SZ nr 26–33/2020
z 23 kwietnia 2020 r.
Stalowy suwak pod maseczką
Krzysztof Boczek
Naczelna Izba Lekarska zapowiedziała, że będzie interweniować, jeśli lekarze nadal będą otrzymywali zakazy wypowiadania się w mediach. Ale interwencja może nie być potrzebna, bo po dwóch wydarzeniach z drugiej połowy marca wystąpił efekt mrożący.
„Nasza tzw. dyrekcja wysłała do nas list miłosny w związku z COVID-19 – wprowadza CAŁKOWITY ZAKAZ wypowiedzi w mediach na temat funkcjonowania szpitala dla pracowników, bez uprzedniej zgody Dyrektora, Dyrektora ds. Klinicznych lub Rzecznika Prasowego. Każda wypowiedź musi być zgłoszona i uzgodniona z jedną z ww. osób. Zakaz ten dotyczy również mediów społecznościowych. Nieprzestrzeganie zakazu będzie traktowane jako naruszenie dyscypliny pracy (…) Wygląda na to, że wolność słowa jest pustym frazesem” – pisze w poście na FB anonimowa lekarka.
Dotarliśmy do dwóch lekarzy, którzy mają z nią kontakt. Ale ona nie chce rozmawiać z mediami. Ze strachu przed konsekwencjami. Mało kto wypowiada się na ten temat pod nazwiskiem. Z tych samych powodów.
Jednym z niewielu, którzy nie obawiają się rozmów pod nazwiskiem jest Bartosz Fiałek, rezydent, przewodniczący zarządu Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy w regionie Bydgoszcz. Od czasu epidemii koronawirusa w Polsce dostawał od kolegów po fachu codziennie po 20–30 zgłoszeń nt. problemów, jakie mają lekarze. Zwłaszcza młodzi, rezydenci. „Nie byłem w stanie ogarniać skrzynki mailowej, tyle tego było – opisuje. – Zgłoszenia w 90 proc. dotyczyły braku środków ochrony indywidualnej w placówkach. Lekarze bali się tak zaraźliwej choroby jak COVID-19. I to we wszystkich typach szpitali. Choć te przekształcone w jednoimienne zakaźne miały swoją specyfikę. Medycy zatrudnieni w nich pisali o braku szkoleń, przygotowań, wiedzy nt. tego, jak konstruować strefę brudną i czystą, jak budować przejścia między nimi itp.”.
W mediach społecznościowych takich skarg lekarzy i apeli były dziesiątki, jeśli nie setki.
Około 5 proc. zgłoszeń do Fiałka dotyczyło kneblowania ust lekarzom. By nie opowiadali o tym, jak źle jest w placówkach. Dyrektorzy podsuwali pracownikom lojalki o zakazie wypowiadania się w mediach, w tym także społecznościowych. Padały groźby kar dyscyplinarnych i zwolnień.
Kilku lekarzy skarżących się na kneblowanie ust zgłosiło się także do Porozumienia Chirurgów SKALPEL. – Dyrekcja podsuwała im pisemne zobowiązania do niewypowiadania się w mediach, w związku z tym, co dzieje się w szpitalu – mówi jedna z członkiń, która woli zostać anonimowa. Takie regulacje mają dotyczyć wszystkich pracowników szpitali, nie tylko lekarzy. – Na dywanik były też wzywane osoby, które w mediach są obecne od dawna – twierdzi nasza informatorka.
„Lekarze, z którymi rozmawialiśmy, opowiadają, że wszyscy, z którymi odbyły się rozmowy dyscyplinujące, są straszeni albo zwolnieniem dyscyplinarnym, albo nałożeniem kary porządkowej. Mówią, że władze szpitali powołują się na dobro pacjentów albo kwestionują prawdziwość informacji podawanych przez lekarzy – pisała w „Dzienniku Gazecie Prawnej” Karolina Nowakowska.
– Od kilku dni słyszeliśmy, że uciszają lekarzy – pod koniec marca mówił „Służbie Zdrowia” rzecznik prasowy Naczelnej Izby Lekarskiej Rafał Hołubicki. Otrzymali kilkadziesiąt zgłoszeń na ten temat. Usta mają być zamykane pracownikom szpitali, którymi zarządzają wojewodowie, czy w Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA. Bo tam naciski polityczne ze strony rządzącej partii są łatwiejsze – to rządowi politycy decydują o dyrekcji. Hołubicki zauważa, że w ostatnich dniach marca nie ma żadnych doniesień w mediach z takich placówek.
A te skargi w mediach są tym istotniejsze, że specustawa do walki z epidemią nie była w ogóle konsultowana z lekarzami z NIL. Izba także od dawna wnioskuje, by jej specjaliści zostali dopuszczeni do prac sztabu antykryzysowego w Rządowym Centrum Bezpieczeństwa. Być może dlatego medycy „prowadzą wojnę partyzancką” z władzą – tak określała to „Polska The Times”. Doktorzy przemawiają w mediach społecznościowych, by wywrzeć presję na rządzących. – To jest absurd, aby środowisko lekarskie, które jest na linii frontu, nie brało udziału w tworzeniu rozwiązań dotyczących zdrowia i życia Polaków – zaznacza Rafał Hołubicki z NIL.
Medycy naciskali na badania testami pacjentów z pełnymi objawami COVID-19, ujawniali sytuacje, w których sanepid nie badał zgonów pod kątem koronawirusa, mimo iż były ku temu bardzo poważne powody – pełne objawy tej choroby lub przebywanie na kwarantannie. Lekarze mówili też o innych sposobach na zaniżanie liczby zgonów z tytułu koronawirusa – w aktach zgonu musieli wpisywać „choroby współistniejące”. – Bo jak ja mam udowodnić, że pacjent zmarł na koronawirusa, skoro sanepid nie wykonał testu? – pytał w GW jeden z doktorów. Po naciskach doktorów pod koniec marca Ministerstwo Zdrowia wreszcie zaczęło testować pełnoobjawowych pacjentów, bez dodatkowych warunków.
W „Gazecie Wyborczej” anonimowy lekarz zakaźnik: – Realizujemy, jak widać, model chiński. Pierwszy etap to zakaz mówienia, że jest źle. Drugi etap to zniknięcie, a na trzecim czeka nas pewnie pośmiertna rehabilitacja.
„Cenzura prowadzi do katastrofy. Mamy na to namacalny dowód z Chin” – na swoim Facebooku pisze Bartosz Fiałek. Jego tekst o kneblowaniu ust doktorom obrazuje mem: „Najnowszy model maseczek dla pracowników szpitali, zalecany przez Ministerstwo Zdrowia”. Z twarzy widać tylko nos i usta. Te są zamknięte... stalowym suwakiem.
W jednym z poznańskich szpitali dyrekcja przypomniała pracownikom, aby nie wypowiadali się w mediach o sytuacji w pracy. Ale bez dawania im lojalek do podpisu czy grożenia. – Taka nieformalna umowa – mówi nasza informatorka. I personel stosuje się do tego, bo ich dyrekcja jest „w porządku”.
EFEKT MROŻĄCY
NIL zapowiada, że będzie interweniować, jeśli dalej usta będą kneblowane lekarzom. Ale to może nie być potrzebne. Bo po dwóch wydarzeniach z drugiej połowy marca medycy właściwie zamilkli.
Około 20 marca dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II w Nowym Targu, Marek Wierzba, jednocześnie radny PiS, zwolnił położną Renatę Piżanowską. Za wpis na Facebooku, w którym ta skarżyła się na braki sprzętu do ochrony osobistej. „Pokazałam moje ręce po dyżurze oraz maseczkę, którą sama wykonałam, ponieważ brakowało ich na naszym oddziale – opisuje zwolniona. Sprawa stała się głośna na cały kraj. Minister Szumowski kilka razy musiał odpowiadać na pytania odnośnie do tej sytuacji. Nie krytykował dyrektora, choć przyznał, że podstaw do zwolnienia nie ma. Radnego nie spotkały żadne konsekwencje, położnej nie przywrócono do pracy. Przekaz jasny: można zwalniać nawet w czasie epidemii.
20 marca wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko w piśmie do konsultantów krajowych „zobowiązywała ich”, by wymusili na konsultantach wojewódzkich „zaprzestanie wydawania opinii” nt. COVID-19. Konsultantom krajowym zezwala na wydawanie opinii w tej sprawie, ale dopiero po konsultacji z MZ i Głównym Inspektorem Sanitarnym. Wiceminister żąda wysłania też do MZ wszystkich opinii wydawanych przez wojewódzkich konsultantów dotychczas. Rzecznik prasowy MZ Wojciech Andrusiewicz kilka dni później w DGP kategorycznie zaprzeczał, aby takie zakazy wypowiedzi istniały. Bo „nie ma podstawy prawnej do tego typu działań”, tłumaczył. Ale tuż po tych słowach w mediach wypłynęły skany pisma wiceminister, które dowiodły, że rzecznik mijał się z prawdą.
– Te wydarzenia miały dać efekt mrożący. Wywołać strach u pracowników, by zaprzestali krytyki. I taki efekt przyniosły – uważa Fiałek. – Uciszając konsultantów – często autorytety medyczne – rząd chce wypłynąć na całe środowisko – mówi nam osoba z kręgu wpływowych lekarzy w kraju. Dodaje, że konsultantów zatrudnia bezpośrednio ministerstwo, dlatego może ich łatwo zwolnić. Nacisk jest prosty.
Zastraszanie przyniosło efekty – z kilkudziesięciu zgłoszeń, które Fiałek dostawał dotychczas, po tych dwóch wydarzeniach liczba spadła do kilku dziennie. – Praktycznie wszyscy mamy kredyty do spłacania i boimy się, by banki nie zabrały nam tego, czego się już dorobiliśmy. Dlatego ludzie milczą – tłumaczy przedstawicielka stowarzyszenia SKALPEL.
Dlaczego zastraszanie jest skuteczne, skoro bezrobocie personelu medycznego jest żadne lub znikome?
– Ja mam wilczy bilet w Kujawsko-Pomorskiem – w publicznych placówkach nie chcą mnie tam zatrudnić – Bartosz Fiałek podaje przykład na to, że VIP-y medyczne mogą utrudnić życie lekarzowi. W 2019 r. w bydgoskim Szpitalu Klinicznym nr 2 Fiałek wszedł w ostry konflikt z dyrekcją, sprawę nagłośnił, za co spotkały go szykany i groźby. „Wynoś się, człowieku, a ja się zastanowię, jak cię zwolnić” – usłyszał od jednego z dyrektorów. Sprawa stała się ogólnokrajowym skandalem. Ostatecznie dyrektora – prominentnego polityka – zwolniono, ale Fiałek do teraz ma trudności z pracą w województwie. – Jest bardzo wiele sposobów na to, by zgnoić lekarza. Wiele osób, które zwracało się do mnie o pomoc, mówiło, że nikt im dotychczas nie pomógł – twierdzi Fiałek.
Kategoryczny zakaz wypowiedzi w mediach dostali też pracownicy sanepidu. Jeden z naszych informatorów twierdzi, że nawet sam Główny Inspektor Sanitarny Jarosław Pinkas. Na pytanie wysłane do rzecznika GIS – czy prawdą jest zakaz wypowiedzi dla szefa GIS – nie dostaliśmy odpowiedzi. Ostatnie wystąpienia J. Pinkasa w mediach są datowane na połowę marca.
MÓWCIE, CO MYŚLICIE
Te wszystkie doniesienia i ujawnione fakty spowodowały, że Helsińska Fundacja Praw Człowieka oraz Sieć Obywatelska Watchdog zaapelowały do polityków i dyrektorów placówek zdrowia. „Ograniczenia w swobodzie wypowiedzi nakładane na pracowników służby zdrowia w trakcie pandemii, mogą podważać zaufanie obywateli, ale przede wszystkim pacjentów do lekarzy” – pisały. „Mogą również ograniczać dostęp opinii publicznej do informacji na temat rzeczywistego stanu służby zdrowia i tym samym utrudniać sprawowanie kontroli nad reakcją władz na epidemię” – dodawały HFPC i Watchdog.
„Dziękujemy wam wszystkim za to, że się nie poddajecie (…). Mówienie prawdy to nie przestępstwo, to obowiązek! Jest to jedyny sposób na walkę o zdrowie nasze, naszych rodzin i pacjentów” – pisało na swojej stronie na Facebooku Porozumienie Chirurgów SKALPEL. Apelowali: „Mówcie, co myślicie, walczcie z całych sił o siebie i pacjentów. Dbajcie o siebie. Jesteśmy z Wami”. Dodawali hasztagi #nie_knebluj_medyka #slowo_jest_wolnoscia.
26 marca Rzecznik Praw Obywatelskich także interweniował, by respektowano konstytucyjne prawa lekarzy do swobody wypowiedzi. Adam Bodnar przypomniał też ministrowi zdrowia standardy wolności słowa, oczekiwał, by rzetelne informacje o stanie przygotowania szpitali w sytuacji epidemii były udostępnianie społeczeństwu oraz władzom. „Ograniczanie wypowiedzi lekarzy oraz pracowników służby zdrowia poprzez stosowanie wobec nich sankcji w postaci zwolnień dyscyplinarnych lub wprowadzania bezpośrednich zakazów wypowiedzi może prowadzić do naruszenia obowiązujących standardów” – podkreślał Bodnar.
W tym samym dniu Naczelna Rada Lekarska napisała: „Środowisko lekarskie zbulwersowane jest sygnałami o ograniczaniu lekarzom i innym pracownikom medycznym prawa do wyrażania poglądów na temat realiów pracy w warunkach epidemii. Dotknęło to konsultantów krajowych, konsultantów wojewódzkich. Dotyka pracowników szpitali” – pisał prof. Andrzej Matyja, prezes NRL. Dodawał, że „nie można oczekiwać od lekarzy, że będą milczeć w obliczu sytuacji zagrażających życiu i zdrowiu obywateli, ale również swojemu i swoich rodzin”.
Szef Rady potwierdzał to, co donosi wielu lekarzy – braku przygotowania kraju do epidemii, brakach sprzętu, fatalnej organizacji itd. Dziwił się też, że urzędnicy, którzy nie chcą ścigać hejtu wobec lekarzy, teraz tak chętnie ograniczają wolność słowa.
PRAWNE ASPEKTY KNEBLOWANIA UST
– Mamy dziesiątki zapytań od lekarzy, czy mają obowiązek podpisywania oświadczeń w których mają się zobowiązać do tego, że nie będą się wypowiadać o warunkach w ich pracy. W domyśle: negatywnie wypowiadać – mówi Karolina Podsiadły-Gęsikowska, adwokat z Kancelarii Adwokacko-Radcowskiej Podsiadły, Powierża. Ta firma na forach dla lekarzy radzi im, co robić, gdy dostają zakazy wypowiedzi w mediach. Prawnicy opisują także przepisy, które takich zakazów zabraniają. – W naszej ocenie nie jest możliwe przymuszanie do niewypowiadania się w tej kwestii – uważa Podsiadły-Gęsikowska. Dodaje, iż jej zdaniem tego typu dokumenty to tylko straszaki, by uciszyć personel medyczny. Po publikacji informacji o zwolnieniu położnej w Nowym Targu, rozgrzały się telefony do kancelarii. Prawnicy podkreślają, iż opisywanie sytuacji zgodnej ze stanem faktycznym na temat warunków pracy jest jak najbardziej dozwolone. Podsiadły-Gęsikowska powołuje się na orzeczenia Sądu Najwyższego, wg których, jako zasadę, przyjmuje się, że pracownik może otwarcie i krytycznie wypowiadać się w sprawach dotyczących organizacji pracy (wyrok z dnia 7 września 2000 r., I PKN 11/00, OSNAPiUS 2002 nr 6, poz. 139), bowiem ma nie tylko prawo, ale także obowiązek przeciwdziałania złu, które obserwuje na terenie zakładu pracy (wyrok z dnia 29 stycznia 1975 r., III PRN 69/74, OSNCP 1975 nr 7-8, poz. 124). Pracownik powinien to jednak czynić we właściwej formie, gdyż nawet uzasadniona krytyka stosunków istniejących w zakładzie pracy musi mieścić się w granicach porządku prawnego (wyrok SN, 28 lipca 1976 r., I PRN 54/76).
„Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej w art. 54 zapewnia każdemu wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. Lekarze, stojąc na pierwszej linii walki z epidemią, mają prawo – a biorąc pod uwagę etykę zawodową – wręcz: obowiązek wypowiadać się o stanie zabezpieczenia swoich pacjentów oraz o ryzyku, jakie wiąże się z niedostatecznym przygotowaniem placówek medycznych” – pisze prezes NRL prof. Andrzej Matyja.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka wylicza więcej paragrafów, które chronią lekarzy w swobodzie wypowiedzi. „Zgodnie z ustawą Prawo prasowe (art. 5 ust. 1), każdy, zgodnie z zasadą wolności słowa i prawem do krytyki, może udzielać informacji prasie. Nikt nie może być narażony na uszczerbek lub zarzut z powodu udzielenia informacji prasie, jeżeli działał w granicach dozwolonych prawem (art. 5 ust. 2). Niedopuszczalność zakazów udzielania informacji prasie przez pracowników wynika również wprost z Prawa prasowego, zgodnie z którym kierownicy jednostek organizacyjnych są obowiązani umożliwiać dziennikarzom kontakt z pracownikami oraz swobodne zbieranie wśród nich informacji i opinii (art. 1 Guidelines of the Committee of Ministers of the Council of Europe on protecting freedom of expression and information in times of crisis, 2007, pkt 18. 2 Oświadczenie Komitetu Ekspertów Rady Europy ws. środowiska medialnego i reformy mediów z 21 marca 2020 r., 211 ust. 3.3). Usiłowanie uniemożliwienia dziennikarzom kontaktu z pracownikami może być nawet traktowane jako przestępstwo tłumienia lub utrudniania krytyki prasowej w rozumieniu art. 44 Prawa prasowego”.
„Pracownicy służby zdrowia, którzy decydują się na informacje medialne, powinni podlegać ochronie jako sygnaliści. Szczególnie jeżeli: 1. Nie istniała inna możliwość zasygnalizowania o nieprawidłowościach bądź informowanie o nich nie przynosiło skutku, 2. Istniał interes społeczny uzasadniający ujawnienie informacji oraz 3. Ujawnione informacje były prawdziwe, a ujawniający działał w dobrej wierze. Ponadto w ewentualnym postępowaniu przeciw medykowi sygnaliście należy wziąć pod uwagę interes, jaki pracodawca próbował chronić oraz proporcjonalność wymierzonej sankcji. (...) Warto zaznaczyć, że osoby, które chcą skorzystać z ochrony, powinny sygnalizować problem w relacjach wewnętrznych, w szczególności osobom będących ich zwierzchnikami. Dopiero jeżeli ten mechanizm okaże się bezskuteczny i nie przyniesie poprawy warunków ich pracy, mogą zwrócić się z problemem do kontrolera społecznego, jakim są media” – pisze HFPC.
„Zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka ETPC, osoby pracujące w jednostkach publicznych, mają wręcz OBOWIĄZEK informowania o nieprawidłowościach w ich funkcjonowaniu” – kończy HFPC.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?