SZ nr 1–8/2015
z 15 stycznia 2015 r.
Prywatne nie znaczy dochodowe
Bernadeta Waszkielewicz
Wydatki na ochronę zdrowia są coraz większe, ale nie przekładają się na lepszą sytuację na rynku z powodu rosnącego popytu na świadczenia. Prywatne firmy medyczne mają kłopot. Wprawdzie pacjenci chętnie płacą za ich usługi, jednak koszty leczenia są coraz wyższe, a cen nie można radykalnie podnieść. Maleją więc marże spółek, a w efekcie – zyski.
Jak wynika z danych, do których, w Krajowym Rejestrze Sądowym, dotarła „Gazeta Wyborcza”, firmy medyczne w 2012 r. (dostępne były dane tylko za ten rok) odnotowały straty: „największy w branży Lux Med w 2012 r. balansował na granicy wypłacalności. Strata sięgnęła 330 mln zł, a poziom zadłużenia spółki wyniósł 133 proc., co oznacza, że firma miała o jedną trzecią więcej zobowiązań niż kapitałów własnych. Notowany na giełdzie Enel-Med miał w tym czasie poziom zadłużenia 62,5 proc., a Medicover 82,4 proc.”
– Ale nie można mówić o kryzysie, to jest złe słowo – zastrzega Anna Rulkiewicz, prezes Zarządu LUX MED Sp. z o.o. – Na pewno jest dużo trudniej i rynek opieki zdrowotnej boryka się z problemami. Cały rynek, w tym prywatny, bo problemy mamy wspólne – dodaje.
Coraz drożsi lekarze
Głównym kłopotem jest niestabilność kontraktów z NFZ. Często są zmniejszane, a sporo prywatnych placówek na nich opiera swą działalność. – Prywatny biznes jest bardziej wrażliwy od publicznego, bo nie może się zadłużać. A w pierwszej kolejności fundusz szuka cięć właśnie w prywatnym sektorze – mówi prezes LUX MED i jednocześnie Pracodawców Medycyny Prywatnej.
Z powodu bezrobocia i emigracji zarobkowej jest mniej płacących składki, więc i mniej pieniędzy w NFZ. Tymczasem starzejące się społeczeństwo wymaga coraz intensywniejszego leczenia. Polacy coraz bardziej dbają też o zdrowie i korzystają z większej liczby usług medycznych. – Rosną więc potrzeby rynku, a nie ma większego finansowania. Jest natomiast wzrost kosztów technologii medycznej oraz wynagrodzeń w medycynie, szczególnie lekarzy. Inflacja w tej dziedzinie jest dość duża, dwucyfrowa – wylicza Anna Rulkiewicz.
Podobne przeszkody na rynku widzi Medicover. – Koszty opieki medycznej rosną szybciej niż inflacja, około 5 procent corocznie – przyznaje Monika Mizerska-Gryko, kierownik ds. Public Relations spółki. I wylicza, że choć globalne wydatki na ochronę zdrowia są coraz większe (wedle Deloitte w 2013 r. o 2,6 procent, a w latach 2014–2017 będą rosły o 5 proc. rocznie), to niekoniecznie przekładają się na lepszą sytuację na rynku właśnie z powodu coraz większego popytu na świadczenia.
– Musimy zwiększać nakłady finansowe, związane z rosnącymi kosztami operacyjnymi i medycznymi. Największe wyzwanie stanowi dla nas zapewnienie lekarzy, szczególnie w rzadkich lub rozchwytywanych na rynku specjalizacjach – dodaje. Przypomina zeszłoroczny raport Ernst&Young, wedle którego w Polsce na 100 tys. pacjentów przypada jedynie 219 lekarzy. To najniższy wynik wśród krajów Unii Europejskiej.
Sytuacji nie ratuje fakt, że liczba klientów prywatnych firm rośnie. Medicover ma ich ponad pół miliona. LUX MED: w 2012 r. miał 1 mln klientów, w tym 700 tys. abonamentowych, a w 2014 r. już 1,5 mln, w tym 900 tys. abonamentów. Polacy sporo płacą za przyjęcie w prywatnym gabinecie, bo często nie mogą skorzystać z usług opłacanych przez NFZ. W 2013 r. wydali na to aż 35 mld zł. Jednak problemem jest zasobność kupujących abonamenty czy ubezpieczenia – pacjenta lub pracodawcy. Przeciętny pacjent może na to wydać zaledwie kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Abonamenty wykupują praktycznie wyłącznie pracodawcy – korzysta z nich około 2,5 miliona osób. Ale pracodawcy też borykają się z problemami i ograniczają benefity.
– Pracodawca płaci abonament od kilku lat taki sam, a skoro koszty dostarczenia usługi są dużo wyższe niż były, to realnie płaci mniej. W całym sektorze utrzymanie marży z poprzednich lat może być trudne – mówi Anna Rulkiewicz. – Nie ma finansowania dodatkowego, nie ma dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych, nie ma współpłacenia, pieniędzy jest zaś mniej, a potrzeb więcej. Placówki medyczne muszą więc być o wiele bardziej efektywne, żeby poradzić sobie na rynku – stwierdza.
Na problemy – inwestycje
Mimo wszystko – jak dodaje – na razie świetnie sobie radzą. – Kondycję finansową mamy dobrą, ponad pół miliarda złotych kapitału. Nasze przychody w 2014 r. mają być o kilkanaście procent wyższe niż w 2013 r., a wtedy wyniosły ponad 873 mln – zaznacza Anna Rulkiewicz. – Strata związana była z obsługą finansową pożyczki od właściciela na kwotę 1,4 mld zł. Otrzymaliśmy ją, aby móc inwestować w rozwój infrastruktury, produktów, opieki zdrowotnej. Skonsolidowaliśmy rynek, mamy rozsądną efektywność i staramy się radzić sobie ze spadkiem rentowności oraz trudnościami rynku – zapewnia.
Przypomina przy tym, że właścicielem spółki jest Bupa, która nie ma udziałowców, więc nie wypłaca dywidendy tylko cały zysk inwestuje w rozwój opieki zdrowotnej.
Dobrymi wynikami i inwestycjami chwali się też Medicover. W 2013 r. przychody Grupy Medicover w Polsce wzrosły o 15 procent, do 790 mln zł. Nie mają zadłużenia. – Co prawda nasza rentowność nieznacznie spada, ale jednocześnie pozwala nam w pełni finansować inwestycje i zapewnia stały rozwój – zaznacza Monika Mizerska-Gryko.
Pakiet większościowy Medicover, jak zaznacza, też należy do fundacji, której celem jest m.in. przekazanie części nadwyżki rocznej na rozwój firmy. Inwestowała więc cały zysk, który przynosiła przez 20 lat. Otwiera nowe placówki, zwiększa liczbę specjalności lekarskich, porad online, usług mobilnych, aplikacji pomagających dbać o zdrowie.
Monika Mizerska-Gryko widzi przyszłość branży dobrze. Przypomina zeszłoroczny raport firmy badawczo-konsultingowej PMR: „Przewiduje on wzrost na rynku prywatnej opieki zdrowotnej w latach 2014–2018. Będzie się rozwijał w tempie około 5,7 proc. średniorocznie.”
Anna Rulkiewicz, choć też jest optymistką, jednak ostrzega: – Bez nowych, dodatkowych strumieni pieniędzy, ten sektor będzie ulegał większym problemom.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?