Od 1 stycznia br. w Poznaniu usługi w zakresie lecznictwa otwartego są świadczone wyłącznie przez zakłady niepubliczne i gabinety prywatne. Stało się tak dzięki stworzonemu w ubiegłym roku przez władze samorządowe, i konsekwentnie realizowanemu, programowi prywatyzacji tego sektora. Ale przekształcenia własnościowe poznańskiego lecznictwa, niezależnie od polityki samorządu, posunęły się też dalej. Dotychczasowy samodzielny, publiczny szpital na Wildzie, bardziej znany jako szpital przy Zakładach "Cegielskiego", stał się zakładem prywatnym. To pierwsza prywatyzacja tego rodzaju placówki w kraju.
Zawiłości polityki
- Koncepcja sprywatyzowania tego szpitala nie była naszą inicjatywą, a wynikiem stanowiska zarządu holdingu Zakładów "Cegielskiego" i ich związków zawodowych, które nie chciały utracić obiektu umożliwiającego świadczenie usług medycznych pracownikom – mówi dr Andrzej Grzybowski, wiceprezydent Poznania. – Samorządowy program prywatyzacji jest skoncentrowany na opiece podstawowej oraz specjalistycznej udzielanej ambulatoryjnie. W pierwszym rzędzie dotyczy świadczenia usług. W kwestii własności majątkowej zakładamy pewne etapy. Obecnie wyprzedajemy sprzęt i wyposażenie przychodni, wycenione przez firmę rzeczoznawców. Dotychczasowi użytkownicy mają prawo pierwokupu. Natomiast lokale pozostają na razie własnością miasta i są dzierżawione przez zakłady niepubliczne. Czynsze dzierżawne nie są wygórowane, oscylują wokół kosztów utrzymania obiektów. Nie wykluczamy, że w przyszłości lokale również zostaną sprzedane prowadzącym praktyki lekarzom.
Plan władz miejskich nie przewidywał prywatyzacji placówek lecznictwa zamkniętego. Poznań – podobnie jak wiele miast wojewódzkich – ma za dużo szpitali. Jest ich około 20. Wprawdzie tylko kilka jest własnością miasta, ale i tak stanowią duże obciążenie dla jego budżetu. Szpitale są dofinansowywane przez ich organy założycielskie: władze województwa, powiatu czy resorty. Wydaje się, że samorząd miejski, przy odpowiedniej polityce Wielkopolskiej Regionalnej Kasy Chorych, zdecydowałby się, oczywiście nie natychmiast, na likwidację lub zawężenie działalności niektórych placówek lecznictwa zamkniętego. Jednakże charakter tegorocznych kontraktów WRKCh z wielkopolskimi szpitalami pozwala na utrzymanie ich staus quo. Dlatego władze miasta muszą nadal szukać sposobów racjonalnego prowadzenia tych zakładów. Inicjatywa "Cegielskiego", choć wykraczająca poza nakreślone ramy, została w ratuszu dobrze przyjęta.
Szpital i Wildy
Szpital "Cegielskiego" i związana z nim przychodnia, znajdująca się przy ulicy 28 Czerwca 1956 roku na Wildzie, mają specyficzną strukturę pacjentów. Większość z nich to obecni lub emerytowani pracownicy Zakładów H. Cegielskiego albo członkowie ich rodzin. Przychodnia i szpital były częścią zakładów, w kameralnych warunkach 100-łóżkowego szpitala każdy chory był dobrze znany personelowi, a internista z zakładowej przychodni spełniał rolę lekarza domowego dla wielu rodzin z Wildy. Dlatego trudno się dziwić, że związki zawodowe uważają tę placówkę za jedną ze swoich najważniejszych zdobyczy socjalnych. Szpital sprawdzał się też w sytuacjach kryzysowych. Kiedyś na Wildzie zdarzył się poważny wypadek komunikacyjny. Rannych było ponad sto osób. Wszystkie zostały tu przewiezione i otrzymały pierwszą pomoc.
Zakłady "Cegielskiego" mają ponad 150-letnią tradycję, a przyzakładowa przychodnia niewiele krótszą. Podobno pierwszego lekarza opiekującego się pracownikami zakładu zatrudnił sam Hipolit Cegielski. W latach 50. była tu jedna poradnia, ale z czasem doszło do powstania zozu przemysłowego, a w latach 70. utworzono szpital z dwoma oddziałami: chirurgicznym i wewnętrznym.
Jak większość placówek przemysłowej służby zdrowia w tamtych latach, szpital ten był finansowany z dwóch źródeł. Za budynek, jego eksploatację i wyposażenie płacił "Cegielski". Grunt i obiekt były od początku własnością zakładu, który zakupywał również sprzęt medyczny – np. jeden z pierwszych w Poznaniu laparoskopów został kupiony właśnie dla tego szpitala. Wydatki na pensje personelu i leki pokrywał wydział zdrowia.
Od 1992 r. rozpoczęła się likwidacja zozów przemysłowych. "Cegielski" przekazał szpital wraz z przychodnią w użytkowanie władzom miejskim. Włączono je do zozu Wilda, który obsługiwał także sąsiednią gminę – Luboń. Wilda liczy ok. 70 tys. mieszkańców, Luboń – 30 tys. Ówczesny wiceprezydent Jacek Łukomski starał się, aby Poznań został włączony do europejskiej organizacji "Zdrowe Miasta". Zgodnie z jej wymaganiami, w każdej dzielnicy powinien być szpital. Ponieważ na Wildzie nie było drugiego szpitala, wejście placówki przy "Cegielskim" do sieci miejskiej wydawało się pożądane.
Mimo to władze miejskie nie spieszyły się z wypełnianiem przejętych zobowiązań, dotyczących prowadzenia bieżących remontów, utrzymując, że okres dzierżawy jest zbyt krótki na jakiekolwiek inwestycje. Za bieżącą eksploatację nadal płacił więc "Cegielski", przekształcony już wówczas z przedsiębiorstwa państwowego w spółkę akcyjną, by nie dopuścić do dewastacji obiektu i nie pozbawić swej załogi bezpośredniej opieki medycznej. W latach 1993-1999 zakład wydał na utrzymanie placówki 7 mln zł. Dzięki temu ZOZ Wilda nie miał długów.
Jedyne rozwiązanie
Z chwilą wejścia reformy stało się jasne, że w takim kształcie jak dotąd placówka się nie utrzyma. Przepisy mówią, że środki pozyskane z kontraktów powinny być przeznaczane w całości na działalność bieżącą. Miasto było organem założycielskim ZOZ Wilda, ale nie chciało brać na siebie utrzymania tej jego części, która stanowiła własność "Cegielskiego", mimo nieustannie ponawianych, korzystnych propozycji dzierżawienia obiektu.
W lipcu ub.r narodził się projekt sprywatyzowania szpitala. Powołano spółkę, której głównym udziałowcem ze strony "Cegielskiego" stała się Fundacja Solidarnej Pomocy, zajmująca się w zakładzie sprawami socjalnymi. Drugą połowę udziałów mogła wnieść załoga szpitala. Decyzję przystąpienia do spółki podjęli jednak tylko dwaj dyrektorzy: dr Lesław Lenartowicz i dr Zygmunt Bierła. Obaj są długoletnimi pracownikami tego szpitala, obaj zaczynali tu swą karierę od podyplomowych staży lekarskich i doszli do stanowisk dyrektorskich. Obecnie dr Lenartowicz jest prezesem spółki, a dr Bierła jego zastępcą.
Sprawa rozszerzenia spółki jest otwarta. Główny udziałowiec, czyli Fundacja, dał przyzwolenie, aby po pierwszym roku obrachunkowym zainteresowani pracownicy także mogli nabyć udziały. Początkowy brak zainteresowania załogi wejściem do spółki nie dziwi dr. Lenartowicza. Jest to przedsięwzięcie zupełnie nowe w lecznictwie zamkniętym, a z doświadczeń innych zakładów ochrony zdrowia wynika, że dla każdego prywatyzowanego ośrodka pierwszy rok jest bardzo trudny pod względem finansowym.
Jednakże w przypadku dwóch udziałowców trudno mówić o spółce pracowniczej. Budziło to zastrzeżenia wiceprezydenta Grzybowskiego i nadal wywołuje nieporozumienia wokół przejęcia części majątku. Pojawiło się bowiem pytanie: czy dyrektorzy dotychczasowego zozu mogą uczestniczyć w prywatyzacji, która była pomyślana jako pracownicza?
Grunt i budynek, a także jego infrastruktura przeszły na własność spółki, gdyż zawsze należały do "Cegielskiego". Natomiast sprzęt medyczny był jego własnością tylko w 30 proc., 70 proc. to aparatura zakupiona przez miasto, wyceniona przez rzeczoznawców na zlecenie władz miasta. Zarząd spółki spodziewa się, że – podobnie jak inne niepubliczne zakłady – będzie mógł ją zakupić na preferencyjnych warunkach, tzn. z 35-proc. rabatem w przypadku zapłaty gotówką. Tymczasem prezydent Grzybowski jest zdania, że warunki takie przysługują jedynie tym pracownikom lecznictwa otwartego, którzy samodzielnie lub grupowo tworzą zakłady niepubliczne. Prezesów zalicza natomiast do kadry zarządzającej, a nie do personelu pracującego bezpośrednio z pacjentem. Przypomnijmy: obaj prezesi przepracowali w tej placówce ponad 30 lat i nadal, mimo stanowisk menedżerskich, pracują także jako lekarze. Kontrowersja nie została jeszcze rozstrzygnięta.
Czas zmian
W SPZOZ Wilda pracowało ok. 700 osób. Przez ostatnie półrocze jego istnienia liczbę etatów zredukowano o 100. Prywatna placówka przejęła połowę personelu. Do działalności na własny rachunek przystąpiła już po restrukturyzacji.
- Motywem utrzymania placówki była m.in. chęć zachowania 300 miejsc pracy dla wysoko wykwalifikowanych, oddanych temu zakładowi pracowników. Na poznańskim rynku pracy nie ma wolnych miejsc. Na samej Wildzie pozostaje bez zatrudnienia ok. 150 osób, zwolnionych z innych placówek dawnego zozu – tłumaczy dr Zygmunt Bierła.
Biznesplan uwzględniający zagrożenia i kierunki rozwoju zakładu powstał jeszcze przed faktycznymi jego narodzinami. Zarząd zdecydował się na rozszerzenie dotychczasowego profilu.
Z rozeznania na poznańskim rynku wynikało, że w szpitalach brakuje ok. 75-100 łóżek neurologicznych. Zapadła więc błyskawiczna decyzja stworzenia trzeciego oddziału – neurologii z 36 łóżkami, w tym 4 intensywnego nadzoru medycznego. Od podjęcia decyzji do otwarcia oddziału upłynęły zaledwie 2 miesiące, ale dzięki szybkim działaniom udało się zakontraktować szpitalne usługi neurologiczne na rok bieżący.
Remont nie był łatwy. Trzeba było pomieszczenia dawnej administracji przekształcić w sale szpitalne, modernizując przy okazji sieć wodociągową i kanalizacyjną. Powstał oddział o wysokim standardzie, a poziom jego usług podnosi zakupiony niedawno tomograf komputerowy General Electrics najnowszej generacji, umożliwiający wyskanowanie jednego narządu i wyposażony w dodatkowe funkcje: nawigatora (endoskopii wirtualnej) i smart pret (podążania za kontrastem). Ordynatorem neurologii został dr Mieczysław Krawczyk, który skompletował kadrę lekarską ze specjalistów II st.
Modernizacja została sfinansowana częściowo z funduszy głównego udziałowca, a częściowo z zaciągniętego kredytu.
W dalszych planach jest poszerzenie usług stacjonarnych. Zarząd myśli o utworzeniu – wzorem szpitali zachodnioeuropejskich – tzw. oddziału zbiorczego. Kierowano by do niego pacjentów z różnymi schorzeniami, ale już w pełni zdiagnozowanych ambulatoryjnie, na bardzo krótki pobyt, w celu wykonania zabiegu. W szpitalu jest 3-salowy blok operacyjny, zbudowany pod koniec lat 80., spełniający wszystkie wymagania technologiczne. Szpital ma dobrą kadrę specjalistów w poradniach, których można wykorzystać do opieki nad pacjentami szpitalnymi, a dodatkowych operatorów w poszczególnych dziedzinach mógłby zatrudnić na kontraktach. Taki system jest oszczędny, mógłby więc zostać zaakceptowany przez kasę chorych, jednak wymaga badań rynku.
Początkowo zakład chciał przejąć wszystkie usługi poz dla mieszkańców dzielnicy. Nie zgodził się jednak na to samorząd miejski, uważając, że w takiej sytuacji placówka stałaby się monopolistą i skutecznie eliminowała konkurencję. W przyszpitalnej przychodni lekarze pierwszego kontaktu mają pod opieką 12,5 tys. mieszkańców. Nadal znajduje się w niej kilkanaście poradni specjalistycznych. Zarząd spółki uważa, że przy obecnym systemie kontraktowania usług łatwiej jest sterować zakładem, który oprócz lecznictwa stacjonarnego ma w swojej ofercie różnorodne specjalistyczne świadczenia ambulatoryjne.
Jednak przedstawiciele władz samorządowych nie są dobrze ustosunkowani do praktyki kontraktowania przez szpitale specjalistycznych porad ambulatoryjnych. Ich zdaniem, poznańskie szpitale zabrały gros takich kontraktów małym zakładom niepublicznym, wbrew polityce miasta i interesom mieszkańców. Fundusze z umów na specjalistykę ambulatoryjną zasilają kasy szpitali, ratując ich kondycję finansową.
Opinia zobowiązuje
Stali pacjenci placówki przy "Cegielskim" są przyzwyczajeni do korzystania z pełnego wachlarza porad lekarskich.
Dr Lenartowicz przytacza przykład poradni rehabilitacyjnej: – Zawsze wykonywaliśmy wiele zabiegów rehabilitacyjnych, zwłaszcza w pracowni fizykoterapii. Zapotrzebowanie na te zabiegi jest ogromne. Dzielnicę zamieszkuje wiele osób starszych, a koło emerytów i rencistów przy "Cegielskim" liczy ok. 10 tys. osób. W ubiegłym roku kasa chorych wyceniła te świadczenia bardzo nisko – dostaliśmy 1 zł na pacjenta na rok. Zredukowaliśmy zatrudnienie w dziale rehabilitacji o 9 osób, utrzymując mimo wszystko wielkość i poziom świadczeń. Przesunęliśmy środki z innych działów, m.in. z poz. Podobnie nie uzależnialiśmy liczby porad niektórych gabinetów, cieszących się szczególnym powodzeniem u pacjentów w starszym wieku, od wielkości zakontraktowanych przez kasę. Przekroczyliśmy wyznaczone limity, a renegocjacje nic nie dały.
W tym roku szpital nie będzie mógł tak działać, toteż dostępność niektórych świadczeń znacznie się pogorszy. Kasa chorych relatywnie zmniejszyła wielkość kontraktów. Zdaniem dr. Lenartowicza, w miejsce 30 ubiegłorocznych porad dziennie część specjalistów będzie mogła udzielić 8-9. W przypadkach, gdy świadczenia sprowadzają się tylko do porady specjalisty, można zwiększać ich liczbę (lekarz otrzymuje pensję, a nie zapłatę za liczbę porad). Gdy jednak wizyta wiąże się z procedurami diagnostycznymi lub zabiegami, to za przekroczenie limitu przydzielonego przez kasę chorych trzeba ponieść odpowiedzialność finansową.
Konieczne ograniczenia pozwolą zbilansować przychody i wydatki, ale zaważą na wizerunku szpitala w oczach pacjentów.
- Szpital jest kontynuatorem zakładu publicznego, mamy chorych przyzwyczajonych do praktycznie nieograniczonego korzystania z usług. Bardzo trudno im zrozumieć, że właśnie teraz nasze możliwości zostały uszczuplone. Jeszcze trudniej jest im wytłumaczyć, że albo muszą zapisać się na odległy termin wizyty lub zabiegu, albo skorzystać z porady płatnej – twierdzi dr Lenartowicz. – W gabinetach czy poradniach prywatnych, które działały jeszcze przed reformą, pacjent przyzwyczaił się do finansowania swojego leczenia – płacił tam zawsze, obecny zaś kontrakt właściciela z kasą chorych na część usług medycznych może więc wzmocnić jego budżet. Ale my jesteśmy w zupełnie innej sytuacji.
Placówka nie może zatem liczyć na duże wpływy z usług nie zakontraktowanych przez kasę. Wyjątek stanowią świadczenia z zakresu medycyny pracy, opłacane przez niektóre zakłady.
Oferta szpitala znacznie wykraczała poza ramy podpisanego kontraktu, m.in. w zakresie diagnostyki komputerowej, wziernikowania jelita grubego, porad specjalistycznych. Nawet nowy oddział – urologia mógłby przyjąć większą liczbę pacjentów. Część jego potencjału pozostanie więc nie wykorzystana.
Mimo wszystko członkowie zarządu spółki uważają jednak, że placówka przetrwa ogromnie trudny rok 2000.