SZ nr 26–33/2020
z 23 kwietnia 2020 r.
Oblicza dezinformacji
Oliwia Tarasewicz-Gryt
W sytuacjach kryzysowych popyt na wiarygodne dane rośnie. Wiedza oznacza bezpieczeństwo, a niewiedza może zaszkodzić. Dezinformacja pojawia się często tam, gdzie brakuje informacji. Rozprzestrzenia się równie szybko jak wirus. I szkodzi.
Informacja jak środek ochronny
Już w początkowej fazie epidemii stało się widoczne, że oprócz braku środków ochronnych i zbyt małej liczby testów najbardziej szkodliwy jest brak prawdziwych informacji. Akcja „Nie kłam medyka” miała zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa w szpitalach i przychodniach, i zakażeniom ratowników medycznych podczas wizyt domowych. Zatajenie prawdy kończyło się kwarantanną całego zespołu ratowników lub lekarzy i pielęgniarek. W efekcie po miesiącu od potwierdzenia pierwszego przypadku co szósty zakażony koronawirusem w Polsce był pracownikiem ochrony zdrowia.
Pomimo instruowania społeczeństwa, jak postępować w razie podejrzenia zakażenia, wielu pacjentów ignorowało wskazania, zgłaszając się do przychodni i na SOR-y. To zaowocowało falą zamknięć oddziałów, w tym takich, na których do zakażeń w ogóle dojść nie powinno, jak oddział dla dzieci po przeszczepach szpiku we wrocławskim Przylądku Nadziei. W 3 tygodnie po potwierdzeniu pierwszego przypadku w Polsce w Dolnośląskim Centrum Chorób Płuc zarejestrowano 53 przypadki zakażenia, w tym 41 to personel medyczny.
Informacja nieostrożna
W tak dynamicznej sytuacji trudno zapewniać, że jest się gotowym, kiedy nie wiadomo, na co tę gotowość się deklaruje. Takie zapewnienia nie dają żadnej gwarancji bezpieczeństwa i jedynie odbierają wiarygodność ich nadawcy. Jeszcze 22 stycznia Jarosław Pinkas wypowiadał się o wirusie wyłącznie w kontekście osób wracających z Chin, zalecał szczepienie na grypę i zapewniał, że w Polsce będziemy postępować tak, jak postępuje świat.
Niestety, świat okazał się nieprzewidywalny i niejednorodny, jeśli chodzi o postępowanie i jego efekty. Dla przykładu Donald Trump 12 marca nawoływał, by obywatele mieli na uwadze, że ubiegłego roku 37 tys. Amerykanów zmarło na „zwykłą grypę” i nikt niczego nie zamykał.
Pod koniec lutego inspektor sanitarny krytykował lekarzy: „Jeśli jakiś lekarz mówi, że dany szpital jest nieprzygotowany, to niech go zmieni”, bo świadczy to o tym, że placówka jest źle zarządzana, a dyrektor powinien po prostu skontaktować się z Agencją Rezerw Materiałowych.
Informacja w szumie
Przekonanie o panowaniu nad sytuacją zaowocowało działaniami reaktywnymi, planowanymi z potrzeby chwili. Brak wyraźnych wytycznych okazał się groźny w skutkach, szczególnie dla medyków z pierwszej linii frontu. Wiele działań przeprowadzono bez wcześniejszego ustalenia procedur, narzucając placówkom rozwiązania bez instrukcji i narzędzi oraz jakiejkolwiek komunikacji, niezbędnej przy wprowadzaniu takich zmian. Skarżyli się na to zarządzający przekształcanych w zakaźne placówek w Łomży czy Radomiu, publikując dramatyczne apele w mediach.
Próbując zadbać o swoje bezpieczeństwo, medycy szukali aktualnych wytycznych dla pracowników ochrony zdrowia. Nie znaleźli ich na stronie rządowej, lecz np. na stronie konsultanta krajowego w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii. Tam też pojawiają się apele o zapoznanie z aktualnymi zaleceniami oraz zmiany i aktualizacje wytycznych.
Dopiero 21 marca Ministerstwo Zdrowia udostępniło algorytm postępowania w sytuacji podejrzenia COVID-19 z zasadami dyslokacji pacjentów w zależności od objawów.
9 kwietnia zdecydowano o konieczności wydzielenia we wszystkich szpitalnych izbach przyjęć stref dla osób z podejrzeniem zakażenia lub chorych na COVID-19. Ta ścieżka postępowania może trochę dziwić, ponieważ miesiąc wcześniej zdecydowano kierować do szpitali jednoimiennych wyłącznie pacjentów z potwierdzonym dodatnim wynikiem testu, co oznaczało, że pacjent wcześniej trafi do innej placówki. W momencie opublikowania tych zaleceń nie wydano jasnych instrukcji, jak wydzielić te strefy i je zabezpieczyć, i zorganizować pre-triage.
Informacja kontrolowana
Reakcją na krytyczne wypowiedzi personelu medycznego o problemach organizacyjnych ochrony zdrowia czy brakach sprzętowych placówek był wydany przez ministerstwo zakaz wypowiadania się konsultantów medycznych bez konsultacji z MZ lub GIS. „Tylko takie działanie zapewni przekazywanie informacji merytorycznie prawidłowych, jednolitych oraz nie będzie przyczyną do nieuzasadnionego wzniecania niepokoju w środowisku medycznym” – uzasadniała wiceminister Szczurek-Żelazko.
W efekcie jeden z bardziej medialnych konsultantów, zakaźnik, prof. Krzysztof Simon kontynuował swoją aktywność w mediach „jako obywatel i ordynator oddziału zakaźnego w szpitalu przy ul. Koszarowej we Wrocławiu”, co pomogło dziennikarzom tworzyć wartościowe i merytoryczne materiały na temat sytuacji. Zdaniem prezesa NRL Andrzeja Matyi, takie decyzje rządu obracają się przeciwko niemu, podważając wiarygodność komunikatów, próbując społeczeństwu ograniczyć możliwość weryfikacji danych. To szczególnie trudne w dobie mediów społecznościowych, a poza tym podkopują zaufanie do oficjalnych komunikatów, tworząc przestrzeń dla plotek, insynuacji, fałszywych informacji, a w konsekwencji paniki.
Część personelu medycznego zgadzała się jednak z zaleceniem, wyjaśniając, że konieczność przestrzegania jednocześnie zaleceń MZ, GIS, konsultantów krajowych, wojewódzkich i NFZ, które bywają niespójne, wprowadza konsternację i utrudnia lekarzom pracę.
Informacja opóźniana
O tym, że władze próbują opanować zarówno wirusa, jak i przepływ informacji, świadczy m.in. decyzja władz województw o zmianie zasad informowania społeczeństwa. Do 8 kwietnia miejskie sztaby kryzysowe mogły pozyskiwać możliwie najbardziej aktualne informacje o stanie zwalczania epidemii. Później służby (w tym głównie sanepid) zaczęły przekazywać informacje bieżące wyłącznie wojewodzie, który publikuje je o godz.19. Do miast i gmin informacja trafia z całodobowym opóźnieniem, więc dane o stanie zdrowia mieszkańców są nieaktualne.
Informacja nieprzystępna
Nieprzystępne wyjaśnianie zasad raportowania przypadków zakażeń i zgonu prowadzi do nieporozumień. Wykorzystane w walce politycznej, wymusza konieczność publikowania sprostowań. Niekiedy nawet kilku instytucji. Tak stało się na początku kwietnia, kiedy prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zwrócił uwagę na różnice w liczbie zgłaszanych i faktycznych zgonów z powodu koronawirusa. Rząd podawał osiem przypadków śmiertelnych w Warszawie, natomiast akty zgonu w Warszawie wskazywały 32 ofiary.
Rzecznik ministerstwa zdrowia Wojciech Andrusiewicz wyjaśniał, że informacja o zgonie trafia najpierw do sanepidu w województwie, w którym nastąpiła śmierć – niezależnie od tego, gdzie zmarła osoba była zameldowana. Informacja jest weryfikowana, a następnie raport trafia do Ministerstwa Zdrowia. GIS z kolei tłumaczył odwrotnie – powołując się na ustawę o zapobieganiu i zwalczaniu zakażeń i chorób – raportuje się inspektorowi sanitarnemu zgodnie z miejscem zamieszkania, a nie zgonu. Na argumenty Trzaskowskiego, że z tych 32 osób nadal 18, a nie 8 jest zameldowanych w Warszawie, mazowiecki inspektor sanitarny wyjaśniał, że to wina niedostarczenia przez lekarzy formularza ZLK-5, mówiącego o podejrzeniu lub rozpoznaniu zgonu z powodu zakażenia lub choroby zakaźnej, które są podstawą dla danych powiatowych inspekcji sanitarnych.
Z takich wyjaśnień przeciętny obywatel nie dowiaduje się nic ponad to, że ktoś tu manipuluje danymi. Proste wyjaśnienie zasad raportowania mogłoby zapobiec podobnym sytuacjom, kiedy urzędnicy, niewątpliwie i tak przeciążeni pracą muszą przerzucać się pismami z pytaniami i odpowiedziami.
Informacja zaktualizowana
Informacje bywają fałszywe z kilku względów. Jeden z nich to dezaktualizacja danych. Tak stało się w przypadku konieczności noszenia maseczek. CDC i WHO zmieniło w pewnym momencie wytyczne po tym, jak wyniki nowych badań pokazały wyraźnie, iż znacznie więcej osób niż na początkowym etapie epidemii przechodzi COVID-19 bezobjawowo albo zaraża, zanim pojawią się pierwsze objawy. Mimo niepełnej ochrony, którą daje noszenie niespecjalistycznej maski, zdecydowano, że ich noszenie pomoże w zahamowaniu rozprzestrzeniania wirusa. Aby nie dawać pola do spekulacji i powoływania się na wcześniejsze ustalenia, wprowadzono nakaz zakrywania nosa i ust.
Fake newsy z wiarygodnych źródeł
Inne fałszywe informacje to tzw. fake newsy. Najwięcej zamieszania w sieci na całym świecie zrobił news o tym, że chorym na COVID-19 szkodzi ibuprofen. Wyszedł z wiarygodnych źródeł. Mechanizm rozprzestrzeniania się tego newsa wyjaśniają autorzy strony Crazy
Nauka, prowadzący w TOK FM audycje obalające popularne mity w czasie pandemii. 14 marca minister zdrowia Francji poinformował na Twitterze, że przyjmowanie leków przeciwzapalnych jak ibuprofen czy kortyzon może nasilać infekcję. Niestety, nie poparł tej opinii żadnymi dowodami. Informacja rozprzestrzeniła się błyskawicznie. Zaczęto masowo wykupywać paracetamol. Następnie rzecznik Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), Christian Lindmeier, na konferencji prasowej w Genewie powiedział, że „eksperci analizują sprawę, a tymczasem zaleca się używanie raczej paracetamolu i niestosowanie ibuprofenu. To ważne”. Zaprzeczył tym doniesieniom irlandzki Zarząd Służby Zdrowia, a po 4 dniach także Europejska Agencja ds. Leków poinformowała, że nie ma naukowych dowodów potwierdzających związek pomiędzy ibuprofenem a pogorszeniem przebiegu choroby COVID-19. WHO zdementowało poprzednią informację, jednak odzew medialny był już mniejszy niż reakcja na pierwszego newsa.
Koronawirale
Przykład ibuprofenu pokazuje, że bardzo łatwo zarazić opinię publiczną plotką, a o wiele trudniej ją później zdementować, szczególnie w mediach społecznościowych, których użytkownicy nigdy szczególnie nie dbali o wiarygodność udostępnianego „kontentu”.
Fake newsy to nic nowego, jednak w dobie epidemii ich następstwa mogą być bardziej szkodliwe niż zazwyczaj. W marcu media zalały fotografie trumien z Bergamo, które miały obrazować skalę epidemii w Lombardii. Szybko wyszło na jaw, że zdjęcie zrobiono w hangarze na lotnisku w Lampedusie w październiku 2013 roku po zatonięciu kutra z imigrantami z Afryki. Ujawnienie, że są nieprawdziwe posłużyło za argument tym, którzy bagatelizowali zagrożenie. Zaszkodziły, podważając wiarygodność informacji o skali epidemii i problemie z grzebaniem zmarłych. Rozpowszechniane później filmy, pokazujące wojskowe samochody, przewożące trumny były już autentyczne, jednak ich wiarygodność została osłabiona.
W mediach społecznościowych funkcjonują także przeróżne łańcuszki, pochodzące najczęściej z „bliskich kręgów wpływowych osób”, jak ten, który rozpoczyna się od słów: „Przekazuję informacje od czeskich przyjaciół, pochodzą one od lekarza, który pracuje w szpitalu w Shenzhen. Brał udział w badaniu wirusowego zapalenia płuc w Wu-chan”. Zawiera on wiele nieprawdziwych informacji, jak choćby to, że SARS-CoV-2 ginie przy temperaturze 26–27° C”, można go zwalczyć poprzez picie ciepłej wody.
Na całym świecie rozpowszechniono też mapę, która miała ukazywać rozprzestrzenianie się nowego koronawirusa na wszystkie kraje świata. W Polsce opublikował ją „Fakt”. Uniwersytet w Southampton opublikował badania wskazujące na to, iż prawie 60 tys. osób z Wuhan mogło podróżować do prawie 400 miast na świecie przed wprowadzeniem kwarantanny w mieście. Mapa miała to ilustrować. Obraz – jak wiadomo – jest wart tysiąca słów. Ten jednak przedstawiał po prostu wszystkie globalne połączenia lotnicze, którymi potencjalnie mogli podróżować Chińczycy. Sprawę wykrył i zdementował BBC Reality Check.
Informacje, które leczą
Plotkom i przekłamaniom można częściowo zapobiec, przewidując, z czym mogą mieć problemy zarządzający szpitalem, jakiej wiedzy potrzebuje personel medyczny i co powinno wiedzieć społeczeństwo, oprócz tego, że powinno zostać w domu. Pomagają podane w formie pytań i odpowiedzi (aktualizowanych w miarę potrzeby) informacje dotyczące codziennego życia: czy mogę zmienić opony, zrobić przegląd samochodu lub go umyć? Czy mogę wyjść z dziećmi na podwórko się przewietrzyć? Nie od samego początku, jednak w miarę rozwoju epidemii rząd zaczął takie informacje dla obywateli publikować.
Wizualizacja danych to wyzwanie, szczególnie w sytuacji, kiedy informacja daje nie tylko wiedzę, ale też pozwala kontrolować sytuację. Wiedzy dostarczają wszelkie wykresy, pozwalające zapoznać się z aktualnymi danymi, wizualizacje z liczbą zakażonych, testów, zgonów itd. Informacje, które ucinają spekulacje i zapobiegają zadawaniu bez końca tych samych pytań – czy chory zmarł z powodu wirusa, czy na choroby współistniejące? Ile osób zmarło na „zwykłą grypę”, ile na COVID-19? Czy radzimy sobie lepiej niż Szwecja, a może gorzej niż Czechy?
Edukacja i informacja mają kluczowe znaczenie, bo powodem domysłów i spekulacji jest pustka, w której bardzo chętnie gnieździ się dezinformacja i plotka. Ta z kolei nie pomaga personelowi medycznemu, bo im więcej ignorancji w społeczeństwie, tym więcej ma pracy.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?