Coraz częściej do naszej redakcji docierają głosy, że w służbie zdrowia to, co publiczne, to dobre – a to, co prywatne, złe. Że publiczne działa non profit i pod kontrolą państwa, a prywatne hula po swojemu, nastawione wyłącznie na zyski. Państwowe już przecież było. Kiedy byłem dzieckiem, poza drobnymi wyjątkami, właściwie wszystko było państwowe. Na moim warszawskim osiedlu, gdzie się wychowywałem, była jedna prywatna kwiaciarnia. Zawsze były w niej świeże kwiaty i uśmiechnięta kwiaciarka, która przyjaźnie pomagała w wyborze tych najpiękniejszych i najbardziej odpowiednich dla zasobności kieszeni. Zawsze znalazła dobrą radę, dbała o klientów. Był też jeden malutki prywatny warzywniak, pachnący pietruszką i soczystymi jabłkami. I osiedlowy sklepik, także prywatny, w którym kupowałem frytki i oranżadę. Jego właścicielka zawsze miała dla nas, dzieci, życzliwe słowo i zainteresowanie. Dbała o nas, choć byliśmy małymi klientami. Inaczej niż w sąsiednim, państwowym sklepie, gdzie cuchnęło brudną ścierką, a sprzedawca przeganiał nas niecierpliwie.
Te doświadczenia są we mnie wciąż żywe i dlatego cieszę się, że w systemie ochrony zdrowia są prywatne placówki. One wprowadzają zdrową konkurencję, wymuszają podnoszenie standardów, bo żeby istnieć i rozwijać się, muszą oferować więcej i lepiej niż placówki publiczne. Muszą konkurować jakością leczenia i odnoszenia się do pacjentów. To w prywatnych placówkach pacjent stał się szanowanym człowiekiem. Oczywiście, jak wszędzie, zdarzają się sytuacje patologiczne. Placówki, które „wyciągają rodzynki z ciasta”, oferując tylko te świadczenia, które NFZ wycenia najwyżej, a odsyłając mniej opłacalne przypadki do publicznych podmiotów. Ale to margines, który w imię zachowania dobrej opinii wśród pacjentów stara się eliminować samo środowisko właścicieli prywatnych placówek. Słyszę też argument niektórych polityków, że „prywatny nie powinien mieć dostępu do publicznych pieniędzy”. Nie rozumiem tego. Skoro leczy tak samo dobrze, a bywa, że nawet lepiej, to dlaczego moja własna składka nie może trafić do tej rzetelnej i skutecznie leczącej placówki? Upaństwowienie służby zdrowia, do której dążą rządzący politycy, to utopia. Jak racjonalnie uzasadnić taki ruch? Jak i przede wszystkim po co upaństwowić sprywatyzowany od dawna POZ, co powie minister zdrowia lekarzom rodzinnym, ich pacjentom i pacjentom prywatnych szpitali, zadowolonym z opieki i leczenia, jakie ich tam spotkało. Co pracownikom prywatnych ośrodków, którzy cenią sobie nowoczesne, wysokie standardy i warunki pracy. Wobec tego oczekuję od rządu mądrego i odpowiedzialnego postępowania, uwzględniającego regulacje prawne, które uniemożliwią patologiczne działania, a nie realizacji populistycznych haseł. Rudolph Giuliani, burmistrz Nowego Jorku, powiedział kiedyś: „Nie ma republikańskiego i demokratycznego sposobu wywożenia śmieci. Jest tylko dobry i zły”. Nie jest w interesie polskich pacjentów, żeby w Polsce placówki służby zdrowia były dzielone na prywatne i publiczne, tylko na dobre i złe. I te dobre, bez względu na formę własności, powinny znaleźć oparcie w państwie.