Rząd ma problem. Premier podczas zdrowotnego szczytu zaapelował wprawdzie o pokój w służbie zdrowia, ale mało kto wierzy, że pokój zapanuje, dopóki nie zostaną usunięte przyczyny obecnego, ostrego kryzysu. Rząd nie gra zresztą fair. Minister zdrowia mówi, że za 2-3 lata lekarz będzie zarabiał 11 tysięcy zł i jednocześnie – że składka nie wzrośnie. Rząd nie wprowadzi także współpłacenia, a w budżecie 2008 nie ma środków na podwyżki dla służby zdrowia. To skąd dyrekcje zakładów mają wziąć pieniądze na opłacenie dodatkowej pracy lekarzy? Czy manna z nieba spadnie na szpitale? I skoro minister zdrowia z taką troską pochyla się nad losem lekarzy rezydentów, to czemu sejmowa Komisja Zdrowia głosami posłów PO odrzuciła poprawkę do ustawy budżetowej, pozwalającą zrównać ich płace do poziomu średniej krajowej?
Jednym z efektów szczytu zdrowotnego była zapowiedź premiera, że spotka się z przedstawicielami 4 klubów parlamentarnych, upoważnionymi do takich rozmów. Po to, by poznać granice kompromisu politycznego w kwestiach strategicznej wizji systemu oraz kontrowersyjnych nadal kierunków planowanych w nim reform. Taki pakt o politycznej nieagresji, zawarty w sprawach ustrojowych opieki zdrowotnej w Polsce, obowiązujący od AD 2008 przez lat 20 lub 30 – to marzenie każdego. Ale czy realny? I czy skutkiem marzeń nie będzie osłabienie woli do podjęcia niepopularnych, acz koniecznych decyzji – na własne ryzyko i odpowiedzialność?
Powołanie przy premierze społecznych zespołów roboczych do wypracowania założeń reformy nie ma sensu. W najlepszym razie liderzy protestujących środowisk medycznych znajdą w nich zajęcie na 2 miesiące. Ale co nowego wymyślą? Poglądy środowisk medycznych są znane, a nawet szczegółowo uzgodnione w toku wielomiesięcznych debat "okrągłego stołu". Wraz z protokołami rozbieżności można się z nimi zapoznać m.in. na stronie: www.stomoz.pl. Ale... od chwili, kiedy zostały przedstawione opinii publicznej, pies z kulawą nogą się nimi nie zainteresował. Profesjonalnej aktualizacji treści wypracowanego wówczas dokumentu nawet urzędnik dokonałby w dzień lub dwa. Nie trzeba wielogodzinnych obrad. Tylko – komu na tym zależy, by rzeczywiście wykorzystać dorobek i potencjał intelektualny tzw. strony społecznej? I czy naprawdę chodzi o to, by złapać króliczka, a nie – by gonić go?
Przecież projekty drugiej już w styczniu wersji systemowych ustaw przygotowanych przez MZ trafiły do laski marszałkowskiej – o czym na szczycie informowała minister zdrowia.
A więc – czy nie pora skończyć dyskusje i przestać udawać, że znowu chcemy pracować nad założeniami reformy? Po co? By poprawić klimat społeczny czy raczej image rządu, jako tego, który zawsze gotów jest prowadzić dialog?
Tymczasem kryzys w systemie godzi już w konstytucyjne prawa człowieka: do zdrowia i życia. Weszliśmy w fazę konfliktu, którego nie da się załagodzić rozmowami na szczytach. Trzeba zejść na ziemię. I zapłacić rachunek, pokrywający koszty zgody społecznej. Zgody co do wyższego finansowania świadczeń. Tym razem pieniądze trzeba wyłożyć na stół. Albo ze wspólnej kasy podatników, albo – wprost – z ich portmonetek.