Jak nie dżuma, to cholera. Jak nie koronawirus, to rak – i już nie wiadomo co gorsze. A spływające dane są, niestety, złe. Walcząc z koronawirusem odpuściliśmy nieco walkę z rakiem. I trudno tu szukać winnych, bo problem jest ogólnoświatowy.
Fakty są takie: duża część pacjentów chorych na raka z powodu pandemii dostała terapie z opóźnieniem, a część otrzymała leczenie gorsze niż mogłaby dostać, gdyby nie koronawirus. Średnio na świecie zostało odroczonych (przesuniętych) 38% operacji onkologicznych (badanie CovidSurg Cancer). W Polsce to nawet niemal połowa.
Oczywiście we Włoszech czy Hiszpanii ten odsetek jest jeszcze wyższy. Bywało, że chorzy w marcu, kwietniu i maju zamiast chemioterapii byli operowani (z danych EUBREAST wynika, że nawet o 40% zmniejszyła się liczba chemioterapii), lub odwrotnie – pomimo że standardem w konkretnych przypadkach była operacja, to pacjenci dostawali chemioterapię. Mówiąc krótko: pandemia wprowadziła spory zamęt w działający do tej pory całkiem nieźle system walki z rakiem.
Ci, co nie wierzą w koronawirusa (sic!) wskazują na dane o mniejszej niż w zeszłym roku średniej umieralności. Tych, co umarli na raka i koronawirusa jednocześnie już jednak te liczby i argumenty mało obchodzą. Co piąty zgon na COVID-19 we Włoszech dotyczył chorego na raka (EUBREAST).
Pacjenci onkologiczni znaleźli się więc pod podwójnym obstrzałem: stanowią grupę podwyższonego ryzyka, nad którą dodatkowo pogorszyła się opieka medyczna. W szerokich raportach epidemiologicznych, związanych z umieralnością, skutki tego stanu rzeczy pewnie ujawnią się z opóźnieniem. Rykoszetem dostają też ci, którzy na raka dopiero mogą zachorować. Z raportu firmy Komodo Health monitorującej rynek medyczny w Stanach Zjednoczonych wynika, że „od połowy marca br. liczba wykonywanych badań przesiewowych w kierunku chorób nowotworowych w USA znacznie spadła”.
Słowo „znacznie” na razie musi wystarczyć, bo przecież to są wydarzenia jeszcze bardzo świeże; jednak trend został już uchwycony. U nas na pewno w tym względzie też jest gorzej – kiedy nastała pandemia, punkty wykonujące kolonoskopię czy mammografię, takie jak Centrum Profilaktyki Nowotworów na warszawskim Ursynowie, zostały zamknięte w pierwszej kolejności. Publikacje, w których naukowcy donoszą o pogorszeniu się opieki onkologicznej w ostatnich miesiącach, zostały przygotowane na podstawie analizy ankiet rozesłanych do lekarzy.
Czasami bywali też monitowani pacjenci. Pod artykułami bijącymi na alarm widnieją renomowane nazwiska, tytuły czasopism i stowarzyszeń: takich jak „Lancet”, „British Journal of Surgery”, NEJM, European Breast Cancer Research Association of Surgical Trialist, ASCO, ACS CAN itd.
Nasi krajowi konsultanci onkologiczni jakby trochę przysnęli i rozesłali podobne ankiety dopiero na początku czerwca. Trochę wyręczyło ich w obowiązkach Polskie Towarzystwo Chirurgii Onkologicznej, które jako pierwsze zdecydowanie wcześniej w ramach międzynarodowych badań zaczęło rozsyłać formularze z pytaniami o zaburzenia w leczeniu chorych na raka. Najdokładniejsze dane powinien mieć wkrótce Narodowy Fundusz Zdrowia, który przecież rozlicza wykonane procedury medyczne. Ministerstwo Zdrowia pewnie jednak niezbyt chętnie będzie chciało „się chwalić” tymi informacjami.