Mamy niezwykle wysoki wzrost gospodarczy – jesteśmy w unijnej czołówce. Super – aż się prosi, aby coś z tego sukcesu uszczknąć na szlachetne cele. Po co czekać na przykład aż pięć lat ze wzrostem publicznych nakładów do 6% PKB na ochronę zdrowia w sytuacji, kiedy przyszłość może przynieść dekoniunkturę? Może można jakoś przekonać decydentów do otwarcia tej skarbonki? Problem polega na tym, że kiedy rząd ma duże poparcie społeczne, a ten rząd właśnie takie ma, co pokazały wybory do Europarlamentu, to organizowanie protestów i strajków może być ryzykowne. Boleśnie się o tym przekonali w kwietniu nauczyciele. Z jednej strony silny rząd, który nie chce odkręcić kurka z kasą na zdrowie, z drugiej niezwykle wysoki wzrost gospodarczy, z trzeciej – faktycznie wciąż niedofinansowana ochrona zdrowia, przepełnione Szpitalne Odziały Ratunkowe i niekończące się kolejki do lekarzy specjalistów.
Wydaje się, że OZZL znalazł na ten moment metodę: pokazała to czerwcowa demonstracja rezydentów w Warszawie. Organizatorzy podkreślali, że manifestacja jest apolityczna, nie wysuwali konkretnych żądań, nie podawali terminów, nie grozili strajkiem: domagali się po prostu wzrostu nakładów na ochronę zdrowia. Jeden z mówców na koniec zaapelował nawet, żeby jesienią chodzić na spotkania wyborcze kandydatów do parlamentu, już tego naszego, polskiego i pytać o program zdrowotny, domagać się deklaracji. To bardzo słuszny apel: jako wyborcy nie artykułujemy zbyt mocno naszych oczekiwań wobec polityków decydujących o finansowaniu służby zdrowia. Kandydaci wszelakiej partyjnej maści przy okazji wyborów plotą o zdrowiu androny, wpisują do programów propozycje albo nie do zrealizowania, albo populistyczne, albo zupełnie nieważne, a my się na to jako wyborcy godzimy. Przymykamy oko. Słabo ich z tego rozliczamy. Rezydenci zadeklarowali, że przynajmniej na razie nie będą – jak choćby jeszcze półtora roku temu – sięgać po „narzędzia walki”: strajki, głodówki, szantaż związany z wypowiadaniem umów lub absencją, tylko zastosują po prostu polityczną presję. Wywieranie presji na silny rząd, a nie walczenie z nim, może się okazać w tej sytuacji skuteczniejsze. Jest to przejaw obywatelskiej dojrzałości – mechanizmy przewidziane w demokracji dla kreowania rzeczywistości są wykorzystywane przez Polaków coraz skuteczniej. Skoro rząd daje ekstra fundusze na różne szlachetne cele, dla różnych grup społecznych wartych jak najbardziej wsparcia, to może powinien dosypać pieniędzy także szpitalom i przychodniom? Sposobów ma do tego wiele. Nieustanne przypominanie o tym rządzącym, bez używania argumentów walki politycznej, to dobry pomysł, bo problem w gruncie rzeczy jest apolityczny – dotyka nas wszystkich – i z jego rozwiązaniem nie radzi sobie nie tylko obecna, ale także i wszystkie poprzednie ekipy. A w kancelarii premiera, na Miodowej i Nowogrodzkiej przecież dobrze wiedzą, że silne poparcie w sondażach nie jest dane raz na zawsze i być może hasła z transparentów trzeba wreszcie zacząć czytać.