Służba Zdrowia - strona główna
SZ nr 5–8/2003
z 23 stycznia 2003 r.


>>> Wyszukiwarka leków refundowanych


SONDA: Czy przetrwamy?

Zwróciliśmy się do kas chorych, zakładów opieki zdrowotnej, ich organów założycielskich z pytaniem, w jakiej sytuacji finansowej placówki rozpoczęły nowy rok. Poniżej – druga część naszej sondy.

ŁÓDZKIE

W aneksach do umów na I kwartał, rozesłanych do świadczeniodawców, Łódzka RKCh zmniejszyła finansowania o 7% w stosunku do I kwartału ub.r. Nie dotyczy to tylko świadczeń ratujących życie: w onkologii, kardiologii interwencyjnej, hemodializ, leczenia farmakologicznego w ramach programów zdrowotnych dotyczących onkologii i wzw, na które zaplanowano tyle samo środków co w I kwartale ub.r.

Takim działaniom sprzeciwili się m.in. starostowie woj. łódzkiego. W liście otwartym do parlamentu i rządu Konwent Starostów Województwa Łódzkiego wyraził dezaprobatę wobec formy zawierania umów przez kasy chorych na I kwartał 2003 r. "W obliczu katastrofalnej sytuacji finansowej szpitali powiatowych apelujemy o podjęcie natychmiastowych działań mających zapobiec pogarszaniu się stanu opieki zdrowotnej, zagrażającego bezpieczeństwu zdrowotnemu naszych mieszkańców i dalszemu funkcjonowaniu szpitali" – napisali starostowie. Stwierdzili, iż jest rzeczą karygodną, że pojęcie podmiotowości człowieka i obywatela traci dla polityków znaczenie.

W Sieradzu: coraz bliżej końca

– Sytuacja zozów w woj. łódzkim jest bardzo trudna, by nie powiedzieć tragiczna – mówi Dariusz Kałdoński, dyr. spzozu w Sieradzu. – Wiele szpitali powiatowych, w tym nasz, funkcjonuje na krawędzi bezpieczeństwa: kończą się nasze możliwości zapewnienia ciągłości świadczeń, niezbędnych leków i materiałów. Tak samo działo się już w 2002 r., natomiast to, co narzucono nam na ten rok, przy składce zdrowotnej zwiększonej do 8%, oznacza, że nasz szpital zbliża się do kresu działalności.

Dyr. Kałdoński podkreśla, że duży wpływ na sytuację finansową jednostek ma znaczne zróżnicowanie wyceny tego samego rodzaju świadczeń medycznych w różnych kasach chorych. W Łódzkiem za największą niesprawiedliwość uchodzą bardzo niskie wyceny procedur zabiegowych – znacznie odbiegające w dół od średniej krajowej. Np. za operację wyrostka robaczkowego Łódzka RKCh płaciła w ub.r. ok. 800 zł, podczas gdy w niektórych województwach stawki były dwukrotnie wyższe.

– Często porównuje się wyniki osiągane przez poszczególne szpitale, przypina etykietki zarządzającym: świetny menedżer, zły gospodarz, ale nie bierze się przy tym pod uwagę podstawowego kryterium, jakim jest wysokość finansowania identycznych świadczeń medycznych – mówi D. Kałdoński.

Szpital w Sieradzu, duży i przestronny, wybudowany został w nieoszczędnej technologii z wielkiej płyty, jest energochłonny, ma nieszczelne okna. Prowadzi wiele oddziałów zabiegowych – poza chirurgią i ginekologią z położnictwem także oddziały neurochirurgii, ortopedii, laryngologii, okulistyki i urologii. Dyrektor podkreśla, że wszystkie przez ostatnie 2 lata finansowane są na poziomie 60% rzeczywistych kosztów.

Od 1999 r. w zakładzie prowadzona jest restrukturyzacja. Zabiegi o zwiększenie przychodów polegały na uruchomieniu nowej działalności: otwarto neurochirurgię, neurologię, oddział ratownictwa medycznego (ale do tej pory nie został zakontraktowany). Zmniejszono koszty placówki poprzez redukcję zatrudnienia, sprywatyzowano usługi typu sprzątanie i pranie. Obniżono też koszty funkcjonowania poprzez wprowadzenie monitoringu wydatków w oddziałach, sprywatyzowano część pozu.

– Mimo to przychody szpitala z roku na rok istotnie się zmniejszały, poza najlepszym rokiem 1999. I chociaż zwiększała się składka na ubezpieczenie, my otrzymujemy coraz mniej – mówi z goryczą.

Zadłużenie szpitala w Sieradzu przekracza 30 mln zł i jest niemal równe dwukrotnej wartości majątku szpitala. Zobowiązania finansowe dotyczą załogi: nie wypłacono po 110 zł podwyżki za 2002 r. przysługującej z mocy "ustawy 203", zaległości dotyczą też dyżurów lekarskich. Spzoz jest w trakcie wypłacania pracownikom 13-ki za 2000 r.; za 1999 r. już ją wypłacił. Łączne zobowiązania wobec pracowników wynoszą jeszcze jednak ok. 7 mln zł.

Cienka zupka łowicka

– W zakładzie, którym zarządzam, część zobowiązań wobec pracowników oni sami wyegzekwowali przez komornika – mówi Zbigniew Figat, od połowy ub.r. dyrektor spzozu w Łowiczu. W tym okresie komornikowi udało się ściągnąć z zakładu na rzecz pracowników łącznie ok. 1 mln zł.

Szpital w Łowiczu ma ok. 11 mln długu (w tym 8 mln zobowiązań wymagalnych). Zobowiązania wobec pracowników, łącznie z pochodnymi, wynoszą ok. 4 mln zł, a dotyczą głównie niewypłacania 13-ki za 2001 r. i nierealizowania "ustawy 203". Niewypłacona jest też jeszcze pensja za luty i marzec 2002 r.

– Ja sam nie wypłaciłem pracownikom pensji za wrzesień ub.r. – informuje dyrektor. – W szpitalu była akurat Państwowa Inspekcja Pracy, która wręczyła mi nakaz zapłaty. Ale nie miałem środków i w trakcie rekontroli – PIP skierował sprawę przeciwko mnie do sądu. Na szczęście pod koniec grudnia dostaliśmy trochę pieniędzy z powiatu, więc można było wypłacić tę zaległą wrześniową pensję.

Opóźnienia w regulowaniu płatności spzozu wobec niektórych dostawców przekraczają 700 dni, przez co zobowiązania przestają być wymagalne. Firmy handlujące wierzytelnościami wykupiły od dostawców placówki długi na kwotę ok. 1 mln zł. Szpital zmuszony jest zawierać z nimi ugody, gdyż są one w stanie natychmiast wyegzekwować należności przez komornika.

– Komornik nie tylko wchodzi na konto bankowe, lecz zajmuje również nasze należności w kasach – mówi dyr. Figat. – Tak więc środki niby wpływają na nasze konto, ale natychmiast zajmuje je komornik, który ma 7 dni na rozliczenie się z nami. W efekcie często przez dłuższy czas jesteśmy w ogóle pozbawieni jakichkolwiek pieniędzy, zanim nie zakończą się rozliczenia z komornikiem. W rozliczenia te nieustannie zaangażowane są nasze służby administracyjne, co utrudnia ich redukcję.

W lipcu ub.r. łowicki szpital zaistniał w ogólnopolskich mediach, które ujawniły, że na obiad podaje się tu pacjentom samą zupę. Min. Łapiński wysłał oczywiście do Łowicza kontrolera (co również obwieszczały media), chociaż nie ma uprawnień do wglądu w dokumenty finansowe jednostek prowadzonych przez samorządy terytorialne. – Kontroler nam współczuł, załamywał ręce patrząc na tę biedę – wspomina dyrektor. – Prasa nie zauważyła, że zupę podaje się w tym szpitalu już od początku 2001 r. Wynikało to z konieczności ograniczania kosztów. Zupki podajemy do dziś; tylko w niedziele i święta chorzy dostają też drugie danie.

Szpital łowicki jest stosunkowo mały jak na powiat liczący 87 tys. mieszkańców. Dyr. Figat zapewnia, że rezerwy proste w ograniczaniu kosztów zostały już dawno wyczerpane. Pracownicy nie mają 13-tych pensji. Od połowy ub.r. zwolniono kolejnych ponad 40 osób, przez co szpital z 239 łóżkami ma obecnie załogę liczącą tylko 345 osób. Jednak zadłużenie szpitala jest tak duże, iż niezbędna jest restrukturyzacja zobowiązań finansowych, inaczej nie uda się go uratować przed upadkiem.

Starostwo Łowickie, organ założycielski, zobowiązało nowego dyrektora do składania okresowych analiz finansowych. W chwili obejmowania stanowiska dyrektor Figat obiecał, że jeśli tegoroczny kontrakt będzie na takim samym poziomie jak ubiegłoroczny, gwarantuje stałe zmniejszanie zadłużenia. W krótkim okresie udało mu się dokonać oszczędności rzędu 160 tys. zł miesięcznie.

– Jeśli zmniejszam koszty, ale jednocześnie znacznie mi się obcina przychody, to wszystkie wyrzeczenia na nic – w głosie dyrektora słychać rozgoryczenie. – Wychodzi na to, że to załoga finansuje działalność szpitala, bo te 4 mln zł, które zakład pracy jest jej winien, stanowiły przecież koszty udzielania świadczeń medycznych. I wcale nie jest tak, że wszystkie pieniądze, które płacimy w ramach składki, idą na ochronę zdrowia. Coraz więcej środków idzie na komorników, adwokatów i sądy, utrzymujemy też rentowne firmy handlujące wierzytelnościami. Nie zdziwiłbym się, gdyby w którymś momencie załoga już nie wytrzymała i postanowiła zastrajkować – kontynuuje dyr. Figat. – Nawet nie traktowałbym takiego protestu jako skierowany przeciw sobie. Bo cóż ja mogę?

W zawirowaniu

– Nasze działania restrukturyzacyjne dotyczyły przede wszystkim świadczenia usług zdrowotnych – mówi dyr. spzozu w Wieluniu, Bożena Łaz. – Wydzieliliśmy i sprywatyzowaliśmy 22 ośrodki zdrowia, 2 przychodnie rejonowe, poradnię zdrowia psychicznego oraz okulistyczną i całą stomatologię, zlikwidowaliśmy oddział obserwacyjno-zakaźny, tworząc jednocześnie oddział intensywnej opieki medycznej, a także oddział ratownictwa medycznego z nową izbą przyjęć. Powiększyliśmy z 3 do 8 stanowisk stację dializ z nowym pododdziałem nefrologicznym, utworzyliśmy pododdziały: rehabilitacyjny, opieki długoterminowej i nowe poradnie: onkologiczną, alergologiczną, urologiczną, neurochirurgiczną, endokrynologiczną i bardzo potrzebną poradnię opieki paliatywnej.

Zrestrukturyzowaliśmy też zatrudnienie: na koniec 1999 r. zatrudnionych było 1287 osób, w styczniu 2003 r. pracują tylko 692 osoby, a zwolnienia nadal są przeprowadzane – dotyczą obecnie personelu administracyjno-technicznego. Z kolei restrukturyzacja zarządzania objęła komputeryzację, przede wszystkim działów ekonomiczno-finansowego i kadrowego, a następnie – ruch chorych, izbę przyjęć i oddziały szpitalne.

Liczymy koszty hospitalizacji poszczególnych pacjentów, mamy dział marketingu oraz jakości usług, powołaliśmy zespoły, zajmujące się analizą różnych aspektów działalności szpitala: zespół ds. nadzoru nad kształceniem podyplomowym lekarzy, zespół ds. analiz skutków leczenia i przyczyn zgonów, komisję ds. zakażeń wewnątrzszpitalnych, zespół ds. jakości usług medycznych.

Podejmowaliśmy też wiele przedsięwzięć inwestycyjnych – kontynuuje dyr. Łaz. – W ub.r. przeprowadziliśmy pełną termomodernizację obiektów szpitala, obejmującą wymianę okien, pokrycia dachowego, drzwi, docieplenie ścian i stropów, wybudowaliśmy nową kotłownię ekologiczną na biomasę w systemie ESCO, pierwszą chyba, która działa w polskim szpitalu. Przeprowadziliśmy adaptację pomieszczeń dla oiomu, ratownictwa medycznego, izby przyjęć i stacji dializ, zakupiliśmy sprzęt dla ulokowanych tam jednostek. Sprywatyzowaliśmy bądź wyprowadziliśmy na zewnątrz usługi "okołomedyczne". Niebawem uruchomimy zakupiony już tomograf komputerowy. Wiele miejsca zajęłoby wyliczanie, jak udało się nam pozyskać środki na tak szeroki wachlarz przedsięwzięć. Chciałabym tylko podkreślić ważną rolę Starostwa Powiatowego w Wieluniu, które wsparło nas dotacją w wysokości 400 tys. zł, wyemitowało też dla szpitala obligacje na sumę 1 mln zł i poręczyło kredyt na 3,3 mln zł.

– Mimo podejmowania tylu działań, sytuacja naszego szpitala jest zła – stwierdza dyr. Łaz. – Mamy ok. 4,5 mln zł zobowiązań wymagalnych (kredyt bankowy 3,3 mln zł to zobowiązanie niewymagalne, gdyż jego spłata jest rozłożona na 5 lat). Ok. 600 tys. zł jesteśmy winni ZUS-owi, a 90 tys. – PFRON-owi. Sytuacja w służbie zdrowia nas przeraża, przede wszystkim dlatego, że środki finansowe z roku na rok są coraz mniejsze. W jaki sposób mamy spłacać zobowiązania, sprządzać programy naprawcze czy w ogóle cokolwiek planować, jeżeli nie ma tu jakichś stałych elementów gry, a wszystko dzieje się w jakimś zawirowaniu?

W wieluńskim szpitalu najbardziej deficytowe są oddziały zabiegowe. W pierwszym roku reformy oddział chirurgii dysponował budżetem ok. 3 mln zł, na 2003 r. budżet ten jest zaś dwukrotnie niższy, mimo że rokrocznie leczonych jest mniej więcej tyle samo pacjentów.

– Podjęliśmy działania restrukturyzacyjne na każdym możliwym odcinku, przymierzamy się do kolejnych, jednak do ich przeprowadzenia niezbędne są duże pieniądze. Robimy wszystko, co możliwe, żeby nasze zobowiązania były mniejsze: zawieramy ugody i porozumienia, podpisujemy umowy factoringowe i wekslowe, rozkładamy zobowiązania na raty, korzystamy z różnych możliwości restrukturyzacji zadłużenia, ale tak naprawdę wszystko to nie przynosi oczekiwanej poprawy kondycji finansowej zakładu.

Zżeranie własnego ogona

W skład spzozu w Łasku wchodzi prawie 400-łóżkowy szpital, poz, specjalistyka i pogotowie ratunkowe. Zakład jest zadłużony na kilkanaście milionów złotych.

– Przeżyliśmy już odłączenie gazu, czyli brak ogrzewania i ciepłej wody, ale jakoś udało mi się ułożyć z gazownią – mówi Jacek Marynowski, dyrektor spzozu w Łasku. – Była też próba wyłączenia energii elektrycznej w całym szpitalu – zorganizowałem już niemal akcję ewakuacyjną... Nie zabrakło próby wyłączenia telefonów. Najtrudniejszymi partnerami są monopoliści, gdyż nie chcą już z nami rozmawiać, tylko po prostu odłączają różne media. Zadłużenie oznacza, że i inni kontrahenci, z którymi mamy umowy, nie chcą być naszymi dostawcami, musimy więc kupować u nowych, często na gorszych warunkach. Zakład jest też zadłużony u pracowników: nie wypłacił im 13-ek i niektórych innych świadczeń.

Podjęliśmy wiele działań restrukturyzacyjnych, które miały spowodować zmniejszanie się zadłużenia – kontynuuje. – Skoro jednak zadłużaliśmy się w ub.r., bo nie wystarczało pieniędzy, to co będzie dalej? Sytuacja w wielu powiatowych szpitalach w Łódzkiem jest bardzo zła. Fakt, że pacjenci nie odczuwają jeszcze zbytnio tej mizerii finansowej, wynika tylko z tego, że my sami zżeramy własny ogon: nie odnawiamy sprzętu, nie malujemy oddziałów (chyba że z nakazu sanepidu), nie wydajemy pieniędzy na ubrania robocze itp. Tylko dlatego jeszcze jakoś funkcjonujemy. Jednak w pewnym momencie i te możliwości się skończą. Co będzie dalej?

Kiedy J. Marynowski został dyrektorem w Łasku, podpisał dziesiątki porozumień z firmami, w których spzoz był zadłużony. Wierzyciele zgadzali się umarzać część odsetek, bo dyrektor zobowiązał się spłacić należność główną w 10 czy 15 ratach. Podobnie jak jego koledzy, liczył, że ten rok nie będzie gorszy niż poprzedni. Dziś mówi, że w obecnej sytuacji z pewnością nie będzie się mógł wywiązywać z zawartych wówczas umów.

– Ograniczyliśmy wszystkie możliwe koszty do minimum – niezbędnego, aby leczyć. Teraz nie mamy już na czym oszczędzać.

Tomasz Sienkiewicz

WIELKOPOLSKIE

Wielkopolska zawsze jakoś sobie poradzi: jest gospodarna, oszczędna, zdolna do wysiłku. Śmiało więc można odbierać. – z goryczą i sarkazmem powtarzają obiegową opinię dyrektorzy tutejszych szpitali. – Ale tym razem – dość! Tak dłużej być nie może.

– Nie rozumiemy, jak to się stało, że tylko wielkopolskiej i śląskiej kasie odebrano pieniądze. Mazowiecka kasa utrzymała kontrakty na dotychczasowym poziomie, reszta Polski siedzi cicho, bo jest chyba zadowolona. My cisi nie będziemy.

Niezadowolenie narasta

Zaproponowanej mi umowy nie podpiszę, bo nie mogę. I nie jestem w tej decyzji osamotniony. Z tego, co wiem, a graniczy to niemal z pewnością, w Wielkopolsce w pierwszych dniach stycznia kontraktu na leczenie stacjonarne nie podpisał żaden szpital – mówi Jacek Łukomski, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala im. Juraszów oraz przewodniczący Wielkopolskiego Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia. – Nie mogę przyjąć takich warunków, ponieważ uniemożliwiają mi one skonstruowanie, a zwłaszcza wypełnienie planu finansowego. Środki, którymi miałbym dysponować, byłyby o 20 procent mniejsze. A przecież mam ustawowy obowiązek podnoszenia wynagrodzeń; wzrastają ceny mediów, a to wszystko oznacza, że wydatki na leczenie pacjentów musiałyby wynieść w br. jedną trzecią przeznaczanych na ten cel w ub.r. Niestety, nie jestem cudotwórcą. Wcześniej czy później, raczej wcześniej, trzeba będzie ograniczyć przyjęcia do szpitala, leczyć gorzej. A na to się nie zgadzam, dlatego nowych warunków nie przyjmę.

Z podobnych powodów aneksu nie podpisał także dr Jacek Profaska, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego im. B. Krysiewcza w Poznaniu.

– Nie mogę wyrazić świadomej zgody na popadanie w długi. Teraz ich nie mam. I mieć nie chcę. Pacjentów z pewnością nie będziemy mieli mniej. Nie chcę ich narażać na ograniczenia ani na gorszą jakość opieki.

Duże obawy żywi doc. dr Tomasz Opala, dyrektor poznańskiego szpitala przy Polnej. – Wielkopolska RKCh przeżywa kryzys finansowy – podkreśla. – Centrala uznała, że tu, w naszym regionie, dzieje się za dobrze, że jakością i poziomem odbiegamy od miernej średniej krajowej. W związku z tym środki na zdrowie w Wielkopolskiem obcięto o 20 procent. Nasze kontrakty – również. Wielkopolska przygotowywała się od lat do wprowadzenia reformy, podjęła wiele kroków restrukturyzacyjnych, działań, o których gdzie indziej mowy nawet nie ma. Teraz, kiedy zaczyna to owocować, uniemożliwia się nam dalsze racjonalne funkcjonowanie. Czy będzie się znów ograniczać, limitować świadczenia? Czy my jako szpital nie będziemy mogli przyjmować wszystkich pacjentów, którym potrzebna jest pomoc, a jedynie tych, na których leczenie starczy pieniędzy? Lub którzy będą w zagrożeniu życia? Na to się zgodzić nie mogę – mówi.

W najgorszej sytuacji są szpitale, które ostatnio rozszerzyły działalność, bo wzbogaciły się o nowe oddziały. Np. Szpital Kliniczny przy ul. Przybyszewskiego. Z wielką dumą otwarto tam niedawno Odział Intensywnej Terapii; nowoczesny, potrzebny i... drogi. Nie jest tajemnicą, że ze względu na swoją specyfikę należy do najbardziej kosztochłonnych. Włączenie go w budżet szpitala, tak drastycznie okrojony – jest zadaniem po prostu karkołomnym.

Kontraktu w przedłożonej przez Wielkopolską RKCh formie nie chce podpisać też dyr. Krystyna Mackiewicz.

– Kwoty, jakie zaproponowaliśmy szpitalom, są ok. 20% mniejsze niż w roku ubiegłym – potwierdza stan rzeczy Alicja Stachowiak, rzecznik prasowy kasy. – Wynika to z faktu, że otrzymaliśmy o 300 mln zł mniej niż w roku ubiegłym. Ograniczenia dotykają zarówno szpitali, średnio 19,25 procent, ale także podstawowej opieki zdrowotnej – 8 procent, specjalistyki – 15 procent. W stomatologii wartość punktu zostanie wyrównana do 7 gr, choć w niektórych kontraktach w ubiegłym roku było to 8 gr. Więcej niż w 2002 r. kasa wyda jedynie na leki.

W ubiegłym roku budżet kasy na świadczenia zdrowotne wynosił ponad 2,5 mld zł, z czego 46% trafiło do szpitali.

Starcie: pierwsze, drugie...

Co dalej? Wielkopolscy pracodawcy nie mieli i nie mają wątpliwości, że tak jak proponuje kasa – być nie może. Stąd ich determinacja i opór wobec podpisania aneksów, które byłyby dla zarządzanych przez nich swoistym wyrokiem. A także – ciągłe starania o poprawę sytuacji. Jednak w miarę jak mijają kolejne dni stycznia, niepokój wzrasta, a niezadowolenie pracowników, wyrażane także przez ich związki zawodowe, nabrzmiewa.

Wielkopolskie Porozumienie Pracodawców Ochrony Zdrowia przedłożyło swoje stanowisko zarządowi wielkopolskiej kasy. Wnioskowało się w nim m.in. o to, aby ze względu na planowane rozpoczęcie działania Narodowego Funduszu Zdrowia – na razie podpisać aneks na warunkach takich, jak w zeszłym roku, czyli zagwarantować każdemu zakładowi na styczeń br. 1/12 rocznej wartości umowy obowiązującej w ubiegłym roku.

Oczywiście, podkreślają sygnatariusze, byłoby to rozwiązanie doraźne. – Postulowaliśmy w stanowisku, aby zarząd kasy pilnie wystąpił do centrali, czyli Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych, o zmianę jej planu finansowego. Był on przecież ustalany, kiedy składka na ubezpieczenie wynosiła 7,75, a nie 8%. Zwiększenia przychodów oczekiwać należy też dzięki poprawie ściągalności składek. Zmiana planu jest konieczna, skoro (czego słusznie domagają się pracodawcy), kasa ma zapłacić szpitalom za wszystkie świadczenia wykonane w II i III kwartale ub.r.

Z tym jednak nie będzie łatwo. Bilans kasy ma być gotowy pod koniec lutego. Tymczasem, by zapłacić za trzeci i czwarty kwartał ub.r., kasa zaproponowała przesunięcia wewnątrz kontraktów.

– Chodzi o to, że niektóre oddziały przyjęły więcej pacjentów, niż przewidywał kontrakt, a inne mniej. Można więc w ramach szpitalnej kasy przekazywać te pieniądze z jednego oddziału na inny – wyjaśnia rzecznik WRKCh Alicja Stachowiak. Przyznaje zarazem, że aby się wywiązać z zeszłorocznych zobowiązań, kasa będzie musiała sięgnąć po fundusz rezerwowy. W 2002 r. wynosił on 92 mln zł – 43 mln kasa musiała już z niego oddać w ramach wyrównania finansowego za 2001 r. Pozostałe 49 mln może jeszcze wykorzystać na uregulowanie zeszłorocznych długów.

Za taką kwotę sfinansować można np. przez tydzień całą opiekę zdrowotną w Wielkopolsce – wyjaśnia A. Stachowiak.

7 stycznia odbyło się spotkanie dyrektorów wielkopolskich szpitali, ich organów założycielskich oraz wicemarszałka województwa. Postanowiono kolejny raz przesunąć termin podpisania kontraktów; tym razem do połowy stycznia. Dyrektorzy zjednoczeni w ramach Wielkopolskiego Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia wystosowali po spotkaniu list otwarty do premiera. Poinformowali w nim szefa rządu, że tak znaczna obniżka wydatków na ochronę zdrowia grozi destabilizacją lecznictwa stacjonarnego w Wielkopolsce. Zarówno w liście, jak i piśmie do kasy chorych twardo zapowiedzieli, że skłonni są podpisać kontrakty, ale na warunkach nie gorszych niż w zeszłym roku.

Dobrą wiadomość przyniósł na spotkanie wicemarszałek województwa wielkopolskiego Leszek Sikorski: – Rozmawiałem z prezesem UNUZ. Prawdopodobnie możliwe będzie skonstruowanie takiego planu finansowego dla kasy, aby w pierwszym kwartale br. wysokość kontraktów dla szpitali pozostała na poziomie ubiegłorocznym.

Z daleka spokojniej

Z punktu widzenia ministerstwa batalia o kontrakty wygląda... spokojniej. To zrozumiałe, MZ nie jest jeszcze (przynajmniej formalnie) stroną w sporze o wysokość kontraktów. Ale już wkrótce, jeśli powstanie Narodowy Fundusz Zdrowia, tam zapadać będą rozstrzygające decyzje. Zwłaszcza finansowe. Na razie szefowa Biura Prasowego w Ministerstwie Zdrowia, Renata Furman mówi, że sytuacja w Wielkopolsce jest podobna do tej, jaka była w kasie dolnośląskiej i pomorskiej. Jednak tam zaczęto już podpisywać umowy. Po przepychankach, jak w typowej grze biznesowej. Chodzi tylko o to, żeby znaleźć kompromis i ...pamiętać o pacjentach.

Przeciąganiu liny, czy – jak kto woli – wojnie nerwów przygląda się również Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych

– Obserwujemy, jak przebiega proces kontraktowania świadczeń. Monitorujemy tę nietypową dla podpisywania umów sytuację – zapewnia Małgorzata Woźniak z UNUZ. – Dopóki trwają rozmowy, przesuwa się terminy rozstrzygnięć, nie ma więc żadnego zagrożenia dla ciągłości terapii. Dopiero gdy rozwiązanie nie nadejdzie do 15 stycznia...

O krok bliżej

13 stycznia odbyło się spotkanie wielkopolskich dyrektorów szpitali z szefem UNUZ-u, Maciejem Tokarczykiem. Kasa poinformowała, że znalazła dodatkowe pieniądza: 120 milionów złotych.

– Są to na razie pieniądze wirtualne – powiedział podczas spotkania marszałek województwa Leszek Sikorski. – Wynikają z bardzo optymistycznego spojrzenia na budżet kasy – tłumaczył. Rzecz wygląda zaś ta: kasa zaplanowała lepszą ściągalność składki na ubezpieczenia zdrowotne, liczy też na pomyślny finał w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, do którego zaskarżyła decyzję o wyrównaniu finansowym za ubiegły rok. Dodatkowych 30 mln nie straci, jeśli minister zdrowia zmieni niekorzystną dla Wielkopolski nowelizację rozporządzenia z 12 grudnia ub.r. Do końca stycznia kasa ma uruchomić fundusz rezerwowy i zapłacić z niego za II i III kwartał. W końcu lutego – za IV.

– Dalej negocjować nie sposób – skonstatował marszałek Sikorski. Przełożono kolejny termin podpisania umów. Ostateczna decyzja ma zapaść do 23 stycznia.

W chwili oddawania materiału, trwają rozmowy dyrektorów szpitali z ich organami założycielskimi. W poniedziałek 20 stycznia doszło do spotkania tylko w dyrektorskim gronie. Tam dyskutowana jest jeszcze decyzja, co dalej.

Bo jeśli nie podpiszą kontraktów, kasa rozpisać będzie musiała nowy konkurs.

Jolanta Lenartowicz

ŚWIĘTOKRZYSKIE

Gdy zamykaliśmy numer, w Świętokrzyskiej RKCh kontraktów jeszcze nie podpisano. Między dyrektorami placówek a urzędnikami kasy wciąż toczyły się negocjacje.

– Świadczeniodawcy odmówili podpisania aneksów. Wartości w kontraktach były bowiem nieco niższe niż w roku ubiegłym – mówi Dariusz Ryń, rzecznik Świętokrzyskiej RKCh. Podpisano natomiast protokół rozbieżności między dyrektorami a kasą i przedłużono termin podpisywania aneksów na pierwszy kwartał do 20 stycznia. – Cały czas toczą się negocjacje z organizacjami pracodawców służby zdrowia. Sądzę, że wszystko jest na dobrej drodze i umowy zostaną zawarte – dodaje Ryń.

Stawki, jakie kasa zaproponowała w lecznictwie zamkniętym, były o 10 proc. niższe niż w zeszłym roku. W podstawowej opiece zdrowotnej – o 5 proc.

– Wartość punktu spadła z 10 do 9 zł, czyli rzeczywiście o 10 proc. Ale w budżecie szpitala około 70 proc. procedur stanowią te niedoszacowane. Dlatego dla nas obniżenie punktu to propozycja obcięcia środków na procedury o ok. 20 proc. – tłumaczy Michał Okła, dyrektor szpitala w Skarżysku Kamiennej.

Protokół rozbieżności podpisany między świadczeniodawcami a kasą gwarantuje, że wszystkie procedury wykonane do czasu podpisania umów zostaną zapłacone zgodnie ze stawkami wynikającymi z tej umowy. Znalazł się w nim również zapis mówiący o ciągłości kontraktów zawieranych przez kasę chorych i powstający Narodowy Fundusz Zdrowia. – Chodzi o to, by nasza działalność była rozliczana w perspektywie roku, a nie trzech miesięcy – dodaje Okła.

Dyrektorzy są przekonani, że kasa będzie musiała podwyższyć stawki. Nieoficjalnie w Świętokrzyskiem można się dowiedzieć, że kasy łamią prawo, proponując placówkom aneksy do zeszłorocznych umów z warunkami gorszymi niż dotychczasowe zasady. Dlaczego? Bo aneks może zawierać tylko takie same albo lepsze niż w umowie. Jeśli jest inaczej, kasa musi negocjować to ze świadczeniodawcą. A tak się nie stało.

– Zarówno w oddziałach zabiegowych, jak i niezabiegowych obcięto nam i limity, i stawki o jakieś 10 proc. W specjalistyce ceny punktu spadły od 5 do 10 proc. – informuje Roman Szczygieł, dyrektor szpitala w Pińczowie. – W zeszłym roku mieliśmy przeprowadzkę, mimo to udało się utrzymać przychody na stałym poziomie. Jeśli teraz środki zostaną obcięte, to nie mamy szans. Nie podpiszemy gorszego kontraktu – dodaje z przekonaniem.

– Szpitalom przedłużono terminy podpisywania aneksów, ale my nie mieliśmy żadnego wyjścia. W poz stawka na jednego pacjenta jest o 5 proc. niższa niż w zeszłym roku, mimo to umowy podpisaliśmy. Skończy się na tym, że placówki będą oszczędzać na diagnostyce – mówi Zdzisław Kasprzyk, dyrektor przychodni miejskich w Skarżysku Kamiennej.

Dyrektorzy szpitali grożą, że jeśli kasa nie zaproponuje im chociaż ubiegłorocznych stawek, to umów nie podpiszą. A to, wbrew pozorom, może stanowić zagrożenie finansowe... dla płatnika. Zakład opieki zdrowotnej mógłby wtedy wystawić pacjentowi rachunek za leczenie, a pacjent, przed sądem, domagać się od kasy zwrotu poniesionych wydatków. – Wystarczyłby jeden precedens, a płatnik stanąłby w obliczu katastrofy finansowej. Oczywiście, każdy pacjent wygrałby w sądzie taką sprawę. I kasa musiałaby zapłacić za leczenie – nie po stawkach, jakie z nami ustala, ale po rzeczywistych kosztach hospitalizacji – mówi jeden z dyrektorów. A np. stawka za hospitalizację w Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej wynosi ok. 5,5 tys. złotych, podczas gdy rzeczywisty koszt leczenia pacjenta to średnio w Polsce ok. 14 tys. zł.

Sylwia Szparkowska

POMORSKIE

Bez umów z kasą chorych, z długami szpitali sięgającymi już miliarda złotych i perspektywą zamykania lub łączenia placówek – w nowy rok wkroczyła pomorska służba zdrowia. Bankrutująca kasa nie płaci zobowiązań za ostatnie miesiące ubiegłego roku.

– Kasa zalega nam z wypłatą 5 mln zł – twierdzi dr Bogdan Borucki ze Szpitala Wojewódzkiego w Gdańsku. – Z trudem uzbierałem na pensje, ale już nie wystarczyło na wypłatę za dyżury. Plajtujemy...

Również przychodnie specjalistyczne województwa skarżą się na opóźnienia w przelewaniu pieniędzy z kasy. W połowie stycznia większość z nich mogła się pochwalić ostatnim zaksięgowanym przekazem... z października ub.r.

Około 20 stycznia kazano dowiadywać się w kasie o pieniądze za listopad. Część przychodni nie wypłaciła pensji pracownikom.

Do tej pory żaden ze szpitali nie podpisał jeszcze umowy z Pomorską RKCh na pierwszy kwartał br. Kasa zaproponowała świadczeniodawcom obniżenie o 20% dotychczasowych stawek. Wobec kategorycznego nie dyrektorów – powróciła więc do wyceny 10 zł za punkt. Równocześnie jednak PRKCh wystąpiła z propozycją limitowania świadczeń w oddziałach intensywnej terapii, kardiologii, neurologii oraz noworodkowych i położniczych. Kontrakty miałyby być o 10% niższe ubiegłym roku.

Lekarze są oburzeni

– Czym jest limit? – denerwuje się dr Alina Bielawska-Sowa, ordynator oddziału intensywnej terapii noworodków w Szpitalu Miejskim w Gdańsku – Zaspie. – Czy to ma oznaczać, że karetka N może do nas przywieźć 705 wcześniaków, a 706. mamy wyrzucić?

Przedstawiciele kas tłumaczą, że na oddziałach ratujących życie nie będzie limitów, wprowadzone zostaną tylko tam, gdzie pacjenci mogą poczekać na zabiegi planowe. Jednak oczekiwanie przynosi również dramatyczne skutki. Na leczenie w Klinice Onkologii i Radiologii chorzy czekają 3 miesiące, co dla pacjenta oznacza niekiedy wyrok śmierci. Pomorskie ma jeden z najwyższych w kraju wskaźników zachorowań na choroby nowotworowe i zaledwie 4 aparaty do napromieniania. Chorzy umierają czekając w kolejkach, a ministerstwo z roku na rok odwleka termin zakup aparatury do teleradioterapii. Tymczasem nikt w województwie nie jest w stanie wyłożyć na ten cel 5 mln zł.

Czarne chmury wiszą nad pomorskimi pacjentami. Wojewoda pomorski Jan Ryszard Kurylczyk, marszałek Jan Kozłowski i nowy dyrektor PRKCh Henryk Wojciechowski (były lewicowy wojewoda na Pomorzu) podpisali 15 stycznia porozumienie, zobowiązujące wszystkie strony do kreowania wspólnej polityki zdrowotnej. Do 15 kwietnia mają powstać przejrzyste plany zasad funkcjonowania placówek, ze szczególnym uwzględnieniem szpitali. Plotki (nie potwierdzone oficjalnie przez żadną ze stron) głoszą o zamykaniu szpitali (m.in. stoczniowego w Gdańsku, gdzie trafiła aparatura medyczna zakupiona z Nagrody Nobla Lecha Wałęsy), zlikwidowaniu co najmniej 500 łóżek ostrych, zamykaniu oddziałów położniczych i dziecięcych, o łączeniu szpitali. Nowy dyrektor Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego (do grudnia dyrektor Pomorskiej RKCh) dr Tadeusz Podczarski oficjalnie wypowiada się w wybrzeżowej prasie, że to lekarze, a nie łóżka leczą pacjentów.

Jednak restrukturyzacja ponad tysiąca placówek służby zdrowia wymaga sporych nakładów. Nikt na razie nie mówi, skąd wziąć na to pieniądze.

W budżecie państwa na ten rok na restrukturyzację służby zdrowia przeznaczono łącznie 60 mln zł. Na całą Polskę.

Anna Gliszczyńska

DOLNOŚLĄSKIE

Dolnośląskie szpitale nie mają jeszcze (do 17 stycznia) podpisanych aneksów z DRKCh na I kwartał. Otrzymały je 14 i do 22 stycznia mają czas na podpisanie. – Będziemy mieć podobne stawki, jak w ubiegłym roku. Były one niskie, toteż sytuacja finansowa naszej placówki nie ulegnie poprawie – informuje Janusz Wróbel, dyrektor ds. medycznych Okręgowego Szpitala Kolejowego we Wrocławiu. Długi tej placówki sięgają ok. 30 mln zł.

Nadal, przy ubiegłorocznych stawkach, będzie się zadłużał także Specjalistyczny Szpital im. Rydygiera we Wrocławiu (obecnie ma ok. 24 mln zł długu). – Opracowaliśmy program restrukturyzacji szpitala, ale przy obecnym poziomie finansowania przez DRKCh, nie ma dobrych rozwiązań. Środki, które otrzymamy z kasy w I kwartale, nie dają nam żadnych możliwości na zbilansowanie się – twierdzi Jacek Włosek, dyrektor Specjalistycznego Szpitala im. Rydygiera. Trwa nadal rotacyjna głodówka w tej placówce (od 12 listopada ub.r.), gdyż jej pracownicy nie otrzymali dotąd pensji za grudzień, nie znają też planów władz samorządowych co do dalszych losów szpitala.

Zresztą, decyzji w tej sprawie nie ma kto podjąć, ponieważ województwo dolnośląskie, jako jedyne w kraju, nie ma jeszcze marszałka ani zarządu województwa. Koalicja SLD-Samoobrona najpierw przez prawie dwa miesiące nie mogła się porozumieć co do składu zarządu województwa, obecnie zaś (do 17 stycznia) nie jest w stanie ustalić, kto za co będzie w zarządzie województwa odpowiadał. Żaden z koalicjantów nie chce wziąć odpowiedzialności za służbę zdrowia. Od czasu wyborów samorządowych panuje w regionie paraliż władzy – stary zarząd województwa nie chce podejmować strategicznych decyzji w sprawach ochrony zdrowia, nowy – nie może się ukonstytuować. Chaos w dolnośląskiej służbie zdrowia pogłębia się więc z dnia na dzień.

Zakład energetyczny, któremu wrocławskie szpitale zalegają z opłatami na kilkanaście mln zł, proponuje im zakupy prądu na przedpłaty lub grozi odcięciem dostaw. 20 stycznia ma się odbyć na ten temat spotkanie dyrektorów szpitali z przedstawicielami przedsiębiorstwa. Pracownicy wielu szpitali nie otrzymują regularnie pensji, m.in. w Wojewódzkim Szpitalu w Legnicy, w Wojewódzkim Szpitalu w Jeleniej Górze, w powiatowych szpitalach w Wołowie, Jaworze, w Państwowym Szpitalu Klinicznym nr 1 we Wrocławiu. Z kolei małym pacjentom Szpitala Dziecięcego w Wałbrzychu groziła ostatnio ewakuacja do odległego szpitala we Wrocławiu z braku pieniędzy na olej opałowy. Do ewakuacji nie doszło tylko dlatego, że po informacji w lokalnej TV znaleźli się sponsorzy, którzy przyszli placówce z pomocą. Przy okazji wyszło na jaw, iż w Wałbrzychu stoi pusty, nowy, ogrzewany budynek dla szpitala dziecięcego, do którego nie można go jednak przenieść, gdyż Zarząd Województwa Dolnoślaskiego nie znalazł na ten cel 500 tys. zł. Z pomocą, po nagłośnieniu sprawy przez media, przyszło Ministerstwo Zdrowia i przekazało na ten cel pieniądze.

W wielu szpitalach brakuje już środków na podstawowe rzeczy – leki, środki czystości, sprzęt jednorazowego użytku, odczynniki do badań laboratoryjnych.

Akcje protestacyjne, pikiety, głodówki na władzach Dolnego Śląska nie robią już wrażenia. Dlatego w placówkach ochrony zdrowia planowane jest przeprowadzenie referendum na temat strajku. W niektórych zakładach pracownicy już weszli w spór zbiorowy z pracodawcą. Jeśli nie zostaną spełnione ich postulaty – zapowiadają strajk. – Widać jednak, że ludzie są już zmęczeni protestami, przytłoczeni katastrofalną sytuacją, a poza tym boją się o swoje miejsca pracy. Decyzja o strajku generalnym na pewno nie będzie podjęta pochopnie – uważa Elżbieta Garwacka-Czachor, przewodnicząca Dolnośląskiej Izby Pielęgniarek i Położnych.

Komitet Strajkowy, który powstał pod koniec grudnia ub.r., zrzesza przedstawicieli wszystkich związków i samorządów zawodowych działających w dolnośląskiej ochronie zdrowia. Opracował już kilkanaście postulatów skierowanych do władz województwa dolnośląskiego. Petycję z postulatami związkowcy wręczyli 16 stycznia w Urzędzie Marszałkowskim i Urzędzie Wojewódzkim, dając władzom regionu 2 tygodnie na odpowiedź. W przeciwnym wypadku – zapowiadają protest, nie wykluczając strajku generalnego.

– Nasza cierpliwość i wytrzymałość mają swoje granice – ostrzegają.

Ewa Krupczyńska




Najpopularniejsze artykuły

Ciemna strona eteru

Zabrania się sprzedaży eteru etylowego i jego mieszanin – stwierdzał artykuł 3 uchwalonej przez sejm ustawy z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających. Nie bez kozery, gdyż, jak podawały statystyki, aż 80 proc. uczniów szkół narkotyzowało się eterem. Nauczyciele bili na alarm – używanie przez dzieci i młodzież eteru prowadzi do ich otępienia. Lekarze wołali – eteromania to zguba dla organizmu, prowadzi do degradacji umysłowej, zaburzeń neurologicznych, uszkodzenia wątroby. Księża z ambon przestrzegali – eteryzowanie się nie tylko niszczy ciało, ale i duszę, prowadząc do uzależnienia.

Ile trwają studia medyczne w Polsce? Podpowiadamy!

Studia medyczne są marzeniem wielu młodych ludzi, ale wymagają dużego poświęcenia i wielu lat intensywnej nauki. Od etapu licencjackiego po specjalizację – każda ścieżka w medycynie ma swoje wyzwania i nagrody. W poniższym artykule omówimy dokładnie, jak długo trwają studia medyczne w Polsce, jakie są wymagania, by się na nie dostać oraz jakie możliwości kariery otwierają się po ich ukończeniu.

Diagnozowanie insulinooporności to pomylenie skutku z przyczyną

Insulinooporność początkowo wykrywano u osób chorych na cukrzycę i wcześniej opisywano ją jako wymagającą stosowania ponad 200 jednostek insuliny dziennie. Jednak ze względu na rosnącą świadomość konieczności leczenia problemów związanych z otyłością i nadwagą, w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie tą... no właśnie – chorobą?

Najlepsze systemy opieki zdrowotnej na świecie

W jednych rankingach wygrywają europejskie systemy, w innych – zwłaszcza efektywności – dalekowschodnie tygrysy azjatyckie. Większość z tych najlepszych łączy współpłacenie za usługi przez pacjenta, zazwyczaj 30% kosztów. Opisujemy liderów. Polska zajmuje bardzo odległe miejsca w rankingach.

Testy wielogenowe pozwalają uniknąć niepotrzebnej chemioterapii

– Wiemy, że nawet do 85% pacjentek z wczesnym rakiem piersi w leczeniu uzupełniającym nie wymaga chemioterapii. Ale nie da się ich wytypować na podstawie stosowanych standardowo czynników kliniczno-patomorfologicznych. Taki test wielogenowy jak Oncotype DX pozwala nam wyłonić tę grupę – mówi onkolog, prof. Renata Duchnowska.

10 000 kroków dziennie? To mit!

Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?

Czy NFZ może zbankrutować?

Formalnie absolutnie nie, publiczny płatnik zbankrutować nie może. Fundusz bez wątpienia znalazł się w poważnych kłopotach. Jest jednak jedna dobra wiadomość: nareszcie mówi się o tym otwarcie.

Cukrzyca: technologia pozwala pacjentom zapomnieć o barierach

Przejście od leczenia cukrzycy typu pierwszego opartego na analizie danych historycznych i wielokrotnych wstrzyknięciach insuliny do zaawansowanych algorytmów automatycznego jej podawania na podstawie ciągłego monitorowania glukozy w czasie rzeczywistym jest spełnieniem marzeń o sztucznej trzustce. Pozwala chorym uniknąć powikłań cukrzycy i żyć pełnią życia.

Zdrowa tarczyca, czyli wszystko, co powinniśmy wiedzieć o goitrogenach

Z dr. n. med. Markiem Derkaczem, specjalistą chorób wewnętrznych, diabetologiem oraz endokrynologiem, wieloletnim pracownikiem Kliniki Endokrynologii, a wcześniej Kliniki Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie rozmawia Antoni Król.

Soczewki dla astygmatyków – jak działają i jak je dopasować?

Astygmatyzm to jedna z najczęstszych wad wzroku, która może znacząco wpływać na jakość widzenia. Na szczęście nowoczesne rozwiązania optyczne, takie jak soczewki toryczne, pozwalają skutecznie korygować tę wadę. Jak działają soczewki dla astygmatyków i na co zwrócić uwagę podczas ich wyboru? Oto wszystko, co warto wiedzieć na ten temat.

Onkologia – organizacja, dostępność, terapie

Jak usprawnić profilaktykę raka piersi, opiekę nad chorymi i dostęp do innowacyjnych terapii? – zastanawiali się eksperci 4 września br. podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Jakie badania profilaktyczne są zalecane po 40. roku życia?

Po 40. roku życia wzrasta ryzyka wielu chorób przewlekłych. Badania profilaktyczne pozwalają wykryć wczesne symptomy chorób, które często rozwijają się bezobjawowo. Profilaktyka zdrowotna po 40. roku życia koncentruje się przede wszystkim na wykryciu chorób sercowo-naczyniowych, nowotworów, cukrzycy oraz innych problemów zdrowotnych związanych ze starzeniem się organizmu.

Aż 9,3 tys. medyków ze Wschodu ma pracę dzięki uproszczonemu trybowi

Już ponad 3 lata działają przepisy upraszczające uzyskiwanie PWZ, a 2 lata – ułatwiające jeszcze bardziej zdobywanie pracy medykom z Ukrainy. Dzięki nim zatrudnienie miało znaleźć ponad 9,3 tys. członków personelu służby zdrowia, głównie lekarzy. Ich praca ratuje szpitale powiatowe przed zamykaniem całych oddziałów. Ale od 1 lipca mają przestać obowiązywać duże ułatwienia dla medyków z Ukrainy.

Rzeczpospolita bezzębna

Polski trzylatek statystycznie ma aż trzy zepsute zęby. Sześciolatki mają próchnicę częściej niż ich rówieśnicy w Ugandzie i Wietnamie. Na fotelu dentystycznym ani razu w swoim życiu nie usiadł co dziesiąty siedmiolatek. Statystyki dotyczące starszych napawają grozą: 92 proc. nastolatków i 99 proc. dorosłych ma próchnicę. Przeciętny Polak idzie do dentysty wtedy, gdy nie jest w stanie wytrzymać bólu i jest mu już wszystko jedno, gdzie trafi.

Astronomiczne rachunki za leczenie w USA

Co roku w USA ponad pół miliona rodzin ogłasza bankructwo z powodu horrendalnie wysokich rachunków za leczenie. Bo np. samo dostarczenie chorego do szpitala może kosztować nawet pół miliona dolarów! Prezentujemy absurdalnie wysokie rachunki, jakie dostają Amerykanie. I to mimo ustawy, która rok temu miała zlikwidować zjawisko szokująco wysokich faktur.

Leki, patenty i przymusowe licencje

W nowych przepisach przygotowanych przez Komisję Europejską zaproponowano wydłużenie monopolu lekom, które odpowiedzą na najpilniejsze potrzeby zdrowotne. Ma to zachęcić firmy farmaceutyczne do ich produkcji. Jednocześnie Komisja proponuje wprowadzenie przymusowego udzielenia licencji innej firmie na produkcję chronionego leku, jeśli posiadacz patentu nie będzie w stanie dostarczyć go w odpowiedniej ilości w sytuacjach kryzysowych.




bot