Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 22–25/2006
z 27 marca 2006 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Recenzenci i komentatorzy

Kazimierz L. May


W cywilizowanych krajach, gdzie wiedza medyczna i organizacja opieki zdrowotnej są na co najmniej zadowalającym poziomie, piśmiennictwo medyczne odgrywa istotną rolę dydaktyczną, ponieważ wpływa na kształt życia medycznego.

Publikowane artykuły dostarczają nowej wiedzy czytelnikom, pozwalają na szczerą wymianę poglądów, stanowią istotną kontrolę działalności medycznej różnych ośrodków, zwłaszcza pseudonaukowych.

Redaktorzy pism medycznych nie muszą i nie mogą być wszechwiedzący. Opinię, czy dostarczony artykuł (ale także prace doktorskie i habilitacje) nie zawierają błędów lub oczywistej nieprawdy, wyrażają więc recenzenci.

I tu zaczyna się problem. Recenzent może mieć bowiem znacznie mniej wiedzy i doświadczenia niż autor recenzowanej pracy. A jest przy tym całkowicie bezkarny w wyrażaniu swojej opinii, nawet jeśli recenzentów jest kilku.

Niektóre uczciwe redakcje pism medycznych proszą autorów prac o podanie nazwisk ludzi "z branży", których autor nie chce widzieć jako recenzentów jego artykułu lub pracy. Naukowcy zajmujący się bowiem wąskimi zagadnieniami doskonale wiedzą, jaki poziom wiedzy reprezentują ich "konkurenci" i czego mogą się spodziewać po ich "recenzji". Nie mówię już o osobistych antypatiach.

W feudalnej polskiej medycynie recenzje to horror. Artykuły ludzi z tytułami profesora nie są recenzowane w ogóle. O tym wiedzą wszyscy, zarówno młodzi, jak i średniowiekowi lekarze. Wiedzą też, że muszą dopisać nazwisko szefa kliniki lub innego utytułowanego "samodzielnego pracownika naukowego" do swojej pracy (często nawet na pierwszym miejscu), żeby praca ukazała się drukiem.

Często taki szef zleca po prostu napisanie artykułu swojemu asystentowi (przeważnie na obstalunek firmy farmaceutycznej) i oczywiście sam się "dopisuje" (inkasując gros wynagrodzenia).

Nie można się więc dziwić, że niektórzy nasi pracownicy naukowi mogą mieć 600 publikacji (lub więcej).

Jeszcze śmieszniej bywa, gdy np. proszony o recenzję szef jakiejś kliniki zleca jej napisanie asystentowi (znam osobiście takie przypadki), a sam się pod tą recenzją podpisuje. Ale ta prawda światła dziennego nie widzi.

Polityka wydawców polskich czasopism medycznych też jest dziwna. Warunkiem przyjęcia do druku jest zgoda kierownika placówki, w której autor pracuje, na publikację artykułu (jeśli, oczywiście, sam autor nie jest "samodzielnym pracownikiem naukowym").

Krytyczny lub poddający w wątpliwość jakąś "ustaloną" prawdę artykuł na pewno nie zostanie opublikowany. Podobnie jak znikoma liczba oryginalnych polskich prac klinicznych czy kazuistycznych, co samo w sobie jest oczywistym świadectwem słabości polskiej medycyny klinicznej.

Nasze czasopisma medyczne to w istocie dość liczna grupa pisemek wydawanych przez różne ośrodki medyczne oraz publikacje "poglądowe", czyli artykuły znajomych komitetu redakcyjnego lub też "prace" wyraźnie reklamujące jakiś lek którejś z firm farmaceutycznych.

Brak oryginalnych i wartościowych polskich prac (lub może też inne czynniki) spowodował to, że poważniejsze specjalistyczne polskie czasopisma medyczne od kilku lat zaczęły po prostu publikować tłumaczenia medycznej pracy zagranicznej. Wybierane do tego są ciekawsze obszerniejsze opracowania przeglądowe z różnych dziedzin medycznych i publikowane (za zgodą wydawnictw zagranicznych) po polsku. To polityka niewątpliwie korzystna dla wielu lekarzy, którzy obcych języków nie znają lub mają bardzo utrudniony dostęp do publikacji światowych.

No, pod warunkiem że lekarze w ogóle te publikacje czytają. Ktoś jednak wymyślił (tu chciałoby się wołać: autor!, autor!, autor!), żeby tłumaczenia zaopatrywać tzw. komentarzem (oczywiście płatnym) jakiegoś polskiego utytułowanego lekarza, a znajomego członków Komitetu Naukowego danego pisma.

Od kilku lat mamy więc w Polsce unikalną możliwość analizy działalności polskich recenzentów. Komentarze te bowiem to w istocie rodzaj recenzji, w której recenzent często po prostu streszcza czyjąś pracę, opatrując ją opiniami w stylu: ważna obserwacja, interesujący problem itp.

Dalej wielu komentatorów pisze coś, co z pracą niewiele ma wspólnego, ale wg nich rozszerza zagadnienie. Bywa, że dołącza do tego 40 pozycji piśmiennictwa. Kolejni piszą mało i chwalą autora, ale dopisują swoje własne piśmiennictwo. Inni znów zauważają, że o czymś autor nie napisał – nie zważając, że gdyby napisał, to musiałby zmienić tytuł. Jeśli komentator rzeczywiście zna się na zagadnieniu, to powstaje czasem interesujący koreferat. Lektura tych komentarzy pozwala czytelnikom zrozumieć sposób myślenia, a czasem dostrzec zdolności do analizy zagadnienia przez danego komentatora. Czasem też – jego wiedzy lub "wierzenia". Daje też na pewno wspaniały przegląd, jak wyglądają w Polsce tzw. recenzje, co naprawdę są warte, jeśli nie wykrywają jakichś istotnych błędów lub braków omawianej pracy.

W mojej wieloletniej działalności tylko raz zdarzyło mi się spotkać (anonimowego) recenzenta, który w mojej poglądowej pracy z blisko 80 pozycjami piśmiennictwa znalazł brak jednego (!), istotnego dla pracy artykułu. Mam głęboki szacunek dla tego człowieka.

Znam jednak także utytułowanego recenzenta, który recenzując czyjąś pracę doktorską – zachwycał się jej doskonałym (wg niego) opracowaniem statystycznym, w rzeczywistości – testem studenta.

Przed kilku laty utytułowani "recenzenci" poprawiali mi w tekście "astmę" na "dychawicę oskrzelową". Teraz pewnie robią to nadal (oczywiście, bezbronnym młodym kolegom) poprawiając chorobę wieńcową na niewydolność wieńcową – lub odwrotnie.

Obecnie jednak Internet znakomicie ułatwia życie autorom artykułów. Poprawić można bez żadnego trudu każdy tekst, jeśli recenzent jako tako zna się na zagadnieniu i nie żąda np. grupy kontrolnej, której w tekście "nie zauważył".

Nierecenzowani samodzielni pracownicy naukowi też ostatnio się rozbestwili. Bełkot w stylu "należy wreszcie koniecznie podkreślić", a dalej – prymitywnie proste i oczywiste stwierdzenia lub też zdanie złożone z 49 wyrazów (nie licząc spójników) to rzecz normalna. Jak tacy ludzie w ogóle mogą być dydaktykami! Recenzentami już są, bo precyzji w myśleniu (i pisaniu) nikt od nich nie żąda.

Mam nadzieję, że redakcje nie pozbawią nas radości czytania i interpretowania "komentarzy" do tłumaczonych artykułów. Młodzi lekarze powinni jednak je czytać pod kontrolą doświadczonych kolegów. Wspólne, krytyczne omawianie tych "dzieł" może być zresztą wspaniałym narzędziem dydaktycznym.

W naszym kraju zanikł zwyczaj dyskutowania (zwłaszcza krytycznego) referatów wygłaszanych na posiedzeniach naukowych. Zwykle zresztą są one (jakkolwiek ślicznie ilustrowane przezroczami, a ostatnio Power Pointem) na poziomie wiedzy studenckiej.

Dlatego ulęgło się w Polsce ich określenie: "posiedzenie naukowo-szkoleniowe", co zwalnia wykładowców od zadbania o ich wyższy poziom, a "szkolić" to przecież zaszczytny obowiązek.

Na posiedzeniu takim nikt z utytułowanym (zawsze) wykładowcą nie śmie się nie zgodzić. Można Mu tylko zadać pytanie, przy okazji zachwycając się "wspaniałym, interesującym wykładem" i dziękując, że zechciał zaszczycić grono słuchaczy swoim przyjazdem z "ważnego" ośrodka.

W Polsce nie ma ani jednego tygodnika ogólnomedycznego (jakim był niegdyś "Polski Tygodnik Lekarski"), w którym mogłyby się ukazywać krytyczne wobec artykułów naukowych listy od czytelników, wkrótce po ich opublikowaniu (patrz Lancet lub British Medical Journal).

Takie tygodniki mają we wszystkich większych krajach europejskich. Listy w sprawie artykułu to zresztą najlepsza i najprawdziwsza recenzja. I jakże pouczająca dla czytelników.

Przy obecnym zalewie publikacji, głównie reklamowych (dotyczących wyników leczenia za pomocą jakiegoś specyfiku) oraz olbrzymiej liczbie różnych "świerszczyków" medycznych, warto byłoby, taki "Tygodnik" reaktywować. Tylko, kto to ma zrobić?

Temat jest bowiem nieco drażliwy. I nic dziwnego, że "Gazeta Lekarska", głos Naczelnej Izby Lekarskiej dbający o wizerunek polskiego "naukowego establishmentu" medycznego, poruszać go nie chce.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Najlepsze systemy opieki zdrowotnej na świecie

W jednych rankingach wygrywają europejskie systemy, w innych – zwłaszcza efektywności – dalekowschodnie tygrysy azjatyckie. Większość z tych najlepszych łączy współpłacenie za usługi przez pacjenta, zazwyczaj 30% kosztów. Opisujemy liderów. Polska zajmuje bardzo odległe miejsca w rankingach.

Testy wielogenowe pozwalają uniknąć niepotrzebnej chemioterapii

– Wiemy, że nawet do 85% pacjentek z wczesnym rakiem piersi w leczeniu uzupełniającym nie wymaga chemioterapii. Ale nie da się ich wytypować na podstawie stosowanych standardowo czynników kliniczno-patomorfologicznych. Taki test wielogenowy jak Oncotype DX pozwala nam wyłonić tę grupę – mówi onkolog, prof. Renata Duchnowska.

10 000 kroków dziennie? To mit!

Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?

Cukrzyca: technologia pozwala pacjentom zapomnieć o barierach

Przejście od leczenia cukrzycy typu pierwszego opartego na analizie danych historycznych i wielokrotnych wstrzyknięciach insuliny do zaawansowanych algorytmów automatycznego jej podawania na podstawie ciągłego monitorowania glukozy w czasie rzeczywistym jest spełnieniem marzeń o sztucznej trzustce. Pozwala chorym uniknąć powikłań cukrzycy i żyć pełnią życia.

Zdrowa tarczyca, czyli wszystko, co powinniśmy wiedzieć o goitrogenach

Z dr. n. med. Markiem Derkaczem, specjalistą chorób wewnętrznych, diabetologiem oraz endokrynologiem, wieloletnim pracownikiem Kliniki Endokrynologii, a wcześniej Kliniki Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie rozmawia Antoni Król.

Czy NFZ może zbankrutować?

Formalnie absolutnie nie, publiczny płatnik zbankrutować nie może. Fundusz bez wątpienia znalazł się w poważnych kłopotach. Jest jednak jedna dobra wiadomość: nareszcie mówi się o tym otwarcie.

Onkologia – organizacja, dostępność, terapie

Jak usprawnić profilaktykę raka piersi, opiekę nad chorymi i dostęp do innowacyjnych terapii? – zastanawiali się eksperci 4 września br. podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Soczewki dla astygmatyków – jak działają i jak je dopasować?

Astygmatyzm to jedna z najczęstszych wad wzroku, która może znacząco wpływać na jakość widzenia. Na szczęście nowoczesne rozwiązania optyczne, takie jak soczewki toryczne, pozwalają skutecznie korygować tę wadę. Jak działają soczewki dla astygmatyków i na co zwrócić uwagę podczas ich wyboru? Oto wszystko, co warto wiedzieć na ten temat.

Aż 9,3 tys. medyków ze Wschodu ma pracę dzięki uproszczonemu trybowi

Już ponad 3 lata działają przepisy upraszczające uzyskiwanie PWZ, a 2 lata – ułatwiające jeszcze bardziej zdobywanie pracy medykom z Ukrainy. Dzięki nim zatrudnienie miało znaleźć ponad 9,3 tys. członków personelu służby zdrowia, głównie lekarzy. Ich praca ratuje szpitale powiatowe przed zamykaniem całych oddziałów. Ale od 1 lipca mają przestać obowiązywać duże ułatwienia dla medyków z Ukrainy.

Jakie badania profilaktyczne są zalecane po 40. roku życia?

Po 40. roku życia wzrasta ryzyka wielu chorób przewlekłych. Badania profilaktyczne pozwalają wykryć wczesne symptomy chorób, które często rozwijają się bezobjawowo. Profilaktyka zdrowotna po 40. roku życia koncentruje się przede wszystkim na wykryciu chorób sercowo-naczyniowych, nowotworów, cukrzycy oraz innych problemów zdrowotnych związanych ze starzeniem się organizmu.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.




bot