Lekarze w Polsce są lata świetlne od tego, by równoważyć życie prywatne i zawodowe. Niektórzy utknęli wręcz na drugim biegunie tej tendencji – pracują nawet po 300–400 godzin miesięcznie. Z własnej woli. – Ci, którzy pracują 300-400 godzin, zatracili instynkt samozachowawczy. Są zagrożeniem dla siebie i pacjentów. Skoro nikt nie jest w stanie ich powstrzymać od pracy, trzeba nowego prawa – po aferze ze zmarłym anestezjologiem w Głubczycach mówił oburzony wówczas Maciej Hamankiewicz, prezes NRL.
Historia
Najbardziej znany stachanowiec w PRL-u, Wincenty Pstrowski, w lipcu 1947 r. napisał list do swoich kolegów górników: Od maja ubiegłego roku pracuję jako rębacz na kopalni „Jadwiga” w Zabrzu. W lutym br. wykonałem normę 240%, wyrąbując 72,5 m chodnika. W kwietniu wykonałem normę 293%, wyrąbując 85 m chodnika. W maju dałem 270%, wyrąbując 78 m chodnika”. I wezwał kolegów do współzawodnictwa. 10 miesięcy później nie żył – po usunięciu zębów nabawił się zakażenia krwi. Bo zbyt szybko… powrócił do pracy.
Teraźniejszość
Na początku br. ordynator oddziału ortopedii szpitala w Chełmie zasłabł po tym, jak samotnie kontynuował dyżur trwający… 4 doby. W czerwcu br. ordynator oddziału chirurgii dziecięcej w Szpitalu Wojewódzkim we Włocławku Wojciech Pytel zasłabł z przepracowania. Był po 27 godzinach dyżuru, w czasie którego wykonał kilka operacji. Po ordynatorze padł cały oddział – dyrekcja szpitala nie miała lekarzy, którzy mogliby go zastąpić. Dlatego działalność oddziału zawieszono, a pacjenci zostali wypisani do domu.
Najgłośniejsza sprawa to śmierć anestezjologa Jakuba P. w szpitalu rejonowym w Głubczycach w lipcu 2011 r. Po ponad 5 dobach ciągłego dyżuru (124 godziny), na bloku operacyjnym albo w pogotowiu ratunkowym, lekarz nagle zmarł. Dyrekcja tłumaczyła, że nie mógł być przepracowany, bo aktywnej pracy w tym czasie miał niewiele.
Teoria
Według polskiego prawa, lekarz na etacie powinien pracować 37 godzin i 35 minut, zaś według dyrektyw unijnych – nie więcej niż 48 godzin w ciągu tygodnia. To teoria. Lekarze, oprócz etatu, świadczą pracę tego samego rodzaju i w tym samym miejscu bez zachowania wymaganego odpoczynku, np. na podstawie umowy zlecenia. Albo są na kontrakcie lub podpisują klauzulę opt-out – oświadczenie lekarza dyżurującego, że zgadza się na pracę w wymiarze przekraczającym 48 godzin tygodniowo. Wielodobowe dyżury są w takich przypadkach już nagminne. Jedną dobę medyk spędza na oddziale ratunkowym, w czasie kolejnej jeździ w pogotowiu, a następne 24 godziny znów pracuje w oddziale. Wszystko zgodnie z prawem. Według portalu MultiPrawo.pl, przy podpisanej klauzuli opt-out lekarz może pracować w jednym miejscu do 78 godzin tygodniowo, czyli prawie po 16 godzin dziennie!
Państwowa Inspekcja Pracy jest bezradna, bo lekarz na kontrakcie, czyli jako firma, może pracować, ile chce. I nie musi przestrzegać obowiązkowego dla etatowca 11-godzinnego odpoczynku między dyżurami.
MultiPrawo.pl: „Dyrektywa o klauzuli opt-out stanowi, iż lekarz może, ale nie musi, indywidualnie, dobrowolnie wyrazić zgodę na wydłużenie czasu pracy powyżej 48 godz. na tydzień, a pracodawcy nie wolno dyskryminować czy wyciągać konsekwencji wobec pracownika, który nie wyrazi takiej zgody”. Do podpisania kontraktu także nie można zmuszać lekarza.
Kontrole
Omijanie przepisów dotyczących czasu pracy to najczęściej łamane regulacje prawne w jednostkach ochrony zdrowia – wynika z ustaleń Państwowej Inspekcji Pracy. W województwie świętokrzyskim aż w 29% skontrolowanych placówek lekarze pracowali za dużo. Dobowa norma czasu pracy była przekraczana w ponad 360 podmiotach z 1000 skontrolowanych w kraju. Często jeden pracownik pełnił 2 dyżury równocześnie lub w tej samej dobie na różnych oddziałach. W 2010 r. PIP stwierdziła, że połowa szpitali łamała prawo do obowiązkowego 11-godzinnego odpoczynku między dyżurami.
PIP stwierdziła po wielokroć, że dyżury medyczne trwały nieprzerwanie 40, 48, 72, nawet 96 godzin. Lekarze-rekordziści spędzali w pracy nawet ponad 100 godzin non stop. W jednym z kontrolowanych przez PIP szpitali w ramach etatu lekarz pracował aż 103 godziny i 35 minut bez odpoczynku. Inspektorzy obliczyli, że 82 pracowników skontrolowanych placówek, przekroczyło dopuszczalny limit godzin nadliczbowych (150 h w roku) aż o 24 026 godzin! Czyli – średnio – każdy z nich miał 450 godzin nadliczbowych w roku.
PIP nie sprawdzała, czy po dyżurze lub przed nim lekarze nie dorabiają jeszcze w innych placówkach lub swoim gabinecie. A to przecież standard. Najwięksi pracoholicy, pracując w kilku miejscach, wyrabiają w sumie nawet po 400 godzin w ciągu miesiąca! Portal RynekZdrowia. pl pisał o nieprzerwanych dyżurach trwających nawet kilkanaście dni.
Realia
– Minimum 10 godzin dziennie, średnio 12–15 godzin. W prywatnym gabinecie przyjmują nawet do 22.00 – Bożena Janicka, prezes Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia Wielkopolskie Porozumienie Zielonogórskie, mówi, ile według niej pracują koledzy. Krzysztof Bukiel, prezes OZZL szacuje, że co najmniej połowa znanych mu kolegów po fachu pracuje po 300 godzin w miesiącu! Czemu tak dużo? –Jedni pracują ponad normy, bo brakuje specjalistów, inni – w pogoni za pieniądzem – tłumaczy Janicka. Według niej z roku na rok będzie jeszcze gorzej – kadra specjalistów jest coraz starsza, a nowych przybywa za mało.
Naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej w NIL, dr Jolanta Orłowska-Heitzman przyznaje, iż sama pracuje powyżej ustalonych norm. – Gdybyśmy my, patomorfolodzy, nie pracowali po godzinach, klinicyści czekaliby na wyniki naszych badań nie 2 tygodnie, ale 6 – tłumaczy.
Ocena
– Ci, którzy pracują 300-400 godzin, zatracili instynkt samozachowawczy. Są zagrożeniem dla siebie i pacjentów. Skoro nikt nie jest w stanie ich powstrzymać od pracy, trzeba nowego prawa – po aferze ze zmarłym anestezjologiem w Głubczycach mówił oburzony wówczas Maciej Hamankiewicz, prezes NRL. Rzecznik odpowiedzialności zawodowej dr Orłowska-Heitzman nie uważa, że medyk pracujący 300 godzin miesięcznie stwarza zagrożenie dla pacjentów. – To bardzo indywidualna sprawa. Lekarz musi sobie jednak odpowiedzieć na pytanie, czy w takim stanie chciałby udzielać pomocy swoim najbliższym – tłumaczy. Unijne dyrektywy o maksymalnie 48 godzinach pracy lekarza w tygodniu traktuje tylko jako „wskazanie”. Zapytana, czy czułaby się bezpiecznie jadąc po drodze, na której poruszają się kierowcy tirów po 16–20 godzinach jazdy, stwierdza: „Oczywiście, że nie.” O wynikach kontroli PIP w ponad tysiącu placówkach w 2010 i 2011 r. naczelny rzecznik nie słyszała. Na informację o dyżurach trwających po kilkadziesiąt do 103 godzin reaguje bardzo ostro. – To czysta głupota! Jaką lekarz ma wydolność umysłową w setnej godzinie pracy?! – krytykuje kolegów. Do jej biura nigdy jednak nie wpłynęła skarga, że pomyłka lekarza była spowodowana jego przepracowaniem. – Ale były już sprawy, w których błąd w sztuce mógł wynikać z przemęczenia – przyznaje dr Orłowska-Heitzman.
Zaskakującą oceną bardzo długich dyżurów lekarskich podzielił się Jacek Krajewski, prezes Federacji „Porozumienie Zielonogórskie”. – Lekarze, którzy są zmęczeni, są bardziej czujni – mówi. I tłumaczy, że w trakcie długich dyżurów lekarz wpada w pewien rytm, który pozwala mu zachować tę samą aktywność intelektualną w środku nocy, co w ciągu dnia. – Zmęczenie? Tylko mobilizuje do intensywnego myślenia. Są niewyspani? Tak, ale nie przepracowani – tłumaczy Krajewski.
Reakcje
Po głubczyckiej aferze prezes NRL zaproponował w mediach wprowadzenie tachografów dla lekarzy. Pomysł spodobał się Polakom – aż 60% pytanych przez Interaktywny Instytut Badań Rynkowych (IIBR) chciała, by czas pracy lekarzy kontrolował tachograf. – Zakazy odgórne i nakazy niewiele w tej sprawie dadzą. Nigdy nie wiadomo, czy lekarz nie przyszedł z dyżuru w pogotowiu, czy też prosto ze szpitala tam nie idzie – tłumaczy swój sceptycyzm rzecznik odpowiedzialności zawodowej dr Orłowska-Heitzman.
Tuż po śmierci anestezjologa w szpitalu prezydium NRL wysłało apel do ministra zdrowia, premiera, prezydenta oraz przewodniczącego komisji zdrowia w Sejmie. Wyrażało „zaniepokojenie warunkami i nadmiernym obciążeniem pracą polskich lekarzy”. Reszta apelu skupiła się na wynagrodzeniach – NRL oczekiwała ich podwyższenia do „godziwego” poziomu. O pomyśle prezesa Hamankiewicza, tj. wprowadzenia tachografów, nie było słowa. Minister zdrowia nie odpowiedział na apel, NRL nie dopytywała już, dlaczego, nie ponawiała pism ani nie poruszała kwestii przepracowania lekarzy. Afera głubczycka żyła w mediach kilka dni, a kolejne wypadki wskutek przepracowania nie były już tak głośne.
Don Kichoci
W 2011 r. Instytut Gruźlicy, jako jedyna placówka w Warszawie, wprowadził elektroniczny monitoring czasu pracy lekarzy, by ci praktykowali maksymalnie przez 48 godzin tygodniowo. Ale lekarze po dyżurze w Instytucie mogą dorabiać w innych szpitalach albo w prywatnej praktyce. Tego dyrektor nie zbada i nie ograniczy.
Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy od dawna chce ograniczenia czasu pracy lekarzy oraz zniesienia kontraktów, które umożliwiają trwanie jej bez końca. – Spotkaliśmy się jednak z dużą liczbą głosów krytycznych – niechętnie przyznaje prezes OZZL, Krzysztof Bukiel. Bo lekarze chcą pracować po 300 godzin miesięcznie. Pomysł nie podoba się zwłaszcza młodym, dlatego torpedowany był na forach internetowych. W mediach skrytykował go Grzegorz Napiórkowski, prezes Stowarzyszenia Młodych Lekarzy. – Potrzebna jest przy tym (pomyśle OZZL – red.) rozwaga. Tak, by to, co ma służyć lekarzom, nie naruszało ich interesu – mówił.
Kontrowersji medyków nie osłabiał fakt, że OZZL łączył swój pomysł z postulatem podniesienia podstawowej płacy lekarzy za etat do 3-krotności przeciętnego wynagrodzenia, czyli ok. 11 tys. zł brutto.
Pustynia
Szukamy jakichś inicjatyw w środowisku lekarskim, które propagowałyby zrównoważenie życia osobistego z zawodowym wśród lekarzy w Polsce. – Nigdy nie spotkałem się z takimi szkoleniami – mówi Krzysztof Bukiel. Rzecznik prasowy NIL także nie słyszała o jakichkolwiek inicjatywach zmierzających do równoważenia życia osobistego i pracy lekarzy. Tylko Bożena Janicka napomyka o akcji, jaką prowadzili: „Profesjonaliści pracują bezpiecznie”. – Kładziemy nacisk na to, by koledzy przestali dodatkowo dyżurować. Proponujemy rozwiązania prawne, by lekarz miał jedno miejsce pracy i, tym samym, znajdował czas dla rodziny i siebie. Ale wdrożenie tych pomysłów w życie jest w Polsce bardzo trudne – przyznaje Janicka. Bo lekarzy taka potrzeba nie przekonuje.
Wnioski
Po śmierci anestezjologa w Głubczycach prokuratura umorzyła śledztwo, ponieważ zmarły był na kontrakcie, więc mógł pracować dowolną liczbę godzin. Rozgłos, jaki wywołał ten dramat oraz kontrola PIP spowodowały, że szefostwo Szpitala Rejonowego w Głubczycach „nie toleruje” już kilkudobowych dyżurów. Także wśród lekarzy na kontraktach. – Wydaje mi się, że nie zdarza się, by ktoś miał 2 dni pod rząd dyżuru 24-godzinnego. Ale głowy za to nie dam – zaznacza Adam Jakubowski, dyrektor szpitala. Czyli – 48 godzin pracy bez odpoczynku nadal może się zdarzyć.
Dyrektor tłumaczy, że w doniesieniach medialnych o zmarłym anestezjologu podawano także informacje, iż efektywnie przez te 5 dni pracował tylko kilkanaście godzin. Bo tak małe jest u nich obciążenie pracą.
– Zdarzają się dyżury na bloku operacyjnym bez żadnego zabiegu, a na pogotowiu – bez jednego wyjazdu – podaje przykłady. To spowodowało, że do Głubczyc zgłosiło się 5 nowych lekarzy, chętnych do pracy na kontraktach.
Adam Jakubowski zna osobiście dyrektorów szpitali, którzy podpisują umowy z firmą na świadczenie usług anestezjologów, która wystawia tylko jednego lekarza. Ten z kolei jest na dyżurach non stop przez 7 dni. Czyli – 168 godzin w tygodniu ma bez odpoczynku! Pytam, co dyrektor Jakubowski radzi szefowi szpitala, który zgadza się na takie praktyki. – Ich wybór – komentuje krótko Jakubowski.