Z prof. Zbigniewem Religą, prezesem Rady Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu, senatorem RP, rozmawia Barbara Namysł
Fundacje nie cieszą się w Polsce dobrą sławą. Narosło wokół nich wiele wątpliwości i podejrzeń o nie do końca szlachetne apele do ludzkich serc i portfeli. Tymczasem Fundacja Rozwoju Kardiochirurgii z roku na rok, już od 10 lat, umacnia swoją pozycję. Co – oprócz Pańskiego autorytetu – przesądza o dobrym imieniu Fundacji? Czy tylko przejrzystość i społeczna kontrola gospodarki finansowej?
– Te atuty są ważne. Bardzo istotne i dla nas, i dla wspierających nasze programy sprzymierzeńców Fundacji. Liczymy się z osądem publicznym do tego stopnia, iż swoje roczne analizy i raporty finansowe wysyłamy do gazet z nadzieją, że za ich pośrednictwem dotrą do wszystkich zainteresowanych. Nie wiem dokładnie, co adresaci tych opracowań z nimi robią i jak je wykorzystują, ale trzymamy się tej zasady postępowania. Najważniejsze, że żadna z rozlicznych kontroli pracy Fundacji nie zgłosiła najmniejszego nawet zastrzeżenia do jej polityki i gospodarki finansowej. Moim zdaniem to jednak nie ta przejrzystość, ważna i nieodzowna, przesądza najsilniej o renomie Fundacji. Renomę zawdzięczamy przede wszystkim dokonaniom kadry Fundacji i temu wszystkiemu, co się tu dzieje na bieżąco, w twórczy, często nowatorski sposób. Przykładem ogromna Pracownia Zastawek Biologicznych, w której produkowane są homografty wykorzystywane już w szpitalach całej Polski, służące bezpośrednio zdrowiu pacjentów. A także unikatowe w skali Europy prace nad sztucznymi komorami serca. Te, którymi dysponujemy obecnie, a więc napędzane pneumatycznie, są już stosowane w pięciu klinikach Polski, a jeden zestaw pracuje nawet za oceanem, sprawdzając się w praktyce terapeutycznej lekarzy argentyńskich w Buenos Aires. To wielkie osiągnięcie naukowe zespołu Pracowni Sztucznego Serca, wdrożone z powodzeniem do praktyki. W zabrzańskiej Fundacji powstała też idea budowy robota kardiochirurgicznego, którego prototyp, umożliwiający przeprowadzenie operacji na zwierzętach, będzie gotowy w ciągu najbliższych 2 lat. Fundacja pozyskała do pracy przy tworzeniu tego robota nie tylko najlepszych polskich fachowców, ale także dorównującą im pasją młodzież – magistrantów i doktorantów, którzy samodzielnie rozwiązują wiele pojedynczych, „małych” problemów, wnosząc nieoceniony wkład we wspólne dzieło. Dzięki temu całe przedsięwzięcie staje się znacznie tańsze.
Zgromadził Pan wokół Fundacji wielu entuzjastów, co poniekąd zaskakuje ze względu na fakt kiepskich gratyfikacji dla świetnych fachowców.
– W przypadku ludzi nieprzeciętnych, a o takich tu mówimy, zarobki nie przesądzają o zaangażowaniu, choć nie ukrywam, że powinienem i chciałbym płacić kadrze i filarom Fundacji co najmniej przyzwoicie. Niestety, priorytet, także finansowy, mają zadania, czyli cele zdrowotne. I to one są magnesem, który przyciąga tu ludzi z pasją i wiarą w idee Fundacji i w to wszystko, co pod jej szyldem wspólnie robimy. Taką platformą interdyscyplinarnego porozumienia jest też temat implantowalnej sztucznej komory i sztucznego serca. Niestety, barierą są tu pieniądze. Bez 15 mln zł, i to realnych, a nie obiecanych na papierze, ten program nie może być uruchomiony. Owszem, nasi hojni sprzymierzeńcy i sponsorzy dają nam pewne szanse, ale to kropla w morzu potrzeb. Pieniędzy niezbędnych do realizacji tego programu możemy oczekiwać tylko z Komitetu Badań Naukowych, a to źródło też mocno już eksploatowane i ograniczone. Niedawno, po raz pierwszy, pojawiła się szansa. Myślę o inicjatywie jednego z dziekanów Politechniki Warszawskiej. Otóż zaproponował on utworzenie ogromnego grantu, realizowanego przez naukowców reprezentujących różne dyscypliny politechniczne i – podobnie jak to ma miejsce przy opracowywaniu robota kardiochirurgicznego – przyjmujących na siebie rozwiązania poszczególnych problemów jednostkowych. KBN mógłby zaakceptować taką koncepcję...
I kwotę, która byłaby potrzebna?
– Tak. Temat wzbudził duże zainteresowanie. Na poświęcone mu spotkanie, jakie niedawno odbyło się w Politechnice Warszawskiej, przybyło mnóstwo osób, z których część złożyła od razu deklaracje twórczego uczestnictwa w takim programie. Na bardziej szczegółowe prognozowanie jeszcze za wcześnie, ale jestem przekonany, że za miesiąc, najdalej dwa ten program wielkiej nadziei powstanie. Bardziej realna, mimo dziury budżetowej, stanie się też szansa utworzenia takiego grantu. Mój optymizm jest tym większy, że bliska jest mi idea naukowców z politechniki, którzy mówią: zróbmy wreszcie wspólnie coś, co będzie miało zastosowanie praktyczne.
I na czym w przyszłości będzie można zarobić?
– Niewykluczone.
W przeciwieństwie do Fundacji, na powszechną akceptację nie może liczyć Akademickie Centrum Medyczne, zaprojektowane w miejscu przerwanej przed wieloma laty, mimo poważnego zaawansowania, budowy Szpitala Gliwice–Zabrze. Wznowienie tej inwestycji i przekazanie jej obiektów Śląskiej Akademii Medycznej też jest Pańską zasługą, choć niektórzy nazywają to kosztownym, nie liczącym się z ekonomicznymi realiami błędem.
– Odzew, z jakim spotkała się zorganizowana tam niedawno „otwarta” sobota, tej krytyki nie uciszył, ale dał mi pewne podstawy do wiary w spełnienie kolejnego marzenia, jakim jest wyposażenie zabrzańskiego Wydziału Lekarskiego Śląskiej AM w należną mu od dziesięcioleci bazę lokalową, a regionu – w komplementarny ośrodek medycyny ratunkowej z interdyscyplinarnymi zespołami leczenia urazów wielonarządowych na czele. Ta inwestycja nie jest jednak bezpieczna. Przeciwnie; istnieje wielkie niebezpieczeństwo zmarnowania wszystkiego, co do tej pory, w różnych okresach prosperity, w nią zainwestowano.
Mimo gwarancji, jaką stanowi drugi już, wspierający ją zapis w ustawie budżetowej?
– Tak, bo choć rzeczywiście zapisano w budżecie 100 mln zł, to patrząc realnie, trudno się łudzić, że środki te nie zostaną obcięte. Niemniej wspaniały jest już sam fakt, że budowa naprawdę ruszyła. Gdyby nie to mówilibyśmy o tragedii. Dzisiejsza dziura budżetowa kiedyś przecież zostanie załatana. Sądzę więc, że w obecnej sytuacji propozycja wzięcia przez ŚAM kredytu amerykańskiego jest ze wszech miar godna uwagi. Oczywiście, pod warunkiem uzyskania dlań gwarancji rządowych.
A jak ocenia Pan tę szansę?
– O tym zadecyduje nowy rząd. Jeśli znajdzie się w nim grupa osób racjonalnie i dalekowzrocznie myślących, to ona zaistnieje, bo alternatywą jest wydłużenie realizacji tej inwestycji o kolejnych 20 lat. A nie trzeba nikogo przekonywać, że przedłużająca się w czasie realizacja kosztuje niepomiernie więcej.
Czy rozwojowi Fundacji i ACM stoją na przeszkodzie tylko bariery materialne? Są też inne, np. mentalne?
– A jakże, są. Wielu wrogów ma zwłaszcza Akademickie Centrum Medyczne. Są nimi także niektórzy posłowie. Kiedy słuchałem wystąpień parlamentarnych podczas poprzedniej kadencji Sejmu, dosłownie opadały mi ręce. Nie wiem, jak można, przybierając pozy ekspertów, głosić z trybuny sejmowej tak totalne bzdury. Np. opinię, że już nigdzie na świecie, który preferuje małe lecznice, nie buduje się dużych szpitali. Posłowie ci nie mieli bladego pojęcia o tym, co się naprawdę dzieje na Zachodzie, gdzie utrzymują się i najlepiej prosperują właśnie duże szpitale wieloprofilowe, których nie kwestionowanymi atutami są koncentracja sprzętu i kompleksowa obsługa pacjenta. Niestety, mentalnych przeciwników tej inwestycji znajdujemy również w kręgach lekarskich, nie wyłączając kolegów akademickich, którzy czują się nią, niesłusznie i na wyrost, zagrożeni. Na to jednak nie sposób nic poradzić. Ważne, by ten szpital powstał i to jak najszybciej, bo jest naprawdę bardzo potrzebny. Jego uruchomienie przesądzi wręcz o przyszłości lekarskiego wydziału zabrzańskiego, bo jego obecna baza nie ma już racji bytu w nowoczesnej Europie.
Czy miasto Zabrze podziela to przekonanie?
– Nie tylko miasto, które od lat mnie w tych staraniach mocno i konkretnie wspiera. Dowodem są bardzo poważne przygotowania do otwarcia i funkcjonowania tego szpitala, z myślą o czym wybudowano m.in. drogi dojazdowe i oczyszczalnię ścieków.
Czy pozazawodowa działalność publiczna i polityczna jest potrzebna lekarzowi Pańskiej klasy, o ogromnych obciążeniach stricte zawodowych?
– Jako kardiochirurg nie miałem praktycznie żadnej szansy, żeby porozmawiać z ministrem zdrowia o Akademickim Centrum Medycznym. A jako senator zdołałem nie tylko przekroczyć te progi, ale także włączyć ową zabagnioną inwestycję do rejestru inwestycji centralnych i do stanu posiadania akademii medycznej. Poza tym uważam, że nawet w warunkach obecnej biedy państwa obywatel ma prawo liczyć na nieograniczony dostęp do tego wszystkiego, co oferuje współczesna medycyna w Polsce. Życia ludzkiego nie można odkładać na lepsze czasy. n