Mimo kanikuły – trwają gorączkowe poszukiwania rozwiązań, które mogłyby uratować system przed zapaścią. Może lepiej byłoby, gdyby "naprawiacze" choć trochę odpoczęli? Na razie – rządowe propozycje nie zawierają żadnych konkretów. Czy związki zawodowe okażą się nadal cierpliwe i wyrozumiałe, mimo że mgławicowe koncepcje nie rokują rozwiązania najpilniejszych, doraźnych problemów służby zdrowia? Jak długo przetrwa jeszcze rząd, który nie jest w stanie uczciwie powiedzieć społeczeństwu, że nie ma pomysłu na naprawę systemu?
24 lipca zespół doraźny okrągłego stołu (zgodnie z ustaleniami z MZ z 2 lipca) miał: 1) uzyskać informację od prezesa NFZ nt. tegorocznego spływu składek i realizacji kontraktów, 2) poznać wyniki prac zespołu ds. opracowania przepisów regulujących postępowanie naprawcze i układowe spzozów, 3) poznać propozycje rządu dotyczące rozwiązania problemu bieżących i zaległych wypłat wynagrodzeń pracowniczych oraz niewypłaconych podwyżek z tytułu ustawy 203.
Tymczasem – mimo że termin spotkania na wniosek ministra zdrowia został dwukrotnie przełożony (z 11 na 18 lipca, a ostatecznie – właśnie na 24 lipca), żadnych konkretów minister zespołowi nie przedstawił, tłumacząc, że dopiero nazajutrz RM podejmie decyzje ws. problemów służby zdrowia.
Związki zawodowe: Forum Związków Zawodowych, NSZZ "S" i OPZZ ostrzegły, że w wypadku nieprzedstawienia wiarygodnego, spełniającego oczekiwania społeczne programu naprawczego przez rząd do 29 lipca – rozpoczną wspólną akcję protestacyjną.
Może właśnie dlatego – sprawy służby zdrowia "nie spadły" znów z porządku obrad RM.
Rządowe propozycje
25 lipca Rada Ministrów obradowała głównie na temat finansów publicznych, w tym niewesołej sytuacji budżetu państwa: deficyt za I półrocze br. wyniósł już 23,8 mld zł, tj. 61,5% założonego na cały rok. Nic dziwnego, skoro np. przychody z prywatyzacji wyniosły zaledwie 1,2 mld, czyli niespełna 15,8% rocznego planu. Rządowi lewicowemu łatwo wszak idzie wydawanie, gorzej natomiast – pozyskiwanie publicznych pieniędzy do wspólnej kasy państwa (co nie dotyczy sfery interesów partyjnych czy prywatnych).
Rząd ma więc dziś alibi: sprawę służby zdrowia "odfajkował". Premier powołał międzyresortowy zespół złożony z przedstawicieli ministerstw gospodarki i zdrowia, który ma przygotować propozycje rozwiązań dotyczących spzozów.
Rząd nie ma jednak mocnego alibi, bo nie podjął żadnej konstruktywnej decyzji, która rokowałaby, iż w dającej się przewidzieć przyszłości nastąpić mogą zmiany przyczyniające się do realnej poprawy sytuacji systemu ochrony zdrowia. A groźbę katastrofy w resorcie miał chyba okazję poznać; minister Sikorski publicznie, m.in. na forum Sejmu i Senatu przedstawiał w ubiegłym tygodniu dane, z których wynika jednoznacznie, że za rządów obecnej koalicji drastycznie spadły publiczne nakłady na zdrowie: z 29,95 mld zł (tj. 4,15 PKB) w 2001 r. do 29,521 mld zł (3,98 PKB) w 2002 r. Prognozowany zaś na br. ich wzrost (do 31,303 mld, czyli 3,99% PKB – po podniesieniu składki do 8%) nie będzie jednak oznaczał zwiększonego finansowania świadczeń, bo NFZ, z bieżących przychodów – musi pokryć stratę bilansową kas za rok ubiegły oraz deficyt wpływów ze składki w stosunku do planu (za 5 miesięcy br.), wreszcie – sfinansować świadczenia opłacane wcześniej przez budżet państwa (szerzej na ten temat – "Wirtualny plan finansowy NFZ", str. 7).
Należy zatem założyć, iż rząd zna dramatyczne realia systemu, jest też świadom przyczyn i możliwych skutków dzisiejszej sytuacji, a mimo to – nonszalancko "umywa ręce". Bo jak inaczej odczytywać sens oficjalnego Komunikatu Centrum Informacyjnego Rządu, że RM postanowiła uznać za konieczną i pilną restrukturyzację zadłużenia zakładów opieki zdrowotnej (...) na podstawie ustawy o restrukturyzacji zadłużenia i pomocy publicznej dla tychże zakładów? Czy to kpina – skoro takiej ustawy nie było i nie ma? Skądże – to tylko kolejny przejaw hurraoptymizmu premiera, tym razem związany bodaj z osobą cudotwórcy – wicepremiera Hausnera, pod którego światłym kierownictwem panowie ministrowie: zdrowia, finansów oraz skarbu państwa i ich współpracownicy przygotują – do końca września br. – projekty 2 ustaw: o restrukturyzacji zadłużenia i pomocy publicznej dla zakładów oraz taką nowelizację ustawy o zozach, która umożliwiać będzie ewentualne przekształcenie statusu prawnego zoz w publiczną spółkę kapitałową, zezwalającą m.in. na upadłość zakładów – wyjaśnia komunikat CIR.
Boże! Grzeszna zaprawdę jest nasza służba zdrowia, czasem przypomina Sodomę i Gomorę, ale czy nie ma już dla niej Twojego miłosierdzia?
Jak długo przyjdzie nam czekać na rząd, który przestanie obiecywać gruszki na wierzbie, będzie rozumiał, czym jest zdrowie publiczne i konstytucyjna odpowiedzialność rządzących, by zagwarantować obywatelom dostęp do świadczeń finansowanych ze środków publicznych? Jak długo trzeba jeszcze czekać, by odpowiedzialni za funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia pojęli, że nawet w biednym kraju można i trzeba (zwłaszcza – że biedny) zaspokajać choćby podstawowe tylko potrzeby zdrowotne, nie mamiąc i nie łudząc społeczeństwa, że dostanie to, co może mu dać najnowocześniejsza medycyna, a pracowników służby zdrowia – że będą mieć godziwie zarobki – "bez potu i łez", bo im się "należą"?
Wierzę oczywiście, że rząd może przygotować, ba – nawet spowodować uchwalenie w br. kolejnych 2 głupich i szkodliwych ustaw, które na pozór i doraźnie "załatwiać" będą coraz bardziej poważny i palący problem społeczny. Rząd jest w stanie, czego mieliśmy dowody, zapewnić sobie większość w Sejmie. Zresztą poprzedni rząd szkodliwych, populistycznych ustaw również się nie wstydził. Toteż w zdrowiu mamy odziedziczoną po prawicy ustawę 203, bombę z opóźnionym zapłonem, którą rząd Buzka za cenę spokoju społecznego podłożył pod nowy system. Gdyby nie jej koszt w ciągu 2 lat – 3,5-3,7 mld zł (szacując na podstawie stanu zatrudnienia w dniu wejścia jej w życie) – sytuacja ochrony zdrowia byłaby dziś o wiele lepsza.
Hołdem dla demagogii i taniego populizmu jest oczywiście ustawa o ubezpieczeniu w NFZ. Konsekwencje takiej radosnej legislacji to totalna dziś zapaść systemu oraz kompletna niewiadoma co do przyszłości. Teraz – na dodatek – mamy otrzymać 2 dalsze, radosne ustawy, które "najpóźniej od 1 stycznia 2004" umożliwią rozpoczęcie postępowania restrukturyzacyjnego i naprawczego w spzozach.
Powiało grozą
Stwierdzenie z komunikatu CIR, że "celem restrukturyzacji zadłużenia zozów i udzielenia im pomocy publicznej" ma być zaspokojenie udokumentowanych roszczeń pracowniczych (wynikających z "ustawy 203" – przyp. red.) oraz wywołanie takich przekształceń w funkcjonowaniu zozów, aby ich ewentualna zła gospodarka finansowa i ponowne zadłużenie się nie przeniosło się na zobowiązania skarbu państwa, jest zdumiewające.
Czyżby dziś te zobowiązania się przenosiły? Jak? Gdy organ założycielski przekształci zoz w zakład budżetowy, aby nie mógł kontraktować świadczeń?
Czy państwo – ściągając z nas podatki i wszelkie inne daniny publicznoprawne – nigdy już nie zamierza poczuć się do odpowiedzialności za system ochrony zdrowia? I czy w Polsce AD 2003 nie obowiązuje już zasada ciągłości władz publicznych i ich odpowiedzialności wobec obywateli? Bo naród powierzył ich pieczy swój los w drodze większościowej ordynacji wyborczej?
Można było uczciwie
Gdyby rząd kierował się elementarną przyzwoitością, to powinien zaakceptować pierwotny pomysł ministra L. Sikorskiego: wyemitowania za 3,5 mld obligacji NFZ (oczywiście – z gwarancją ich wykupu przez Skarb Państwa, bo bez tego nikt nie dałby za nie grosza). Pozyskane tą drogą środki mogłyby zostać przekazane – via wyznaczony bank i w ramach pomocy państwa dla zakładów – wprost na konta spzozów, które zmuszono do wypłat (lub choćby tylko naliczania w koszty) podwyżek z tytułu ustawy 203.
Tak byłoby sprawiedliwie i tak naprawione zostałyby straty w systemie wynikające z radosnej legislacji, nie liczącej się z realiami ekonomicznymi.
Ale tego rozwiązania rząd nie zamierza zastosować. Samodzielne zakłady i ich organy założycielskie mają same wypić śmierdzące piwo, które nawarzyły im władze wyższego szczebla, narzucając chore prawa i obowiązki, zaś na otarcie łez (kiedy?) kapnie im może proponowany obecnie "grant restrukturyzacyjny" (jeśli, rzecz jasna, będą na to budżetowe środki), a może nawet – załapią się na częściowe umorzenie zobowiązań publicznoprawnych.
Wnioski
Po 22 miesiącach rządu L. Millera służba zdrowia coraz bardziej przypomina posuwający się stale na wprost pociąg, zmierzający ku nieuchronnej katastrofie: wykolejeniu z braku torów, po których mógłby jechać dalej. Oczywiście, ma jeszcze za pulpitem sterowniczym maszynistę, tyle że szyny za chwile już się skończą, a zwrotnice, które mogły zapewnić mu bezpieczny tor jazdy, dawno już zdemontowano. Maszynista myśli więc tylko o tym, jak bezboleśnie opuścić skład pociągu, by ujść z katastrofy żywym, nie troszcząc się o los reszty pasażerów.
Nie ma się co łudzić: rząd nie ma propozycji, środków ani woli politycznej, by szybko naprawić ochronę zdrowia. Jakaś nadzieja tkwi jeszcze w sądach i ich wyrokach – po precedensowej wygranej krakowskiego Szpitala im. L. Rydygiera, który z NFZ ma odzyskać 80% wydatków na realizację "ustawy 203". Kiedy i czy w ogóle je dostanie – nie jest jeszcze pewne, bo zapewne Fundusz będzie się od wyroku odwoływał. A jak przypominał w ub. tygodniu wicepremier Hausner – w Polsce nie obowiązuje prawo precedensowe, toteż każdy spzoz indywidualnie będzie musiał udowodnić przed sądem, że nie miał w swoich kontraktach z płatnikiem środków na wypłatę podwyżek 203 zł. No, i sądy w całej Polsce musiałyby uznać argumenty spzozów (co nie jest wcale oczywiste w świetle różnych interpretacji prawa). Dzięki temu za jakieś 3, a może 6 lat mogłaby nastąpić egzekucja długów, jakie spzozy mają do odzyskania od dysponentów środków publicznych. Tylko który spzoz dożyje takiej sprawiedliwości?
Służba zdrowia w Polsce jak kania dżdżu potrzebuje dziś kompleksowego programu naprawczego, który zapewniłby stabilne finansowanie świadczeń – po uprzednim zbilansowaniu najbardziej istotnych potrzeb społecznych oraz politycznej decyzji, które i na jakich zasadach będą finansowane ze środków publicznych.
Na fragmentaryczne, doraźne i tak naprawdę pozorowane naprawiactwo systemu przez kolejny zespół międzyresortowy szkoda po prostu czasu. Już od jesieni ub.r. pracował wszak nad podobnymi zagadnieniami międzyresortowy zespół pod dowództwem b. wiceministra A. Naumana, a w bieżącym roku trudził się tym następny – kierowany przez wiceministra W. Masłowskiego.
I co te prace przyniosły? Nic. Ustalenia międzyresortowych gremiów nie ujrzały nawet światła dziennego.
Na jakiej zatem podstawie mielibyśmy się łudzić, że wicepremier Hausner wraz z kilkoma obecnymi ministrami wymyślą choćby przejściowe rozwiązania dla systemu, które nie tylko odsuną o miesiąc czy dwa jego agonię, ale staną się fundamentem stworzenia stabilnego systemu gwarantującego obywatelom dostęp do świadczeń, a pracownikom – godziwe wynagrodzenia?