Nominacja profesora Mariana Zembali na stanowisko ministra zdrowia na 4 miesiące przed wyborami była prawdziwym zaskoczeniem. Uczeń profesora Zbigniewa Religi, który już w pierwszych zapowiedziach zasygnalizował, że chce iść jego ścieżkami.
O tym, że prof. Zembala bardzo chciał zostać ministrem zdrowia, szeptano od dawna. Prawdopodobnie krocząc drogami profesora Religi także chciał ukoronować swoją karierę tym właśnie stanowiskiem, o co trudno mieć do niego pretensje. Stąd jego zaangażowanie w prace Ministerstwa Zdrowia, choćby w postaci stanowiska szefa Rady Naukowej. Stąd także zaangażowanie w politykę, choćby poprzez objęcie mandatu radnego Sejmiku Województwa Śląskiego, czy udział w kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego. Tyle tylko, że prof. Zembala nijak nie pasuje do prowadzonej przez PO już od ośmiu lat polityki zdrowotnej. O ile „na starcie” można było liczyć na to, że jego nazwisko i związany z tym autorytet pozwolą na poprawę fatalnego odbioru stanu opieki zdrowotnej nie tylko przez pacjentów – reprezentantów ogółu społeczeństwa, ale przede wszystkim przez pracowników systemu, wręcz rozwścieczonych dotychczasowymi rządami Bartosza Arłukowicza, ale też wcześniejszymi samej Ewy Kopacz, to pierwsze wypowiedzi prof. Zembali szybko ten korzystny efekt zniwelowały.
Już w pierwszym wywiadzie prof. Zembala zapowiedział przywrócenie, może w zmodyfikowanej wersji, tzw. podatku Religi, czyli obciążenia instytucji ubezpieczeniowych kosztami leczenia ofiar wypadków komunikacyjnych. Pomysł jak najbardziej słuszny, bo system jest skrajnie niedofinansowany i te 500–800 mln zł rocznie, jakich można by się w następstwie spodziewać, byłoby istotnym jego wsparciem. Tak samo jak logicznie brzmiało pytanie, dlaczego ubezpieczenie ma pokrywać naprawę blach, a nie leczenie kierowcy. Ale profesor chyba zapomniał, że głównym krytykiem „podatku Religi” była obecna premier i to właśnie na jej wniosek podatek ten zlikwidowano już w 2008 roku. No i już następnego dnia profesor zaczął się rakiem wycofywać ze swojej wypowiedzi. Od tego czasu kolejnych wypowiedzi na temat przywrócenia tego podatku w jakiejkolwiek formie nie było.
Potem przyszła wypowiedź profesora na temat strajkujących w Wyszkowie pielęgniarek. Jego twierdzenie, że w Śląskim Centrum Chorób Serca strajkujący pracownik zostałby następnego dnia zwolniony, było także światłem odbitym z okresu sprzed blisko dziesięciu lat. Kto jeszcze pamięta, jak profesor Religa pytany o strajki lekarzy w 2007 roku niemalże odwarknął, że doświadczenia z Izraela pokazują, że w trakcie strajku lekarzy zmniejsza się śmiertelność wewnątrzszpitalna? Jednak wypowiedź prof. Zembali, zwłaszcza w obecnej sytuacji narastającego braku lekarzy i pielęgniarek oraz istniejącego ogólnopolskiego sporu OZZPiP spowodowała, że w godzinę stracił on poparcie pracowników systemu, jeszcze chwilę wcześniej przeszczęśliwych z odejścia Arłukowicza. Nic nie pomogła „pielgrzymka do Kanossy” w postaci nocnego wyjazdu do Wyszkowa i zgaszenia strajku. Niechęć pozostała, czemu w swoich wypowiedziach dali wyraz i Lucyna Dargiewicz, i Krzysztof Bukiel. Na spotkaniu z pielęgniarkami towarzyszyła ministrowi sama Ewa Kopacz, jakby się bała, że padną tam z ust profesora kolejne słowa, które rozgrzeją atmosferę na cztery miesiące przed wyborami. OZZPiP i NRPiP odrzuciły propozycję ministerstwa dotyczącą podwyżki wynagrodzeń o 300 zł, traktując ją jako nie rozwiązującą niczego jałmużnę mającą uspokoić nastroje. Również reszta zapowiedzi profesora zaczęła się mijać z oczekiwaniami. Na Konwencji Programowej PO zapowiedział on tworzenie kolejnego pakietu, tym razem geriatrycznego, pomimo to, że wszyscy oczekują na zwiększenie finansowania i deregulację systemu, a nie na tworzenie kolejnych szczegółowych regulacji pogłębiających biurokrację. Uśmiech może wzbudzać zapowiedź przyjazdu profesora do kolejnych szpitali, kiedy już pierwsza wizyta w Centrum Zdrowia Matki Polki nie doszła do skutku w zapowiadanym terminie.
Mowa jest srebrem, a milczenie złotem – ta maksyma odbiła się profesorowi czkawką już w pierwszych tygodniach urzędowania. Ale problemów pojawiło się w kilku kolejnych dniach więcej. Bartosz Arłukowicz wsparty ustawą o konsultantach w ochronie zdrowia rozpoczął krucjatę z tymi uznanymi lekarzami, którzy pełniąc funkcję konsultanta, mówiąc obrazowo, mieszali prywatne z publicznym. Doprowadził on przez to do ustąpienia wielu spośród nich. Jakim zaskoczeniem było, w ilu podmiotach prywatnych (włącznie z samodzielnym prowadzeniem praktyki lekarskiej będącym w kolizji z ustawą o ograniczeniu działalności gospodarczej) zaangażowany był profesor Zembala? Nawet jego publiczne wycofanie się z tej działalności w związku z objęciem stanowiska ministra nie zamknęło sprawy.
Do tego doszły jeszcze tzw. taśmy Zembali, które w żadnym stopniu go nie obciążają osobiście, ale w komicznym świetle stawiają podstawę nominacji, którą było zastąpienie „ludzi nagranych” – nienagranymi. Zresztą nagrany profesor wyrażał swoje zdanie na temat niewydolności systemu opieki zdrowotnej tak samo szczerze, jak np. Bartłomiej Sienkiewicz swoje zdanie na temat spółki „Inwestycje Polskie”, mówiąc o kamieni kupie z przyległościami. Życzę prof. Zembali, aby w ciągu tych czterech miesięcy, a kto wie może w następnej kadencji, odcisnął pozytywne piętno na naszym systemie opieki zdrowotnej, ale wejście wyszło mu niespecjalnie. Z drugiej strony lepsze złe miłego początki niż odwrotnie.