i znieczulicy lekarzy, co dało opozycji okazję do ataków. Były minister Radziwiłł, który zaproponował kilka lat temu, by NPL umieścić w szpitalu razem z SOR, tłumaczył więc byłemu ministrowi Arłukowiczowi, że „jeżeli dyrektorzy szpitali wprowadziliby te zasady tak, jak są zapisane, to lżej chorzy powinni trafić obok SOR-u, nie na SOR”. Obaj zapewne wiedzą, dlaczego chorzy nie trafili obok SOR, ale role zostały rozpisane inaczej, więc każdy z nich przedstawił takie stanowisko, jakie przypadło mu w udziale w tym politycznym spektaklu.
Elastyczne liczby
Rząd obiecał podniesienie wydatków na służbę zdrowia do 6 proc. PKB. Niestety, stosuje inną metodologię niż negocjujący z nim medycy. Manipulacja danymi to domena każdego z rządów – podobnie kreatywne obliczenia stosowano, prezentując kwoty „brutto brutto” podwyżek dla lekarzy, czy proponując pielęgniarkom 1600 „podwyżki” w czterech ratach. Ministerstwo konsekwentnie podkreśla, że rząd przeznacza na zdrowie więcej niż poprzedni, pomijając fakt, że wydatki na zdrowie po prostu zawsze rosły co roku. „Nakłady stale rosną” – te słowa, jak mantrę, powtarzają politycy, ignorując zastrzeżenia i wątpliwości. W 72 proc. szpitali brakuje dziś lekarzy, a w 68 proc. pielęgniarek. Lekarze nie są pewni, czy ich podwyżki będą na stałe, planują kolejne protesty. Co można w tej sytuacji zinterpretować jako sukces? Na przykład można powiedzieć, że wszystkie absolwentki pielęgniarstwa odebrały prawo wykonywania zawodu. „W czasach rządów koalicji PO-PSL byłem praktykującym lekarzem i pamiętam, jaki był marazm. Co trzecia pielęgniarka uciekała z zawodu (…) Cieszę się, że dzięki dobrze zainwestowanym pieniądzom z UE i budżetu państwa, że dzięki finansowaniu i inwestowaniu w kadry, pierwszy raz od dawna udało się doprowadzić do tego, że wszystkie młode absolwentki odebrały prawo wykonywania zawodu” – komentował minister zdrowia. Czy to oznacza, że te pielęgniarki będą pracować w zawodzie? W Polsce? Nie wiadomo, ale rządzący nie mogą nie skorzystać z okazji, by mówić o sukcesie i podkreślić, że jest się skuteczniejszym niż poprzednie rządy.
pokazać, jak jest źle
Przygotowując się do jesiennych wyborów opozycja, zamiast nierealnych obietnic, powinna się bardziej starać dotrzeć do opinii publicznej z przekazem, że w ochronie zdrowia jest naprawdę niedobrze. Nie zrobią tego strajkujący lekarze, przedstawiani w publicznych mediach jako pazerni. Emocjonalnych przykładów, jak źle się dzieje jest w mediach branżowych wiele. Ich szersze wykorzystanie to rola profesjonalnych komunikatorów.