Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 47–50/2009
z 29 czerwca 2009 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


Sąd nad dr. G. (część 11.)

Różne punkty widzenia

Helena Kowalik

Już pół roku toczy się proces dr. G., kardiochirurga ze szpitala MSWiA, oskarżonego* o branie łapówek od pacjentów i mobbing. Rozprawy odbywają się najczęściej dwa razy w tygodniu i choć trwają od samego rana, późnym popołudniem sędzia musi robić przerwę, by uczestnicy mogli zabrać okrycia z zamykanej szatni.

Nie ma tych rzeczy za wiele, bo ławy na sali sądowej są prawie puste. Publiczność stanowi zazwyczaj 2-3 dziennikarzy i była pacjentka oskarżonego. Mówi mi, że chce poznać całą prawdę o człowieku, który ją operował. Choć zeznający wielokrotnie już oskarżali kardiochirurga, nie zmieniła pełnego uwielbienia stosunku do oskarżonego. Twierdzi, że w żadnym szpitalu, a zaliczyła ich w życiu wiele, nie spotkała się z taką troską o chorego, jak na kardiochirurgii przy stołecznej ul. Wołoskiej.

Czasem na salę rozpraw zagląda też pewna impulsywna emerytka, którą telewidzowie zobaczyli pierwszego dnia procesu. Wówczas, tuż przed rozprawą, ostentacyjnie wręczyła dr. G. dużą żółtą kopertę (symboliczne nawiązanie do łapówek), w której było zdjęcie kardiochirurga zrobione w chwili, gdy wychodził z aresztu. – Ta fotografia – ogłosiła – wisi nad moim łóżkiem.

Ponieważ równocześnie w korytarzu sądowym pojawiła się zmobilizowana przez ówczesną pełnomocniczkę dr. G. grupa jego byłych pacjentów, wszyscy byli przekonani, że pani z żółtą kopertą jest jedną z tych osób.

Gdy publiczne zainteresowanie procesem opadło, zapytałam starszą panią, w jakich okolicznościach poznała oskarżonego. Okazało się, że nigdy się z nim nie zetknęła. Ale jest całym sercem po stronie dr. G. i bardzo ją dziwi przeciąganie procesu, bo co tu wyjaśniać? Każdy widzi, że doktor jest niewinny. A zeznania pielęgniarek robią się już nudne. Wszystkie klepią to samo.

Tajemnice oddziału zamkniętego

Dojście do prawdy w procesie sądowym często wymaga od sędziego lub prokuratora powtórzenia świadkom tego samego pytania. Ma też prawo zadać je oskarżony. Dr G. bardzo aktywnie z tego korzysta. Mówi dużo, często tonem egzaminatora ocenia wypowiedź zeznającej pielęgniarki.

Widać, że młode kobiety bardzo to przeżywają, trudno im się zdobyć na natychmiastową ripostę, łatwiej – zasłonić niepamięcią. W polemice z oskarżonym i jego adwokatem z góry są skazane na przegraną. Zwłaszcza doktorowi G. łatwo zapędzić je w kozi róg, choćby nieoczekiwanym, specjalistycznym pytaniem z dziedziny medycyny. A przyznanie się do niewiedzy osłabia wymowę faktów, mających świadczyć np. o mobbingu. Gdy G. sugeruje: – A może pani nie nadawała się do tej pracy i dlatego odeszła? – nie jest łatwo merytorycznie udowadniać, że było inaczej.

Coraz częściej zeznające pielęgniarki albo zasłaniają się niepamięcią, albo wręcz ich obecne opinie pozostają w sprzeczności z zeznaniami w śledztwie. I choć na pytanie obrońcy dr. G., czy prokurator coś sugerował – zaprzeczają, dziś niektóre już nie oceniają byłego ordynatora tak surowo, jak wcześniej.

Niewykluczone, że ma to jakiś związek z powtarzanym pytaniem oskarżonego do świadka, czy słyszała o zbieraniu podpisów pracowników byłej kardiochirurgii pod petycją do dyrektora szpitala o ponowne zatrudnienie dr. G. A giełda świadków na korytarzu sądowym jest bardzo ożywiona.

Nie ma natomiast racji właścicielka żółtej koperty, wyrzekająca, że pielęgniarki "klepią" to samo. W sądzie wielokrotne potwierdzenie zarzutu czyni go bardziej prawdopodobnym.

Te zeznania, zebrane razem, po odrzuceniu zbędnych wątków, a także sformułowań zasugerowanych być może przez śledczych – tworzą obraz kliniki pod rządami dr. G. Drobne i grubsze incydenty, które zapadły w pamięci personelu, nawet jeśli są oceniane subiektywnie i chaotycznie wymieniane, oddają klimat oddziału zamkniętego dla rodzin chorych. Z niepodzielnie panującym, bardzo pewnym siebie ordynatorem.

Pielęgniarka Izabela B. tak charakteryzuje byłego szefa: – Nie uznawał racji innej osoby. Gdy pogarszał się stan zdrowia chorego, często twierdził, że to wina pielęgniarek. Oskarżył np. koleżankę, że przez nią zmarł pacjent, bo opatrując odleżyny, odwróciła go na bok. W ogóle traktował nas z góry. Nie życzyłam sobie, aby zwracał się do mnie po imieniu, skoro ja mówiłam mu per pan. Powiedziałam, że taka forma mi nie odpowiada, mimo to nie zmienił swego zwyczaju – wyznaje.

Izabela B. była też świadkiem obcesowego potraktowania oddziałowej psycholog w chwili, gdy ta rozmawiała z pacjentem stojąc przy jego łóżku. Ordynator, który właśnie miał obchód, krzyknął: – Do cholery, proszę tu przyjść! Kiedy indziej dr G. w obecności pracowników zanegował umiejętności jednego z lekarzy – zeznała pielęgniarka Bożena Ż.

Natomiast Ewa M. z intensywnej terapii była świadkiem, gdy ordynator strofował lekarza przy pacjencie. Że jest niedouczony, więc pożyczy mu książkę, żeby się podszkolił. – To był doświadczony chirurg – stwierdziła świadek, podając nazwisko obruganego.

Lidia L., pielęgniarka na oddziale pooperacyjnym, poczuła się zmaltretowana psychicznie, gdy w dramatycznej chwili reanimowania pacjenta z przeszczepionym sercem dr G. ocenił pogardliwie jej kwalifikacje. Jej koleżanka Edyta M. rozpłakała się po przypadkowym usłyszeniu opinii, jaką Mirosław G. wystawił pielęgniarkom w rozmowie ze stażystą.

Niesprawiedliwe traktowanie bolało i gdy przykre incydenty się powtarzały, młode kobiety odchodziły z kardiochirurgii, nawet jeśli bardzo lubiły swoją pracę.

To nie były żarty

Instrumentariuszka Wiesława S. tak wspomina okoliczności swej decyzji sprzed ponad 5 lat:

- Nie wytrzymałam nerwowej atmosfery, jaką dr G. stwarzał. Miałam już spore – osiem lat – doświadczenie zawodowe, a mimo to wcześniej nie spotkałam się z takim traktowaniem ludzi przez przełożonego. Było skrajne, nieprzewidywalne. Bardzo różniło się od tego miłego wrażenia, jakie ordynator stwarzał w chwili przyjmowania nas do pracy.

Gdy ordynator wchodził na oddział, wszystkich ogarniał niepokój. Nigdy nie rzucał przekleństwami, ale jeśli coś mu się nie podobało, zachowywał się wobec personelu agresywnie, jego uwagi były uszczypliwe, złośliwe. Najgorsze, że nie można było przewidzieć, za co się podpadnie. Pisałyśmy skargi do dyrektora szpitala, naczelnej pielęgniarki. Bez skutku.

Wiesławie S., która ma podobne odczucia, trudno jednak podać szczegóły takich sytuacji. Twierdzi, że wyparła je z pamięci, ale przypomina sobie jedną historię. Pewnego razu dr G. stwierdził, że ona zakłada do operacji za duże rękawiczki. Zawsze używała nr 7, tymczasem kardiochirurg zażądał, aby to był numer 6.

- Rękawiczki w tym rozmiarze cisnęły mnie, miałam drętwe czubki palców, broniłam swojej racji. Dostałam za to karę, ordynator odsunął mnie na dwa tygodnie od operacji. Ostatecznie ustąpiłam o pół numeru, ale nadal nie było mi wygodnie. I czułam się upokorzona. Teraz tam, gdzie pracuję, noszę nr 7 i żaden lekarz tego nie kwestionuje.

Obrońca oskarżonego: – A może to były żartobliwe uwagi doktora, dla zmniejszenia stresu podczas zabiegu operacyjnego?

Świadek: – Pan ordynator nigdy nie zwracał nam uwagi w sposób żartobliwy.

Z kolei Monika P. odeszła, bo czuła się wykorzystywana drastycznym przeciąganiem godzin pracy, często nie zapłaconych. Podaje nazwiska innych koleżanek, które z tego powodu postąpiły podobnie. Nie zgadza się z twierdzeniem oskarżonego, że o liczbie zatrudnionych na oddziale pielęgniarek i systemie, w jakim pracują, decydowała oddziałowa. Praktycznie – przełożona pielęgniarek nie miała nic do gadania. A na sygnały o naruszaniu praw pracowniczych teoretycznie podległego jej personelu nie reagowała.

Również pielęgniarka Malwina O. twierdzi, że o dodatkowych pieniądzach – na przykład premiach motywacyjnych – decydował dr G., a nie oddziałowa, która tylko przygotowywała listę. Ordynator wybierał do nagrody osoby wedle swego widzimisię. Kiedyś nie przyznał premii koleżance tylko z tego powodu, że miała trądzik na twarzy.

Pielęgniarka Edyta M. złożyła wymówienie, gdy przez kilka miesięcy nie dostawała dodatkowego wynagrodzenia za nadgodziny. Ponoć miała to być kara, ale do dziś nie wie, za jakie uchybienia.

M. zwróciła uwagę sądu na zupełny brak zrozumienia ordynatora dla życiowych problemów personelu. Ją spotkało nieszczęście – złodzieje wkradli się do domu, wiele straciła. To zdarzyło się w sobotę, była tylko z małym dzieckiem, znikąd pomocy. Gdy w takiej właśnie chwili wezwano ją do szpitala, po raz pierwszy od czasu, gdy podjęła pracę na kardiochirurgii, odmówiła przyjazdu. Dr G. wiedział, jaką miała sytuację. Poinformowała go też, że od trzech miesięcy nie otrzymuje zapłaty za nadgodziny.

- Mimo to – zeznaje w sądzie – w poniedziałek zostałam ukarana przesunięciem na inny oddział.

Złożyła odwołanie od tej decyzji do naczelnej pielęgniarki, bez odpowiedzi.

Dr G.: – Może o tym nie wiedziałem?

- Musiał pan wiedzieć. Tylko zabrakło zwykłego ludzkiego odruchu zrozumienia czyichś kłopotów – odpowiedziała świadek. – Podobnie jak w przypadku Marty K., pielęgniarki koordynującej, której mąż wyjechał za granicę i nie miała z kim zostawić dziecka, gdy nagle została wezwana nocą do kliniki.

Bardzo złe wspomnienia z czasów bezpośredniej współpracy z oskarżonym kardiochirurgiem zachowała instrumentariuszka Małgorzata K.

- To była moja pierwsza praca po stażu – wspomina. – Dr G. okazał się nadpobudliwy i trochę niezrównoważony. Nie panował nad swymi nerwami, koleżanki z mojej specjalizacji żaliły mi się, że uderzał je po rękach narzędziem chirurgicznym, wręcz wyżywał się na nich. – Co pani wyprawia, pani się nie nadaje! – wydzierał się.

- Rzucałem narzędzia na podłogę? I co wtedy, koniec operacji? – ironizuje oskarżony.

- Skądże! – nie daje się wyprowadzić z równowagi Małgorzata K. – Po prostu natychmiast biegłyśmy po inny zestaw narzędzi.

I dalej opowiada o gwałtownych zmianach nastrojów ordynatora. O tym, że wydawał sprzeczne polecenia, a potem z krzykiem zaprzeczał własnym słowom, tupał.

- Koleżanki skarżyły się też – zeznaje – że ordynator wymyśla dla nich dotkliwe kary, np. jedną pielęgniarkę stawiał do trzech kolejnych zabiegów.

Oskarżony ripostuje – ustalanie asysty do operacji należy do obowiązków pielęgniarki koordynującej.

Świadek: – Tak jest zapewne w innych szpitalach, ale nie było na kardiochirurgii przy Wołoskiej, gdzie zarówno koordynująca, jak i oddziałowa o niczym nie decydowały.

Małgorzata K. wytrzymała na bloku operacyjnym 3 miesiące i potem postarała się o przeniesienie na oddział pooperacyjny. Tam kontakt z dr. G. był, jak twierdzi, znacznie rzadszy. Ale nie uniknęła stresu, gdy ordynator krzyczał na nią przy rodzinie chorego.

Na pytanie prokuratora, czy inni lekarze na oddziale zachowywali się podobnie, świadek zaprzecza: – Byli o wiele spokojniejsi.

Fakt rzucania na podłogę narzędziami chirurgicznymi, gdy nie podano takiego, jakiego operator oczekiwał, potwierdza instrumentariuszka Renata S.

(G. tłumaczy, że odrzucał narzędzia, które były uszkodzone. Ale świadek nie przyjmuje tego do wiadomości. – Jak mogły być zepsute? – dziwi się. – Przecież zestawy są przed operacją starannie przeglądane.)

Renata S. wytrzymała na kardiochirurgii półtora roku. – Doktor nas poniżał – mówi łamiącym się głosem. – Mnie powiedział, że nic nie umiem, a przecież miałam lata praktyki na neurochirurgii i kardiologii. Gdy zaszłam w ciążę, nazwał mnie ciężarówką nie nadającą się do roboty. Potrafił powiedzieć o pielęgniarce: "to stare babsko, nic nie rozumie" (świadek podaje nazwisko koleżanki, którą dotknął ów niewybredny epitet). Wymagał, by fartuch do operacji obciągała mu na brzuchu pielęgniarka z przyklęku, co było upokarzające.

Następna świadek z listy zeznających pielęgniarek, Ewa K., dorzuca kolejny przykład obcesowego traktowania personelu przez ordynatora. – Powiedział koleżance, że powinna sprzedawać kartofle, a nie pracować na kardiochirurgii.

Na wcześniejszych rozprawach wielu lekarzy dowodziło, że troska o nauczanie personelu to tylko mit słynnego kardiochirurga. Zeznania pielęgniarek potwierdzają tę opinię.

Edyta M. podczas rozprawy zwróciła się z żalem do oskarżonego. – Chciałam iść na kurs instrumentariuszek, ale pan mi nie pozwolił, bo kto będzie pracował? A dyrektor szpitala powiedział, że pielęgniarka, aby wynosić baseny, nie musi mieć tytułu magistra przed nazwiskiem.

Nie pamiętam

Nie wszystkie zeznania mają tę samą wagę. Wyrazista opowieść pielęgniarki Bożeny Ż. o gwałtownie odsuniętym przez ordynatora stołku, na którym stał inny lekarz podczas operacji, traci na znaczeniu, gdy świadek przyznaje, że zna tę historię tylko ze słyszenia i nie widziała incydentu. (Co prawda, sprawa owego stołka już się przewinęła wcześniej, w zeznaniach lekarzy.)

Również Lidia L. musi przyznać, że to nie w jej obecności oskarżony wyraził się: "Te głupie pielęgniarki".

Monika P. nie była świadkiem, gdy ordynator rzucał narzędziami chirurgicznymi. A instrumentariuszka Irena K. powiedziała już w śledztwie: – Podobno ordynator wymyślał pracującym tam kobietom od chamek ze wsi i świń, ale ja osobiście tego nie słyszałam. I z nikim na ten temat nie rozmawiałam. Ogólnie – pracownicy unikali ze sobą kontaktów, było tak, jakby się wszyscy bali.

Są też świadkowie prokuratury zeznający na korzyść oskarżonego.

Pielęgniarka Bożena Ż. nie przeczy, gdy G. tłumaczy konflikty pracownicze na kardiochirurgii stresogenną specyfiką oddziału, gdzie na co dzień walczy się o życie chorego.

Sanitariuszka Irena K. przyznaje, że gdy nastał dr G., na oddziale był większy porządek. – Wcześniej się tak nie przejmowali, chory mógł leżeć w brudnej pościeli nawet tydzień. Na pytanie oskarżonego, czy z czasów prof. Religi pamięta turlające się butelki po piwie pod łóżkiem pacjenta po przeszczepie serca – odpowiada stanowczo, że niczego takiego sobie nie przypomina.

W opinii perfuzjonistki Moniki P., ordynator był wymagający, stanowczy, szybki w operowaniu i denerwował się, gdy personel za nim nie nadążał. Prawda, nie zawsze był miły, ale na sali operacyjnej takie zachowanie jest dopuszczalne. Uważa, że jako szefa kliniki cechował go obiektywizm. Nie traktował inaczej, znaczy gorzej, personelu, który pozostał po Relidze.

Dopiero przy pytaniu Mirosława G., jaką miał opinię jako chirurg na tle innych lekarzy tej specjalizacji, Monika P. nie wychodzi na-przeciw oczekiwaniom oskarżonego.

- Z tego, co słyszałam – odpowiada – był pan dobry, ale inni też byli sprawni.

G. jeszcze broni swej wyjątkowej pozycji, przypominając, że wprowadził dużo innowacji na sali operacyjnej, m.in. diametralnie zmienił usytuowanie sprzętu.

Świadek się zgadza, ale zaraz dodaje: – Zastanawiam się, czy były to zmiany na lepsze, czy na gorsze...

Za barierką dla świadka stają też pracownice dotknięte wyraźną amnezją, gdy sędzia je pyta, co działo się w klinice, gdy tam pracowały. Ich "nie pamiętam" dotyczy zwłaszcza sytuacji mogących świadczyć o stosowaniu mobbingu przez dr. G.

Instrumentariuszka Małgorzata M. nie przypomina sobie, by ordynator był nieuprzejmy wobec personelu. Nie kojarzy też z kardiochirurgią nadmiernej rotacji personelu. Pamięta jedno: sporo się nauczyła.

Również Małgorzata Ch. nigdy nie była świadkiem (pracowała na kardiochirurgii pół roku), aby G. odnosił się do kogoś niewłaściwie. – W stosunku do mnie doktor zachowywał się poprawnie, wręcz serdecznie. Uważa, że dziewczyny z bloku operacyjnego były przez ordynatora rozpieszczane.

Te 6 miesięcy na kardiochirurgii wspomina z nostalgią, bo nie układała się jej współpraca z następcą dr. G. Na koniec przekazuje oskarżonemu pozdrowienia od jego dawnych pracowników.

Natomiast instrumentariuszka Edyta M., owszem, zauważała, że ordynator w czasie operowania zwracał się do swej asysty podniesionym głosem i mogło to kogoś dotknąć. Ale jej zdaniem takie zachowanie mieści się w granicach "chirurgicznej normy". Lekarze tej specjalizacji różnie odreagowują stres w sali zabiegowej. A koleżanki mogły pisać skargi z przekory. Bo ordynator wprowadził i bezwzględnie egzekwował nowe zarządzenia, np. nie zgadzał się na noszenie podczas dyżuru spódnic, nakazał tylko spodnie.

Nigdy nie słyszała, aby pracownicy z bloku operacyjnego skarżyli się czy komentowali zachowanie szefa, dr. G.

- Uważam – mówi na koniec – że taki reżim jest bezwzględnie konieczny. Nie wiem, dlaczego pielęgniarki odchodziły.

Wszystkiemu winna oddziałowa

Niektóre pielęgniarki przytakują oskarżonemu, gdy główną przyczynę złej atmosfery na kardiochirurgii upatruje w postępowaniu oddziałowej Barbary Z.

Katalog oskarżeń pod tym adresem puchnie. (Oddziałowa nie miała jeszcze okazji się do niego odnieść.) Powtarzają się zarzuty, że Z. rzadko pojawiała się na oddziale, a jeśli już, były to wizyty kilkunastominutowe. Nie potrafiła obsługiwać aparatury na intensywnej terapii. Nie reagowała na skargi o niezapłacone nadgodziny. Gdy pielęgniarki domagały się należnych im pieniędzy, zwykła mówić: – Patrzę na was i bierze mnie obrzydzenie, bo w waszych oczach widzę tylko dolary.

Zmuszała pielęgniarki do wykonywania czynności, które należały do lekarzy.

Tylko jedna zeznająca pielęgniarka, Ewa K. z oddziału pooperacyjnego, odpowiedziała twierdząco na pytanie sędziego, czy słyszała o korupcji na oddziale. Od kogo? Od pacjentów. Pytali, jak się ordynatorowi odwdzięczyć. Zdarzali się też pacjenci roszczeniowi. Rozumiała to tak: zapłacili, to uważają, że się należy.

Ewa K. opowiedziała o pewnej pacjentce W. ze wsi pod Skarżyskiem-Kamienną, która miała przeszczepione serce. Uboga, żyła z trójką dzieci z renty po mężu, który wyjechał za pracą do Włoch i tam zginął.

- Pytała mnie, czy można spłacać w ratach – relacjonowała.

To zeznanie bardzo zbulwersowało dr. G. W obecności świadka odczytał oświadczenie o dalszych losach tej pacjentki. W aktach nie ma przesłuchania pani W., tylko z artykułu w "Gazecie Wyborczej" wiadomo, że była kilkakrotnie wręcz nękana przez agentów CBA; za każdym razem przysięgała, że ordynator nigdy nie żądał pieniędzy, a ona sama mu ich nie dawała. – Zaszczuta – stwierdził oskarżony – odstawiła leki i zmarła.

G. do świadka: – Pani koleżanka, Honorata K., jeździła z agentem CBA do tej kobiety, aby wymóc na niej niekorzystne dla mnie zeznanie. Czy pani ma tego świadomość?

Jeszcze jeden kamyczek

Jak zwykle, oskarżony starał się przedstawić w niekorzystnym świetle nieżyjącego prof. Zbigniewa Religę.

Pytał Edytę M.: – Co się zmieniło od czasów, gdy pracowała pani z ordynatorem Religą?

- Była inna specyfika pracy – pada odpowiedź – wolniejsze tempo, jedna czy dwie operacje dziennie. Dzięki temu zespół był bardziej rozluźniony. Profesor przestrzegał zasady, że jeśli asystującej przy zabiegu pielęgniarce dobiegł końca 12-godzinny dyżur, mogła iść do domu, zastępowała ją inna, wypoczęta. Nie było gróźb wyrzucenia z pracy z powodu pomalowania paznokci, choć taki manicure też nie był akceptowany. Jeśli profesor musiał zwrócić komuś uwagę, robił to spokojnie, nie impulsywnie.

Nie usatysfakcjonowany oskarżony szuka potwierdzenia swej tezy u innej zeznającej. Tym razem pytanie jest czytelną sugestią:

- Opinia, że Religa nie mógł więcej operować, bo nie miał zaplecza w postaci intensywnej terapii – jest nieprawdziwa, tak?

- Tak – przytakuje pielęgniarka, która generalnie nie widzi niewłaściwych zachowań G. jako ordynatora. Chwali unowocześnienie wyposażenia kliniki po zmianie szefa kliniki: – Za dr. G. nie brakowało nam niczego, ani przysłowiowych rękawiczek, ani leków. Choć operacji było znacznie więcej, bo doktor przyjmował pacjentów, których dyskwalifikowały inne szpitale. I rehabilitanci dyżurowali przez cały tydzień, łącznie z sobotą i niedzielą.

Padały też pytania oskarżonego, które miały charakter deprecjonowania zeznających wcześniej lekarzy. Na przykład skierowane do pielęgniarki Moniki P.: – Czy pani wie, że dr Cz. opiekował się jako lekarz drużyną sportową (tu nazwa) i dlatego w weekend był w klinice nieosiągalny?

Pielęgniarka: – Ja się tym nie interesowałam.

A do innego świadka: – Czy pani wie, że pielęgniarka Anna S. była w związku z dr. D., mieli wspólne dzieci?

- Ona tego nie ukrywała – pada riposta.

Wszystkie zeznające są pytane o Honoratę W., pielęgniarkę koordynującą, która zdaniem dr. G. współpracowała ze służbami specjalnymi. Podobno jej partner był funkcjonariuszem policji.


*Śledztwo przeciwko dr. G. obejmowało też wątek nieumyślnego narażenia pacjentów na śmierć. M.in. Floriana M., w którego sercu po operacji wszczepienia zastawki został gazik. Chory zmarł 70 dni później.

Prokuratura w akcie oskarżenia odstąpiła od tego zarzutu. Ale Janusz Kochanowski, Rzecznik Praw Obywatelskich, korzystając z prawa do kasacji zaskarżył postanowienie do SN. Zdaniem rzecznika, umorzenie co do okoliczności śmierci pacjenta było przedwczesne.




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Najlepsze systemy opieki zdrowotnej na świecie

W jednych rankingach wygrywają europejskie systemy, w innych – zwłaszcza efektywności – dalekowschodnie tygrysy azjatyckie. Większość z tych najlepszych łączy współpłacenie za usługi przez pacjenta, zazwyczaj 30% kosztów. Opisujemy liderów. Polska zajmuje bardzo odległe miejsca w rankingach.

Testy wielogenowe pozwalają uniknąć niepotrzebnej chemioterapii

– Wiemy, że nawet do 85% pacjentek z wczesnym rakiem piersi w leczeniu uzupełniającym nie wymaga chemioterapii. Ale nie da się ich wytypować na podstawie stosowanych standardowo czynników kliniczno-patomorfologicznych. Taki test wielogenowy jak Oncotype DX pozwala nam wyłonić tę grupę – mówi onkolog, prof. Renata Duchnowska.

10 000 kroków dziennie? To mit!

Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?

Czy NFZ może zbankrutować?

Formalnie absolutnie nie, publiczny płatnik zbankrutować nie może. Fundusz bez wątpienia znalazł się w poważnych kłopotach. Jest jednak jedna dobra wiadomość: nareszcie mówi się o tym otwarcie.

Cukrzyca: technologia pozwala pacjentom zapomnieć o barierach

Przejście od leczenia cukrzycy typu pierwszego opartego na analizie danych historycznych i wielokrotnych wstrzyknięciach insuliny do zaawansowanych algorytmów automatycznego jej podawania na podstawie ciągłego monitorowania glukozy w czasie rzeczywistym jest spełnieniem marzeń o sztucznej trzustce. Pozwala chorym uniknąć powikłań cukrzycy i żyć pełnią życia.

Zdrowa tarczyca, czyli wszystko, co powinniśmy wiedzieć o goitrogenach

Z dr. n. med. Markiem Derkaczem, specjalistą chorób wewnętrznych, diabetologiem oraz endokrynologiem, wieloletnim pracownikiem Kliniki Endokrynologii, a wcześniej Kliniki Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie rozmawia Antoni Król.

Soczewki dla astygmatyków – jak działają i jak je dopasować?

Astygmatyzm to jedna z najczęstszych wad wzroku, która może znacząco wpływać na jakość widzenia. Na szczęście nowoczesne rozwiązania optyczne, takie jak soczewki toryczne, pozwalają skutecznie korygować tę wadę. Jak działają soczewki dla astygmatyków i na co zwrócić uwagę podczas ich wyboru? Oto wszystko, co warto wiedzieć na ten temat.

Onkologia – organizacja, dostępność, terapie

Jak usprawnić profilaktykę raka piersi, opiekę nad chorymi i dostęp do innowacyjnych terapii? – zastanawiali się eksperci 4 września br. podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Jakie badania profilaktyczne są zalecane po 40. roku życia?

Po 40. roku życia wzrasta ryzyka wielu chorób przewlekłych. Badania profilaktyczne pozwalają wykryć wczesne symptomy chorób, które często rozwijają się bezobjawowo. Profilaktyka zdrowotna po 40. roku życia koncentruje się przede wszystkim na wykryciu chorób sercowo-naczyniowych, nowotworów, cukrzycy oraz innych problemów zdrowotnych związanych ze starzeniem się organizmu.

Aż 9,3 tys. medyków ze Wschodu ma pracę dzięki uproszczonemu trybowi

Już ponad 3 lata działają przepisy upraszczające uzyskiwanie PWZ, a 2 lata – ułatwiające jeszcze bardziej zdobywanie pracy medykom z Ukrainy. Dzięki nim zatrudnienie miało znaleźć ponad 9,3 tys. członków personelu służby zdrowia, głównie lekarzy. Ich praca ratuje szpitale powiatowe przed zamykaniem całych oddziałów. Ale od 1 lipca mają przestać obowiązywać duże ułatwienia dla medyków z Ukrainy.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.




bot