Irena Rej, prezes Izby Gospodarczej „Farmacja Polska” podsumowuje 25 lat działania Izby, pracę 19 ministrów zdrowia i zmiany na rynku farmaceutycznym, apeluje też o rozsądną zmianę systemu refundacji leków w Polsce.
Nastazja Pilonis: Izba Gospodarcza „Farmacja Polska” jest najstarszą organizacją branżową w farmacji zrzeszającą najwięcej członków. Ćwierć wieku działalności to dobry pretekst do wspomnień. Jak powstała ta organizacja?
Irena Rej: Izba powstała 27 marca 1989 roku. Zmienił się w Polsce ustrój i w ramach pędu do prywatyzacji otworzył się również rynek aptek. Tymczasem Centrala Farmaceutyczna CEFARM miała problemy z dostarczaniem na bieżąco leków do aptek. Ciężarówkami Star dowoziła je raz w miesiącu. Apteka musiała mieć piwnice, żeby to składować. Zrodziła się więc potrzeba zorganizowania hurtu farmaceutycznego w sposób bardziej przystający do nowego modelu. Do biznesu wkroczyli ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z farmacją. Młodzi, wykształceni, obyci z nowoczesną techniką i świeżym spojrzeniem. I tak zaczęły powstawać pierwsze hurtownie farmaceutyczne, które działają do dziś.
Wtedy właśnie, choć z wykształcenia jestem psychologiem, dostałam propozycję pracy w przedstawicielstwie niedużej szwajcarskiej firmy, która chciała wejść na rynek polski. Żyliśmy w wolnej Polsce, działaliśmy na wolnym rynku w ramach wolnej gospodarki. Tymczasem władze wymagały, aby hurtownia miała powierzchnię 300 m²! Przekonywaliśmy, że nam 100 m² wystarcza. Bezskutecznie. Dziś się z tego śmiejemy, bo hurtownie mają po kilka tysięcy metrów. Postanowiliśmy więc, że założymy sobie organizację, która będzie nas reprezentowała. Pójdziemy do ministra i powiemy mu, że my protestujemy przeciwko takim przepisom. Wówczas ministrem zdrowia był Andrzej Wojtyła. Powiedział, że to bardzo dobry pomysł i że będzie nam pomagał. Wówczas jeden z właścicieli hurtowni, nieżyjący już Wiesiu Pokorowski, powiedział słynne zdanie: „Panie Ministrze, niech Pan nam nie pomaga, niech Pan nam tylko nie przeszkadza”. No i minister postanowił nie przeszkadzać. A my zaczęliśmy pisać nasz statut. W Pałacu Kultury i Nauki odbywały się wówczas targi „Lek w Polsce”. Powiedziałam organizatorowi, że jest tu 140 osób chcących założyć organizację i potrzebujemy jakiejś sali. Odparł, że mamy półtorej godziny. I tak powstała Izba Gospodarcza „Farmacja Polska”, która działa już 25 lat i której od tego czasu nieustająco przewodniczę.
N.P.: W ciągu tych 25 lat rynek farmaceutyczny w Polsce bardzo się zmienił?
I.R.: Ogromnie. Jest więcej aptek, leków, a więc i dostęp do farmakoterapii lepszy i łatwiejszy. Przede wszystkim hurtownie polskie są lepiej zorganizowane, niż te, które widziałam w Europie Zachodniej. Jesteśmy zdecydowanie lepsi. To, co inni robili przez 40 lat, my zrobiliśmy przez 5. Mamy nowsze systemy, zabezpieczenie leków w transporcie, wszystkie samochody mają mapowaną temperaturę. A startowaliśmy od zera, tylko z własnymi środkami. Uważam, że to jest rynek, który sobie fantastycznie poradził w okresie zmian ustrojowych. Jednak obecnie przy braku wsparcia polska firma nie ma szans na rozwój leków innowacyjnych.
N.P.: Jak ukształtował się dzisiejszy system ustalania cen leków i refundacji?
I.R.: Kiedyś rozmowy wyglądały tak, że polska firma szła do Ministerstwa Finansów, gdzie siedziała pani, która decydowała o cenach. Producent przynosił jej gigantyczne arkusze, na których była ilość produkowanych leków i koszty. Oczywiście, pieniądze na inwestycje i rozwój traktowano po macoszemu. Liczyło się, ile firma wydała na produkcję i taka musiała być cena leku. Wszystkie koszty pośrednie były marginalizowane. Natomiast firmy zagraniczne chciały inaczej ustalać ceny z Ministerstwem Zdrowia. Wtedy pojawiły się w resorcie pierwsze pomysły na regulowanie cen i ciśnienie na ich obniżkę. Za przyzwoleniem Ministerstwa Zdrowia utworzono kolejną organizację branżową. Głównie po to, żeby nas rozgrywać między sobą. Zaczęły się kombinacje cenowe. Powoli zaczęto tworzyć nowe zasady refundacji leków. Najpierw był ryczałt, 30-, 50-proc. odpłatność. Leków pojawiało się coraz więcej, na rynek zaczęły wchodzić biologiczne. Wymyślono programy lekowe. Jednak nie wszyscy się do nich kwalifikowali, a ci, którym się to udało, nie mogli kontynuować leczenia, bo na przykład zmieniono kryteria albo ich stan trochę się polepszył.
N.P.: Jak Pani ocenia nasz system refundacji leków?
I.R.: Takich zasad nie ma nikt na świecie. Kiedy przyjeżdżali ludzie z zagranicy i pytali, dlaczego lek, który na liście refundacyjnej figuruje w limicie płatności za 3 zł 20 gr, w aptece dla pacjenta kosztuje 100 zł, nie byliśmy w stanie wytłumaczyć. Limit, ryczałt, tu odjąć od tego, potem dodać do tamtego… To trwa do dziś. Stworzono sztuczne, niepotrzebne przeszkody, które ministerstwu dały możliwość ciągłego grania cenami. I żeby jeszcze ta gra była korzystna dla pacjenta. Ale przecież Polacy z własnej kieszeni dopłacają do leków najwięcej w Europie.
Minęło 25 lat i nikt do tej pory nie podjął się zmiany systemu i napisania go od początku. Wiele krajów ma lepsze rozwiązania. W Anglii refunduje się leki, które kosztują powyżej 5 funtów. U nas na listach refundacyjnych są tanie leki. A przecież za 4,5 zł pacjent może sam sobie kupić lek, ale jak ma zapłacić 45 zł, to może być już problem. Próbowaliśmy forsować kwotę, poniżej której nie będzie refundacji. Otrzymywaliśmy odpowiedź, że pacjent musi mieć dostęp do tanich leków. Jest to korzystne dla niektórych producentów, ale jak powiedział pewien profesor „nie da się 30 milionów Polaków wyleczyć jednym tanim lekiem”. Program 75+ pomógł wielu starszym ludziom, ale wsparł zarówno bogatych i biednych. Zamiast niepotrzebnej pomocy mającym 10 tys. zł emerytury, można było objąć programem rencistów, którzy muszą żyć za 600–800 zł, zwłaszcza że od 2 lat nie jest wydawany cały budżet przeznaczany na refundację leków, a oszczędności nie wracają do tej puli.
N.P.: Choć wciąż nie ma dokumentu „Polityka lekowa”, czy, Pani zdaniem, rząd takową w ogóle prowadzi?
I.R.: Twierdzi, że prowadzi. Ale to jest fikcja. Postulowaliśmy, aby rząd przygotował i przyjął „Politykę lekową”. Ostatni taki rządowy dokument datowany był 18 marca 2004 r. i obejmował lata 2004–2008. Składał się z samych ogólników. Nikt go nie stosował i nie respektował. Dziś prosimy o politykę lekową z prawdziwego zdarzenia. Chcemy się na partnerskich zasadach zaangażować w jej powstanie. Bo jeśli zostanie stworzony kolejny dokument, zakładający tylko obniżkę cen, to nie jest to żadna polityka lekowa. Wchodzą nowe leki, biologiczne i biopodobne – to też powinno być gdzieś uwzględnione, żeby lekarz rzeczywiście miał szanse decydować, czym leczyć. Samorząd lekarski, choć ma do dyspozycji gazetę, którą dostaje każdy doktor, nigdy nie zadał sobie trudu, żeby np. stworzyć wkładkę z informacjami o lekach refundowanych. Chętnie współpracowalibyśmy w tym zakresie. Zwłaszcza że NFZ też tego nie robi. Za to za literówkę wystawia wysokie kary.
Trzeba dać lekarzom prawo do wyboru leku najlepszego dla pacjenta. Farmaceuta tworzy lek, ale ocenia go lekarz. Nawet po rejestracji może okazać się, że ma on działania uboczne i trzeba go wycofać. Mówi się dużo o bezpieczeństwie pacjenta, a praktycznie te wszystkie szczytne hasła są dosyć skromnie realizowane. Mogłoby być lepiej, gdyby więcej uwagi przykładano nie tylko do ceny leku, ale i kosztów pośrednich, przede wszystkim społecznych.
N.P.: Obecny rząd dużo mówi o wsparciu firm farmaceutycznych będących partnerami polskiej gospodarki…
I.R.: Rząd mówi: jak będziesz robić coś innowacyjnego, to dostaniesz pierwszeństwo bycia na liście refundacyjnej. Jest to zachęta. Tylko kto ma ustalać kryteria innowacji? A wystarczy zapytać firmę, jakiego wsparcia potrzebuje w zakresie tworzenia leków innowacyjnych. Jednak nikt się nie pyta. A jak mówią specjaliści – wizjonerzy, którzy w tej branży są długo: jeżeli Polska nie wejdzie do grupy państw tworzących innowacyjne leki, to wkrótce chińscy producenci zaleją nasz rynek lekami generycznymi, które dziś wytwarzają firmy krajowe. Tyle tylko, że te z Chin będą kilkakrotnie tańsze.
N.P.: Jak należy uporządkować kwestie związane z suplementami diety? Wciąż słyszymy, że Polacy zażywają ich bardzo dużo.
I.R.: Ten rynek totalnie wyrwał się spod kontroli. Suplementy zostawiają pod względem sprzedaży leki OTC w tyle. Ludzie kupują sobie marzenia. Prawo europejskie też jest tu za mało precyzyjne. Za rejestrację leku płaci się średnio 25 tys. zł, suplementów zaś to nie dotyczy. Państwo mocno reguluje rynek leków w zakresie produkcji, obrotu hurtowego i detalicznego, a kompletnie nie daje sobie rady z rynkiem suplementów. Wielokrotnie apelowaliśmy do ministra, ale nikt nie odpowiedział na nasze pismo. Toczą się różne dyskusje i tyle.
N.P.: Czy liczyła Pani, ilu było ministrów zdrowia przez te 25 lat? Z którym współpracowało się Pani najlepiej? Z którym było to najtrudniejsze?
I.R.: Było ich dziewiętnastu, dobrze pamiętam wszystkich. W jednym roku zmieniło się aż pięciu. Bardzo dobrze pracowało nam się z Ryszardem Żochowskim, Markiem Balickim oraz Franciszką Cegielską. Najtrudniej współpracowało się z Mariuszem Łapińskim i Bartoszem Arłukowiczem.
N.P.: Dziś Izba zrzesza 115 podmiotów. Są to krajowi i zagraniczni producenci leków – generycznych i innowacyjnych oraz największe hurtownie farmaceutyczne. Jak udaje się znaleźć konsensus i wypracować wspólne stanowisko? Interesy członków mogą być sprzeczne, bo konkurują ze sobą na rynku.
I.R.: To jest trudne, ale nie niemożliwe. Jesteśmy izbą interdyscyplinarną. Tworząc ją, chcieliśmy, żeby środowisko poznało siebie nawzajem, swoje problemy i bolączki. Naszą dewizą stało się: „róbmy to, co nas łączy, a nie to, co dzieli”. Te sporne sprawy muszą być dyskutowane i prowadzić do konsensusu.
N.P.: Firmy farmaceutyczne zrzesza również Związek Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych INFARMA i Polski Związek Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego. Co was wyróżnia?
I.R.: Dwie rzeczy. Izba zrzesza różne podmioty i jest interdyscyplinarna. 99% firm, które są w INFARMIE należą również do Izby. INFARMA jest w zasadzie przedłużeniem Europejskiej Federacji Przemysłu i Stowarzyszeń Farmaceutycznych EFPIA, gdzie należą macierzyste jednostki zagranicznych firm działających w Polsce. My, w przeciwieństwie do nich, załatwiamy nie tylko sprawy systemowe, ale też indywidualne. Jeżeli firma zgłasza problem, nie odwracamy się, pomagamy. Potem okazuje się, że ten problem ma jeszcze 10 innych. Staramy się być mediatorem. Opieramy się na rzetelnych opiniach prawnych. Zyskaliśmy sobie współpracowników, m.in. najlepsze kancelarie, które mają świetnych prawników wyspecjalizowanych w prawie farmaceutycznym.
N.P.: 25 lat to dobra okazja do podsumowań. Co uważa Pani za największy sukces?
I.R.: Największym sukcesem jest to, że działamy aktywnie 25 lat. Drugim, że jesteśmy organizacją niebędącą niczyim wrogiem. Staramy się być partnerem. Działamy z ogromną dozą empatii w stosunku do obydwu stron – zarówno rządowej, jak i własnych członków. Oni wiedzą, że jak chce się tylko zarabiać, to trzeba iść handlować pietruszką, bo tam nie ma ograniczeń. Spektakularnym sukcesem było natomiast uzyskanie obniżki opłat porejestracyjnych, podczas gdy w tym czasie wszystkich dotykały tylko podwyżki. Przedstawiając rzetelne, wykonane przez nas samych opracowanie, zdołaliśmy przekonać ministra.
N.P.: Co było największą porażką?
I.R.: Nie udało się do tej pory w ramach ustawy refundacyjnej dopracować i wprowadzić wielu pojęć, co utrudnia negocjacje cenowe i możliwość wprowadzania leku na listę, np. definicji leku biopodobnego.
N.P.: Co dziś jest priorytetem w działaniach Izby?
I.R.: Zdecydowanie nowelizacja wielu ustaw regulujących rynek farmaceutyczny. Wszyscy zajmowali się pracami sejmu nad regulacjami dotyczącymi pigułki „dzień po”, czyli wprowadzeniem zakazu sprzedaży leków hormonalnych i antykoncepcyjnych bez recepty, a także nowelizacją prawa farmaceutycznego dotyczącą rynku aptek, tzw. apteką dla aptekarza, a przecież jest mnóstwo innych ważnych spraw w projektach nowelizacji ustaw. Z departamentu polityki lekowej resortu zdrowia odeszło 19 osób i nie ma kto pracować. Odszedł minister Łanda, który to wszystko spinał. Resort musi stworzyć prężny departament polityki lekowej, bo będzie, jak w słynnym powiedzeniu Wiesława Gomułki: „W 1945 r. staliśmy nad przepaścią. Obecnie zrobiliśmy krok do przodu”. Potrzebni są specjaliści, którzy wiedzą np., że nie można zakazać handlu w niedziele w hurtowniach, bo skutkuje to tym, że w poniedziałek pacjent nie ma leków. Mamy doświadczenie, z którego można korzystać.
N.P.: Czuje się Pani spełniona?
I.R.: Starałam się zawsze łączyć etykę z biznesem. Mam więc poczucie, że robiłam coś pozytywnego zarówno dla branży, jak i dla pacjentów. Mam swój udział w powstaniu wielu programów lekowych. Współpracuję z innymi organizacjami, z którymi zachowujemy przyzwoite relacje, choć nie zawsze jest to łatwe.