W ubiegłym tygodniu rząd zaprezentował wreszcie, z dwumiesięcznym opóźnieniem, oficjalny "bilans otwarcia".
O opiece zdrowotnej czarne, tłuste literki (patrz Serwis Internetowy Kancelarii Prezesa RM
- www.kprm.gov.pl) krzyczą:
Reforma (...) doprowadziła do społecznie bardzo niekorzystnego zjawiska, jakim jest utrata bezpieczeństwa zdrowotnego obywateli (...) Osoby o niższych dochodach często zmuszone były do rezygnacji z leczenia (...) Zmniejszył się dostęp do świadczeń medycznych (...) obniżono wysokość składki na ubezpieczenia zdrowotne. (...) uzyskano 17 "polityk zdrowotnych" w jednym państwie (...) Źle kontrolowane było wydatkowanie środków na ochronę zdrowia (...) bałagan prawny (...) lekarzami podstawowej opieki zdrowotnej zostawały osoby bez odpowiedniego przygotowania (...) znaczne ograniczenie dostępu chorego do porady u specjalisty (...) Nie sprawdziło się założenie, że dzięki reformie zmniejszy się ilość najkosztowniejszej procedury leczniczej, jaką jest hospitalizacja (...) Nie został osiągnięty cel związany z restrukturyzacją zakładów opieki zdrowotnej. (...) Nastąpiło drastyczne obniżenie poziomu opieki zdrowotnej nad dziećmi i młodzieżą (...) Brak polityki lekowej (...)
Słowem – system ochrony zdrowia w Polsce pod rządami prawicy osiągnął dno. Lewica dostrzega zatem konstruktywną potrzebę "przeprowadzenia pilnych zmian w sposobie finansowania i zarządzania opieką zdrowotną". I nie byłoby w tym 1,5-stronicowym "bilansie otwarcia" w opiece zdrowotnej niczego oryginalnego czy odkrywczego (no, może poza faktem, że sam "bilans" nie zawiera żadnych aktualnych danych opisujących system w chwili objęcia rządów przez SLD-UP), gdyby nie uzasadnienie owej potrzeby zmian. Otóż wynikają one z konieczności... "przywrócenia wiary, że poziom świadczonych usług medycznych jest wynikiem możliwości finansowych państwa, a nie efektem regionalnych przetargów".
Przywrócić ludziom wiarę – to zadanie ambitne, zwłaszcza gdy podejmuje się go lewica. Wiara przenosi góry, wiara czyni cuda. Czy jednak nastąpi cud i ktokolwiek zdoła pojąć, co w "bilansie otwarcia" autor chciał powiedzieć? Ten oficjalny rządowy dokument roi się bowiem od zdań kuriozalnych, bełkotu, którego rozumem nie sposób ogarnąć. (Co np. znaczy stwierdzenie: "Zmniejszył się dostęp do świadczeń medycznych w ramach powszechnego ubezpieczenia z równoczesnym ich przesunięciem do sektora prywatnego. Nie towarzyszyły temu jednak stosowne zmiany w redystrybucji środków" lub stwierdzenie, że ograniczono dostęp do świadczeń, chociaż o 40% wzrosły hospitalizacje?)
Nie ma wyjścia – trzeba uwierzyć, że rząd chce dla nas dobrze. Kierownictwo resortu wierzy z pewnością, że wszystko co złe – to dzieło szatana, czyli poprzedniej ekipy, a fakty i rzeczywistość to nic wobec mocy oficjalnie głoszonego dziś słowa. A także, że opór materii społeczno-gospodarczej uda się przezwyciężyć siłą idei równości, sprawiedliwości społecznej i centralizmu demokratycznego.
W historii medycyny znane są przypadki wiary, która czyni cuda, przynosząc naukowo niewytłumaczalne ozdrowienia. Czy będziemy świadkami ewenementu w dziejach systemów ochrony zdrowia, a minister
M. Łapiński udowodni, że wiara może objawić swą moc i w tej dziedzinie? Oczyma wyobraźni widzę już wyniki badań opinii publicznej w 3 miesiące po wprowadzeniu Funduszu Ochrony Zdrowia: wykazują one niezbicie, że 80 proc. Polaków wyraża głębokie zadowolenie z reform wprowadzonych przez SLD-UP, zwłaszcza zaś – z poprawy dostępu do świadczeń oraz ich jakości. Widzę też pisane jutro dziękczynne listy pielęgniarek zadowolonych ze zlikwidowania "ustawy 203 zł", a nawet – przyszłoroczny raport NIK chwalący ministra zdrowia za gospodarność, bo urzędnicy powołani przez niego do prac w zespołach tematycznych dostają niewielkie tylko dodatki do swoich pensji. Czy jednak narzędzia socjotechniki okażą się dziś nadal równie skuteczne jak dawniej? I kiedy Polska stanie się potentatem na rynku świadczeń zdrowotnych, dostarczanych ku powszechnemu zadowoleniu obywateli?
Na razie pomału wracamy do czasów pogotowia – "przychodni na kółkach", "białych niedziel", "ręcznego sterowania". Słyszymy oświadczenie ministra, że 8-procentowa składka to groźba załamania systemu, a tydzień później – że 7,75-proc. składka oraz obniżenie nakładów z budżetu – to już O.K. Można się spodziewać, że niebawem specjaliści dostępni będą bez skierowań od niewykształconych lekarzy poz, zaś ludność nie opuści apteki bez leku, bo ten stanieje w oczach.
Najważniejsze – byśmy uwierzyli, że skończyła się epoka błędów i odchyleń od jedynie słusznego, prawidłowego kursu, że to nie my – poprzez podatki i składkę zdrowotną, ale dobroczynne państwo finansuje nam system świadczeń zdrowotnych, że podział środków na zdrowie w kraju, zależny dotąd od "regionalnych przetargów", zastąpi nowy, lepszy, sprawiedliwszy (jaki?).
Aleksandra Gielewska