Zygmunt B. patrzy z ławy oskarżonych na sędziego współczującym wzrokiem. Jakby chciał zapytać: "W czym mogę pomóc?" Gdy podchodzi, aby zapoznać się z fragmentem akt, kroczy dostojnie, z głową dumnie uniesioną. Prawie każdej jego wypowiedzi towarzyszy otwarty, przyjazny ruch ręki.
Oskarżony, z zawodu technik budowlany, przedstawiał się chorym jako profesor medycyny, kierujący zespołem naukowców specjalistów od nowatorskich metod zwalczania komórek rakowych. Miał gabinet w podwarszawskich Włochach, a swój słynny lek o nazwach Antyra i Derax (jak wyjaśnił w sądzie, różniły się tylko gęstością) produkował w wynajętych garażach i piwnicach.
Mikstura, w którą uwierzył również cierpiący na raka krtani solidarnościowy bard Jacek Kaczmarski, nie była tania: dzienna porcja kosztowała około tysiąca złotych, a należało ją zażywać miesiącami. Zygmunt B. zachwalał swój "fenomenalny preparat nowej generacji niszczący raka" w ulotkach rozrzucanych na korytarzach klinik onkologicznych, a także w inseratach gazetowych. Prokuratura ustaliła, że był to płyn ze sfermentowanych buraków, czosnku i różnych ziół.
W ciągu 6 lat uprawiania szamańskiego procederu, Zygmunt B. zarobił co najmniej 1 milion 877 tys. złotych. Wbrew temu, co twierdził w śledztwie, nikt nie został wyleczony. Policji udało się dotrzeć do 30 ofiar lub ich rodzin.
Prokurator postawił B. zarzut wielokrotnego narażenia chorych na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Taki skutek miało nakłanianie ich do odstawienia leków zalecanych przez specjalistów i przerwania chemioterapii. B. jest ponadto oskarżony o prowadzenie działalności lekarskiej bez zezwolenia oraz tzw. pranie brudnych pieniędzy.
Oskarżony nie przyznał się do żadnego z zarzutów. Twierdzi, że dzięki jego naukowym badaniom udało się uratować "wiele ludzkich istnień". A Jackowi Kaczmarskiemu, który przyszedł do niego w bardzo ciężkim stanie, przedłużył życie o 2 lata. Z tego powodu oczekuje gratulacji, a nie wyroku. (Grozi mu do 10 lat więzienia.)
- Powiedziano bowiem na forum ONZ – wygłosił z ławy dla oskarżonych – że kto ratuje jedno życie, jakby cały świat uratował. Siedząca obok mnie starsza kobieta, której syn już nie żyje, a który po wykryciu u niego raka płuc leczył się tylko Antyryną, szepnęła: "Ten hochsztapler nawet nie wie, że cytuje Stary Testament".
Oskarżony składał wyjaśnienia. Oto ich fragment.
Zygmunt B.: – Moja metoda badawcza była niekonwencjonalna. Nie zawierała chemikalii.
Sędzia: – Co oskarżony rozumie pod pojęciem chemikalia?
B.: – To są te wszystkie związki, z których robi się chemioterapię.
Sędzia: – Na czym polegała pana metoda badawcza?
B.: – Sprawdzałem działanie mojego leku na pleśniach i owadach.
Sędzia: – Ale jak konkretnie na owadach?
B.: – Zanurzałem zieloną muszkę w półprodukcie Antyry i ona brązowiała, co znaczy, że ją wypaliło.
Sędzia: – Jakie wnioski badawcze wyprowadzał pan ze swej metody?
B.: – Jeśli chodzi o owady, to jeszcze nie są one sprecyzowane. Na razie przebadałem pleśń, znaczy się grzyby. Bo one rozwijają się podobnie jak rak, który idzie jak pajęczyna, ma takie korzenie...
Sędzia: – Czyli doszedł pan do wniosku, że struktura raka jest podobna do struktury pleśni?
B.: – Ja nie wgłębiałem się w strukturę cząstkową. Ważne, że pleśń polana tym preparatem była niszczona, czyli on działał.