Otyłość, wypierając powoli nikotynizm, staje się jednym z najważniejszych problemów zdrowotnych w krajach uprzemysłowionych. Negatywny wpływ otyłości na zdrowie jest już chyba oczywisty dla wszystkich, a przy tym systematycznie nagłaśniany w mediach. Toteż rynek środków odchudzających kwitnie, zapełniają się siłownie i sale do aerobiku, a pytanie o czyjąś wagę stało się grubym nietaktem. Czy "grubasy" sami są sobie winni? Czy można im pomóc? A przynajmniej tym spośród nich, którzy rozpaczliwie chcą zrzucić zbędne kilogramy?
Nadwaga i otyłość zwiększają ryzyko cukrzycy, chorób serca, nowotworów, obniżając komfort codziennego życia. Co gorsza, mogą być przyczyną skrócenia oczekiwanego czasu życia nawet o 9 lat! Ocenia się, że niewłaściwa dieta i brak ćwiczeń fizycznych tylko w 2000 r. były przyczyną śmierci około 400 000 Amerykanów. W borykającym się skądinąd z problemem głodu świecie, problem otyłości dotyczy już 300 milionów ludzi. Ponad 60% dorosłej populacji USA kwalifikuje się do kategorii otyłych. Oznacza to, że 54 miliony Amerykanów przekracza wagę uznaną za prawidłową o co najmniej 15 kg! Koszt tej przypadłości – społeczny i zdrowotny – szacowany jest na astronomiczną kwotę 75 miliardów USD rocznie! Tłumaczy to, dlaczego walka z otyłością toczy się szczególnie intensywnie w USA.
W najbliższym czasie FDA ma zarządzić zmianę zawartości informacji drukowanych na naklejkach produktów żywnościowych. Liczba kalorii zawarta w produkcie będzie musiała być jasno określona na opakowaniu – nie w relacji do 1 funta (kilograma) czy pinta (litra), ale dokładnie w odniesieniu do objętości zawartej w opakowaniu. Produkty niskokaloryczne będą mogły mieć naklejki informujące, że spożywanie produktów niskokalorycznych redukuje ryzyko chorób. (Na razie FDA pracuje nad zdefiniowaniem pojęcia "żywności niskokalorycznej".) Na naklejce będzie także jasna informacja, ile porcji pożywienia zawiera opakowanie (to dla tych, którzy nie mogą powstrzymać się od jedzenia; ale czy świadomość, że spożywają już trzecia porcję, zablokuje ich apetyt?). Ponadto, naklejka musi informować, jaki procent dziennego zapotrzebowania na kalorie można zaspokoić spożywając to, co zawiera opakowanie. Jest to oczywisty zamach na "duże porcje", chętnie serwowane nie tylko w jadłodajniach typu "fast food", ale także w restauracjach.
Do lansowanej w USA niechęci do "dużych porcji" jedzenia przystosowują się już duże koncerny żywnościowe, przygotowując adekwatną do nowej sytuacji strategię marketingową. Robią to tym gorliwiej, że pod ich adresem wysuwane są zarzuty ponoszenia odpowiedzialności za otyłość społeczeństwa. Ostatnio grupa nastolatków z Nowego Jorku wniosła do sądu oskarżenie przeciw firmie McDonald's, twierdząc, że serwowana tam żywność spowodowała ich otyłość i wpędziła w uzależnienie (od jedzenia?). Wprawdzie sąd uznał, że prawo nie może chronić jednostki przed jej własnym nieodpowiedzialnym zachowaniem, czyli obżarstwem, ale pierwszy krok przeciw jadłodajniom typu fast food został wykonany. Problemem zajęła się Izba Reprezentantów USA, przygotowując akt prawny, zdejmujący z firm – producentów żywności – odpowiedzialność za otyłość konsumentów.
Nie zmienia to faktu, że naukowcy z Uniwersytetu Princeton przypisują żywności typu fast food istotny wpływ na nadwagę Amerykanów. Opierają się przy tym na doświadczeniach, polegających na podawaniu szczurom wysokocukrowej i wysokotłuszczowej żywności. Zmiana sposobu odżywiania spowodowała u tych zwierząt wystąpienie symptomów "odstawienia", o natężeniu porównywalnym do głodu kokainowego.
Także brytyjscy żywieniowcy są zaniepokojeni problemem otyłości. Dowodzą, że mechanizmy regulacji ludzkiego apetytu dostosowane są do diety niskokalorycznej, a spożywanie wysokokalorycznej żywności zaburza ich działanie, powodując w konsekwencji otyłość. Tezę tę podbudowują faktem praktycznego nieistnienia otyłości w krajach rozwijających się, gdzie spożywana jest żywność niskokaloryczna.
Do wysokokalorycznej diety dołącza się jeszcze charakterystyczna dla społeczeństw krajów uprzemysłowionych niska aktywność fizyczna, co stanowi kolejny czynnik odpowiedzialny za otyłość. Brytyjczycy szacują, że już w następnym pokoleniu 40% społeczeństwa będzie otyłe, podczas gdy obecnie problem ten dotyczy tylko (?!) 25% mężczyzn i 20% kobiet.
Pojawia się też kolejny czynnik ryzyka: reklamy. Dzieci "bombardowane" reklamami żywności – niekoniecznie niskokalorycznej – powinny być szczególnie chronione przed jej skutkami. Na razie Brytyjczycy zastanowią się nad potrzebą likwidacji w szkołach automatów do zakupu żywności i napojów. Ale te plany wydają się absolutnie niewystarczające w świetle danych ujawnionych przez Johna Krebsa – prezesa Agencji Standardów Żywności (FSA) w wywiadzie dla dziennika Observer. Ostrzegł on, że wkrótce – po raz pierwszy od 100 lat – oczekiwana długość życia w Wielkiej Brytanii może się zacząć skracać! Powodem będzie oczywiście otyłość. Niewykluczone, że jest to zapowiedź planowanych działań prewencyjnych, polegających m.in. na zakazie reklamy żywności zawierającej duże ilości tłuszczu, soli i cukru. Stanie się to prawdopodobnie wkrótce, gdyż takie wskaźniki, jak obwód w pasie i BMI wśród młodzieży brytyjskiej rosną w zastraszającym tempie. W 1977 r. przeciętny obwód w pasie 16-letniej Brytyjki wynosił 66 cm, a Brytyjczyka w tym samym wieku – 72 cm. Dwadzieścia lat później wymiary te wynosiły odpowiednio 73 cm i 80 cm!
Analizując czynniki sprzyjające lub zapobiegające otyłości, WHO dostrzegła kolejny powód promowania karmienia piersią niemowląt. Otóż odżywianie dziecka przez pierwsze 6 miesięcy życia mlekiem matki redukuje o 10-15% zagrożenie otyłością w wieku dojrzałym. Tymczasem tylko 69% brytyjskich matek decyduje się na karmienie dziecka piersią. Spośród nich 21% rezygnuje z karmienia piersią w ciągu pierwszych 2 tygodni, a kolejne 36% – w ciągu 6 tygodni życia dziecka! British Medical Journal podaje także, że 4,5% dzieci karmionych "butelką" było otyłych już w wieku 5-6 lat, podczas gdy wśród karmionych piersią tylko 2,8%.
Trudno uznać, że Polska jest wolna od problemu otyłości. Coraz częściej metody odchudzania stają się przedmiotem rozmów towarzyskich, coraz częściej na polskich ulicach można obserwować "amerykańskie" sylwetki. Czyżby rozwiązaniem problemu był powrót do praktykowanej już w naszym kraju w latach 80. reglamentacji żywności?