Resort rolnictwa chce odebrać Głównej Inspekcji Sanitarnej prawo do kontroli żywności sprzedawanej przez rolników, a w dalszym etapie włączyć ją do megaurzędu, nad którym pieczy nie miałby już minister zdrowia.
Jeszcze w czerwcu mają być gotowe propozycje legislacyjne w sprawie utworzenia jednej inspekcji bezpieczeństwa żywności. W jej skład miałyby wejść trzy inspekcje podległe resortowi rolnictwa (Inspekcja Weterynaryjna, Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa, Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych) oraz w części swoich kompetencji Państwowa Inspekcja Sanitarna nadzorowana przez Ministra Zdrowia, a także Inspekcja Handlowa, funkcjonująca w ramach struktury Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Równocześnie skończyły się konsultacje rozporządzenia, które spod nadzoru GIF wyciąga całą produkcję sprzedawaną przez rolników i zadanie to przekazuje inspekcji jakości handlowej, niemającej nawet oddziałów w powiatach, oraz inspekcji weterynaryjnej. Jak więc widać, zanim wejdzie w życie budząca zastrzeżenia megainspekcja, resort rolnictwa już zaczyna rozmontowywać GIS.
Od pola do stołu
Podczas kwietniowego posiedzenia sejmowej podkomisji ds. utworzenia urzędu bezpieczeństwa żywności wiceminister rolnictwa Ewa Lech zaznaczyła, że nowa inspekcja rozpocznie pracę nie później niż 1 stycznia 2018 r. MZ otwarcie przeciwstawia się tym planom. I trudno się dziwić. Straciłoby możliwość nadzoru nad dużym obszarem zdrowia publicznego. Na dodatek są obawy, że przekazanie tego obszaru resortowi rolnictwa grozi konfliktem interesu. MR ma bowiem za cel wspieranie rolnictwa, więc nie zależy mu np. na śrubowaniu wymogów wobec producentów. – Jeżeli łączenie inspekcji jest w programie PiS, to decyzja zapadła i raczej minister zdrowia będzie zmuszony przystąpić do realizacji takiego programu – stwierdza otwarcie wiceminister Lech.
Warto dodać, że podobne pomysły były już wcześniej zgłaszane jako idea budowy jednego nadzoru zajmującego się produktami „od pola do stołu”, wcześniej jednak plany te omijały GIS.
MZ: więcej centralizacji dla GIF i GIS
Z kolei w MZ w połowie maja ruszyła dyskusja wokół organizacji GIS oraz GIF, ale idąca w zupełnie innym kierunku. Chodzi o to, by przywrócić centralizację w placówkach podległych tym urzędom – w zakresie spraw merytorycznych i finansowych.
Takie oczekiwania mają partnerzy z Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia działający w ramach Rady Dialogu Społecznego, ale również ministerstwo i podległe im urzędy. Dobrawa Biadun zasiadająca w zespole jako przedstawicielka Lewiatana, wyjaśnia, że firma mająca oddziały w różnych regionach co innego słyszy w czasie kontroli od inspekcji farmaceutycznej i trudno jej działać na terenie całego kraju według jednakowych reguł. Z kolei GIS uważa, że powrót do pionowej struktury organizacyjnej pozwoliłoby lepiej wykorzystywać zasoby kadrowe, sprzęt i pieniądze na działanie inspekcji. Ponadto teraz gdy powiatowy inspektor powoływany jest przez starostę, to ze względu na ryzyko konfliktu interesów nie może kontrolować np. powiatowych szpitali. Trzeba ściągać ekspertów z wojewódzkiej stacji sanitarno-epidemiologicznej, a to m.in. opóźnia kontrole. Jak nietrudno się domyślić, resort administracji jest na razie sceptyczny. Wolałby zostawić zwierzchnictwo nad oddziałami GIF wojewodom, a GIS starostom.
A.K.: Ministerstwo Rolnictwa zapowiada utworzenie jednej instytucji zajmującej się bezpieczeństwem żywności, która wchłonie kompetencje GIS. Jak Pan ocenia ten pomysł?
M.P.: Nie mam powodów wątpić w szlachetność intencji. Pozornie wszystko wygląda dobrze: mniej kontroli, tańszy system, lepsza koordynacja. Jednak doświadczenie uczy nas, że wiara w centralizację i coś, co się nazywa Polska „resortowa” niejednego zaprowadziła na manowce. Uważam, że zagraża to nie tylko zdrowiu konsumentów, ale również interesom gospodarczym kraju.
A.K.: Jedna instytucja będzie wykonywała te same zadania, które są dziś rozdzielone na wiele inspekcji. Wielu ten pomysł się podoba.
M.P.: W Polsce bezpieczeństwem żywności zajmują się tylko dwie instytucje: Państwowa Inspekcja Sanitarna i Inspekcja Weterynaryjna. Podobnie jest w większości krajów europejskich. Żaden przedsiębiorca nie jest skontrolowany przez te dwie instytucje, bo między nimi od lat istnieje podział kompetencji. Pozostałe instytucje, takie jak podległe ministrowi rolnictwa: Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych i Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa, czy Inspekcja Handlowa, nie zajmują się stricte bezpieczeństwem żywności. Zatem proces scalania należałoby zacząć od inspekcji rolnych. Natomiast istnieje duża obawa, że ta nowa instytucja nie będzie wykonywać tych samych zadań.
A.K.: Skąd te obawy?
M.P.: Projekt zakłada oderwanie nadzoru epidemiologicznego od bezpieczeństwa żywności. Dziś jedna instytucja – Państwowa Inspekcja Sanitarna – łączy zadania w zakresie zwalczania chorób zakaźnych, w tym również zatruć i zakażeń pokarmowych, z bezpieczeństwem żywności. Lekarze mają obowiązek informowania inspekcji sanitarnej o przypadkach zatruć. Dzięki temu można szybko i skutecznie identyfikować oraz eliminować źródła tego zagrożenia. Inspekcje podległe resortowi rolnictwa mają w niewielkim stopniu do czynienia z żywnością znajdującą się w obrocie: a więc z obiektami typu: restauracje, sklepy, stołówki w szkołach, żłobkach i przedszkolach. Jest to najbardziej newralgiczny obszar kompetencji, ponieważ znajduje się on najbliżej konsumenta końcowego. Państwowa Inspekcja Sanitarna ma na co dzień do czynienia z wycofywaniem produktów z obrotu, skargami konsumenckimi, dotyczącymi nie tylko produktów, ale i warunków sanitarnych przedsiębiorstw wprowadzających żywność do obrotu. Po powstaniu scentralizowanej organizacji konsument po prostu nie będzie miał gdzie zadzwonić ze skargą. Jak mawiał kiedyś Mark Twain, pozostanie mu tylko możliwość napisania listu do redakcji.
A.K.: Być może, ale na pewno będzie mniej kontroli.
M.P.: Moim zdaniem, na pewno będzie chaos wywołany tak raptowną i rewolucyjną zmianą struktur organizacyjnych, kadrowych i kompetencyjnych, co w efekcie może doprowadzić do załamania systemu nadzoru nad bezpieczeństwem żywności. Taki superurząd przez wiele lat będzie musiał borykać się z ogromnymi problemami organizacyjnymi. Na dbanie o zdrowie konsumenta może już zabraknąć miejsca. Eksport polskiej żywności regularnie rośnie. Bałagan spowodowany tworzeniem nowej instytucji od razu zostałby wykorzystany przez konkurencję międzynarodową do bojkotowania polskiej żywności. Jej eksport, a co za tym idzie rozwój wielu firm i gospodarstw rolnych zostałby mocno ograniczony. Oczywiście spadłyby także wpływy do budżetu państwa i poziom zatrudnienia w sektorze rolno-spożywczym. Z pewnością zakwestionowano by również skuteczność granicznej kontroli sanitarnej. Nie bez znaczenia jest także wysokie ryzyko zmniejszenia wpływów do budżetu państwa wskutek wzrostu chorobowości populacji oraz obniżenia wpływów z branży turystycznej, która może być następstwem wzrostu ostrzeżeń epidemiologicznych dotyczących Polski wydanych przez instytucje międzynarodowe (ECDC, WHO). Możemy przez lata odbudowywać to, co z takim trudem udało się stworzyć. Zresztą przedsiębiorcy niezwiązani z Ministerstwem Rolnictwa mają podobne zdanie. Wyrażali je m.in. przedstawiciele Polskiej Federacji Producentów Żywności i Lewiatana. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mamy ryzykować interesy całej branży, a przede wszystkim interes gospodarczy kraju, niszcząc coś, co dobrze działa.
A.K.: Jak ta sprawa wygląda w innych krajach Unii? Kto odpowiada za bezpieczeństwo żywności?
M.P.: Kraje porównywalne wielkością z Polską, takie jak: Francja, Niemcy, Hiszpania, Wielka Brytania, Włochy nie mają jednego organu urzędowej kontroli żywności i nie jest on wymagany przepisami unijnymi. Systemy kontroli są zorganizowane wg różnych modeli. Kwestie te daleko bardziej wykraczają poza ramy Wspólnej Polityki Rolnej. Sama Komisja Europejska w swojej strukturze organizacyjnej wskazała, że bezpieczeństwa żywności nie da się oddzielić od zdrowia publicznego. Dlatego zagadnienia te są kompetencją DG SANTE (Dyrekcji Generalnej ds. Zdrowia i Konsumentów), a nie DG AGRI (Rolnictwa i Rozwoju Wsi). Nowa inspekcja byłaby więc inspekcją w całości reprezentującą resort odpowiedzialny za produkcję rolną, wbrew polityce propagowanej przez Komisję Europejską. Pozbawienie ministra zdrowia wpływu na bezpieczeństwo żywności i co za tym idzie zdrowie obywateli byłoby swoistym kuriozum, nieznanym w żadnym cywilizowanym kraju świata.