SZ nr 43–50/2020
z 18 czerwca 2020 r.
Pandemia:
Syndrom sztokholmski? Nie tym razem
Krzysztof Boczek
Fot. Thinkstock
Na przekór większości państw Szwecja przyjęła liberalny model walki z epidemią. Taktyka, coraz bardziej krytykowana z zewnątrz, nadal ma poparcie społeczne w kraju. Bo tworzą ją naukowcy, nie politycy. I ma wiele plusów.
Liberalną ścieżką walki z COVID-19 Szwecja wzbudziła zainteresowanie świata. Podobna taktyka, stosowana w Wielkiej Brytanii do połowy marca, była odbierana jako lekkomyślność, a na Białorusi – głupota dyktatora (A. Łukaszenka: „Lepiej umrzeć, stojąc, niż żyć na kolanach”). W Szwecji to przemyślane i racjonalne działania, bo decyzje podejmuje Krajowa Rada Zdrowia i Opieki Społecznej – ok. 15 naukowców, a nie polityków. Temu zespołowi przewodzi Anders Tegnell – główny epidemiolog kraju, twórca szwedzkiej koncepcji walki z COVID-19. Poznajmy wstępny bilans tego eksperymentu po 3 miesiącach epidemii.
MY WAY
– Nie można ludzi trzymać miesiącami w zamknięciu. To bez sensu – tak Tegnell tłumaczył brak rygorystycznych obostrzeń. Szwedzi uznali, iż tak zakaźnego mikroba jak koronawirus nie unikną i znaczna część ich populacji i tak zachoruje na COVID-19. 95–99 proc. osób z wirusem przejdzie chorobę lekko, a zazwyczaj jej nawet jej nie zauważy. Ale szwedzka strategia nie odrzucała całkowicie zamknięcia. – O wiele lepiej jest wprowadzać rygorystyczne środki w ściśle określonych odstępach czasu i utrzymywać je przez jak najkrótszy czas – zapowiadał Tegnell.
Co więc inaczej robią Szwedzi?
- nie zamknięto: sklepów, restauracji, zakładów fryzjerskich, kin; w knajpach nie można jedynie jeść/pić przy barze. Można korzystać z parków, podróżować po kraju.
- działają przedszkola i szkoły dla dzieci do 16. roku życia, dzięki czemu rodzice mogą pracować;
- na uniwersytetach i w szkołach średnich młodzi uczą się zdalnie;
- zakazano zgromadzeń pow. 50 osób oraz nakazano 1,5 m odstępu między osobami w miejscach publicznych;
- starsze osoby mają unikać kontaktów z innymi;
- nie zamknięto granic (– To bez sensu. Koronawirus jest już w każdym kraju – tłumaczył Tegnell).
Za to były „rekomendacje”:
- by ludzie – jeśli mogą – pracowali z domów, myli ręce regularnie, unikali niepotrzebnych podróży;
- na Wielkanoc nie podróżowali do rodzin, bo w ten sposób rozniosą wirusa.
I tego Szwedzi posłuchali – aż 90 proc. pod koniec kwietnia twierdziło, że dobrowolnie poddaje się rekomendacjom. Według danych Google liczba pasażerów w Sztokholmie spadła o 30–40 proc., a 20–40 proc. mniej chodziło do knajpek i restauracji. – Poziom transparencji rządu tego kraju (...) stworzyły środowisko, w którym ludzie ufają rządzącym i ekspertom – w „The Guardian” tłumaczył ten fenomen Tae Hoon Kim – południowokoreański analityk geopolityki i ekonomii, mieszkający na stałe w Sztokholmie. Ta strategia też od samego początku miała duże poparcie w społeczeństwie – w momencie pisania tego tekstu wspierało ją 70 proc. obywateli.
W kwietniu aż 2 tys. naukowców podpisało się pod listem, w którym nakłaniało władzę do „przemyślenia” kwestii zamknięcia – uważali, że liberalizm jest zbyt wielki. Kurs nie został zmieniony. W połowie maja była epidemiolog kraju Annika Linde powiedziała, że uważa, iż kraj prawdopodobnie powinien wprowadzić jakiś lockdown na min. miesiąc.
W Szwecji, powierzchniowo o 50 proc. większej niż Polska, żyje prawie 4 razy mniej ludzi. Gęstość zaludnienia jest prawie 6 razy niższa niż u nas. Znacznie więcej Szwedów żyje samotnie – single to norma. Czyli wirus ma tam gorsze niż nad Wisłą warunki do roznoszenia się.
EFEKTY PO PRAWIE 3 MIESIĄCACH
W momencie kończenia tego raportu (28–29 maja) Szwecja miała ponad 35 tys. chorych, 4,3 tys. zgonów, prawie 5 tys. ozdrowiałych. W poważnym stanie było tylko 2 proc. osób z COVID-19. Liczba nowych przypadków powoli spadała – z ok. 800 w piku do 500–650 dziennie pod koniec maja. Liczba zgonów zmniejszała się dynamicznie – w piku odnotowywano po 170–185 dziennie, a pod koniec maja średnio 55. Liczba przeprowadzonych testów na 1 mln mieszkańców sięgnęła 23,6 tys. – tylko nieco więcej niż w Polsce (22,3 tys.).
ZGONY
W kwietniu w Szwecji zmarło 10 458 osób – to najbardziej tragiczny pod tym względem miesiąc od 1993 roku, gdy w kraju doszło do epidemii... grypy. Wtedy było więcej ofiar.
Liczba zgonów na COVID-19 przeliczana na mln mieszkańców pod koniec maja sięgnęła 423. Trudno to porównywać z innymi państwami, bo Szwedzi liczą to drobiazgowo, a wiele krajów – niekoniecznie (nie badając post mortem, licząc tylko zmarłych w szpitalach, w domach już nie itp). Bardzo istotna różnica to zmarli na koronawirusa w domach opieki – Szwedzi ich wliczają do statystyk, wiele państw nie. Mimo to w ojczyźnie Nobla na koniec maja śmiertelność była znacznie niższa niż w 7 krajach Europy: San Marino (1238), Belgii (810), Andorze (660), Hiszpanii (580) Wlk. Brytanii (559), Włoszech (548) i Francji (438). W tych wprowadzono surowe restrykcje.
423 to też 4–9 razy więcej niż w krajach skandynawskich (Dania 98, Norwegia 44, Finlandia 56). A te państwa można porównywać do Szwecji poziomem służby zdrowia, gospodarczo i mentalnie. Władze Finlandii w II połowie maja ostrzegały swoich obywateli przed przyjmowaniem gości zza Bałtyku.
W marcu 22 ważnych naukowców szwedzkich napisało list otwarty, w którym wnioskowali, by zamknąć więcej instytucji i ograniczyć styczność ludzi, bo już wtedy za dużo ludzi umierało. Tegnell w kwietniu przyznał, że wysoka śmiertelność stanowi problem i go „martwi”.
Wysoki wskaźnik nabijały zgony na COVID-19 w domach opieki – stanowiły ponad 50 proc. wszystkich przypadków śmierci. To wiąże się z:
- dużą liczbą uchodźców, zwłaszcza z Somalii, a wśród nacji pozaeuropejskich śmiertelność na COVID-19 bywa nawet 3-krotnie wyższa (dane z UK) niż u rodowitych Europejczyków;
- 4-krotnie większą liczbą chorych z przewlekłą niewydolnością płucną niż w Polsce;
- tym, że społeczeństwo Szwecji jest znacznie starsze niż np. u nas, a aż 66 proc. zgonów to osoby w wieku pow. 80 lat! 80-latkowie 70 razy częściej umierają na COVID-19 niż osoby w wieku poniżej 40 lat!
W kwietniu Annika Linde, była epidemiolog kraju, w wywiadzie dla „Dagens Nyheter” stwierdziła, że strategia kraju wobec domów opieki była „całkowicie niewystarczająca”, dokonano „złej oceny” sytuacji, a problemy nie zostały dostrzeżone. – Nie doceniliśmy kwestii w domach opieki i jak będą w nich stosowane środki (do terapii – red.). Powinniśmy to kontrolować znacznie bardziej – w wywiadzie dla „Nature” przyznał potem Tegnell.
W maju prof. Yngve Gustafson, geriatra z Uniwersytetu w Umeå, stwierdził, że w czasie pandemii w szwedzkich domach opieki stosowana jest... eutanazja. Tłumaczył, że osobom starszym z COVID-19 podawane są morfina i midazolam – leki osłabiające pracę układu oddechowego. To ma wynikać z niewielkich kompetencji medycznych personelu w domach starców. Bo w szpitalach przeżywalność starszych w ciężkim stanie wynosi aż 80 proc. Ale ludzie czytają głównie tytuł i lead, więc w świat poszła informacja, że Szwedzi stosują eutanazję w pandemii. Na fali krytycznych publikacji o szwedzkiej strategii wypłynęło także info, iż między 13–20 maja ten kraj odnotował najwyższą liczbę zgonów na świecie na 1 mln mieszkańców.
ODPORNOŚĆ
Matematycy szacowali, że na początku maja 25–26 proc. mieszkańców Sztokholmu, po przebytej chorobie, będzie miało antyciała. Niektórzy podawali wyższe wskaźniki – 30–33 proc, a nawet połowy mieszkańców. Trzy tygodnie później przyszedł zimny prysznic – badania przesiewowe Urzędu Zdrowia Publicznego (UZP) z początku maja stwierdziły, iż tylko ok. 7,3 proc. mieszkańców Sztokholmu nosiło w sobie wirusa do początku kwietnia – na wytworzenie antyciał trzeba czekać nawet 4 tygodnie. Tak niski poziom odporności był zaskakujący. Spekulowano, czy wszyscy, którzy przeszli chorobę, takie antyciała sobie wytworzyli. Ale Tegnell twierdził, że wyniki są tylko „nieznacznie niższe od spodziewanych”, o „kilka procent”. Prof. Björn Olsen, specjalista medycyny zakaźnej z Uniwersytetu Uppsali, uważał, że „zbiorowa odporność była niebezpiecznym i nierealistycznym podejściem”. – Myślę, że jesteśmy od niej jeszcze bardzo daleko, jeśli kiedykolwiek ją osiągniemy – mówił w wywiadzie dla Reutersa, tuż po wynikach nt. antyciał.
Zgodnie z przewidywaniami były prognozy, że im mniejsza miejscowość, tym mniej osób chorowało i wytworzyło w sobie antyciała – w Skåne tylko 4,2 proc. i w Västra Götaland ledwo 3,7 proc.
Dla porównania w Hiszpanii do 14 maja, czyli 2 tygodnie później, 5 proc. badanych miało antyciała koronawirusa, a w dużych miastach znacznie więcej: Madryt 11 proc. Barcelona 7 proc. W Wlk. Brytanii w połowie maja też 5 proc. miało antyciała, a w Londynie aż 17 proc. Ważne: te miasta są wielokrotnie większej niż Sztokholm. Wniosek? Liberalizm u zdystansowanych Szwedów dał takie same efekty w budowaniu zbiorowej odporności, jak zamknięcie w domach ludzi chętnych do kontaktów, w krajach gęściej zaludnionych.
Pandemia spowolni, gdy antyciała będzie miało 60–70 proc. społeczeństwa. W kwietniu Szwedzi szacowali, że w połowie czerwca te będą już u 40–60 proc. mieszkańców Sztokholmu. Po majowych wynikach to już mało realne. Michael Osterholm, dyrektor Center for Infectious Disease Research and Policy na Uniwersytecie Minnesoty szacuje, że w USA dojście do 60–70 proc. zajmie... 1,5–2 lat.
SYSTEM OPIEKI ZDROWOTNEJ
Szwedzi postawili szpitale polowe (np. w stolicy na 600 łóżek), zakupili dodatkowe respiratory, w krótkim czasie ponad 2-krotnie (z 500 do ponad 1 tys.) zwiększając liczbę łóżek z nimi. Każdy oddział szpitala stworzył u siebie 2–4 izolatki, by przyjmować chorych na COVID-19. Na oddziałach intensywnej terapii musiało być wolnych min. 20 proc. łóżek, by w razie fali zachorowań było gdzie ratować pacjentów z COVID-19. W efekcie system nigdy nie został przeciążony. Maksymalne obciążenie łóżek z respiratorami sięgnęło 80 proc.
Personel medyczny także nie był przemęczany – tylko w marcu do pomocy zgłosiło się 5,1 tys. wolontariuszy z doświadczeniem medycznym.
Autor niniejszego raportu znalazł tylko kilka doniesień tak charakterystycznych dla Polski – o brakach sprzętu ochronnego dla personelu medycznego. 13 marca media alarmowały, że brakuje osobistego sprzętu ochronnego (PPE) w szpitalach w Sztokholmie i personel musi odkażać już używane. W kwietniu kilka regionów informowało, że mogą im się skończyć leki stosowane do intensywnej terapii i zabrakło propofolu w regionie stolicy. Braki szybko były uzupełniane przez armię – ta wydała cywilnym placówkom sprzęt (wentylatory, zestawy do intensywnej terapii), maski gazowe (60 tys.), kombinezony (40 tys.) i inny sprzęt ochronny. Autor nie spotkał się z obywatelskimi akcjami szycia maseczek, drukowania przyłbic, produkcji płynów do dezynfekcji. Nie było potrzeby.
Efekty uboczne pojawiły się – w dużych aglomeracjach, np. Sztokholmie czy Uppsali, gdzie najwięcej osób choruje na COVID-19, anulowano lub przekładano nawet do 90 proc. planowanych zabiegów i operacji.
GOSPODARKA
Większość usług działała, część produkcji stanęła, np. Volvo nie mogło produkować, bo brak było części wytwarzanych w innych punktach UE i świata. Produkcję wstrzymano na kilka tygodni.
Zapaści gospodarczej nie było – PKB Szwecji w I kwartale br. wzrósł o 0,1 proc. w stosunku do IV kwartału 2019 r., ale zmniejszył się o 0,3 proc. do I kwartału 2019. Dla porównania w Eurozonie, spadek wyniósł aż 3,8 proc – prawie 13 RAZY więcej!
Sprzedaż w kwietniu – szczytowym miesiącu pandemii – spadła w Szwecji tylko o 1,3 proc., a np. w Polsce o 23 proc. – prawie 18 razy mocniej!
Według analiz publikowanych przez „Financial Times”, gospodarka Szwecji nie będzie miała tak różowo, jakby się to mogło wydawać, bo należy do systemu naczyń połączonych – spadki w krajach powiązanych gospodarczo odbiją się czkawką w ojczyźnie Nobla. Unia Europejska szacuje, że na koniec 2020 r. Sztokholm będzie miał PKB niższe o 6,1 proc. Szwedzki bank SEB określa ten spadek na 6,5 proc. a Riksbank aż na 7–10 proc, wskutek czego bezrobocie ma podskoczyć do 9–10,4 proc. Ale to i tak bardzo dobre prognozy – sąsiednie państwa skandynawskie mają stracić min. po 9–10 proc. PKB, a Francja w II kwartale nawet 20 proc.!
PSYCHE
Przed paniką, rozdrażnieniem, stygmatyzacją, ksenofobią, stresem, histerią, zaburzeniami snu itp. problemami przestrzegał dyrektor generalny WHO, zanim pandemia na dobre dotarła do wielu krajów. Ten negatywny wpływ zwielokrotnia przymusowe zamknięcie w domach. Model szwedzki ma zdecydowanie bardziej pozytywny wpływ na psyche niż lockdown. Już wiadomo, że w krajach z restrykcjami kwarantanny znacząco wzrosła przemoc domowa – np. w Hiszpanii o 26 proc., a w Warszawie – nawet o 50 proc.! W Polsce z telefonu zaufania nt. tej przemocy, kobiety korzystały na początku kwietnia dwa razy częściej niż przed pandemią.
Budowanie w mediach atmosfery grozy i strachu. – Media tworzą COVID-19 jako unikatowe zagrożenie, a nie jedno z wielu. To wywołuje panikę, stres a nawet histerię – przestrzegał dyrektor generalny WHO dr Tedros Adhanom Ghebreyesus. Odczuli to nie tylko psychiatrzy. Kardiolodzy i onkolodzy sugerują, że ofiar takiej histerii koronawirusa może być więcej niż samego patogenu. Mając świadomość, iż mogą przechodzić zawał, ludzie nie wzywali karetek w obawie przed ewentualnym zarażeniem się wielokrotnie mniej śmiertelnej choroby. Prof. Ed Bullmore, psychiatra z Uniwersytetu w Cambridge, prognozuje, że COVID-19 będzie miał „kluczowy” wpływ na zdrowie mentalne teraz i w przyszłości. Bo negatywne skutki pandemii i zamknięcia będziemy odczuwać w długim czasie. W Szwecji nie ma i nie było tej atmosfery grozy i wywoływanej nią histerii. Codzienna konferencja prasowa epidemiologów, a co tydzień w tv rzeczowa rozmowa z Tegnellem.
Szwedzi też nie doświadczyli wielu absurdów, jak np. Polacy. Patrole policji goniące rowerzystów, czy biegaczy w parku, lub z asystą żołnierzy sprawdzający klientów baru szybkiej obsługi, czy faktycznie zamówili jedzenie, czy też aby – o zgrozo – przyszli łowić ryby w pobliskim stawie. W Szwecji nie wlepiano horrendalnie wysokich grzywien za np. chodzenie w parze wokół Sądu Najwyższego lub „zgromadzenia” organizowane w... pojedynkę. Nie ma tam fali wściekłości, jaka przetacza się przez Polskę, czy – co znacznie bardziej widoczne – przez USA.
Drastycznie spadła aktywność fizyczna poza Szwecją, bo zamknięto baseny, boiska, ośrodki sportu, a wyjścia były tylko w „ważnej kwestii życiowej”. U Szwedów zaś obiekty sportowe były otwarte, wzrosła w nich jedynie częstotliwość odkażania/czyszczenia. Epidemiolodzy ze Sztokholmu wręcz zachęcali obywateli do większej aktywności w czasie pandemii, zwłaszcza na łonie przyrody.
Najgorsze dopiero może się pojawić – zamknięcie przemysłu i aktywności wszelakiej we Włoszech, Francji czy Hiszpanii zrujnowało tamtejsze gospodarki. Tsunami zwolnień, bankructw i bezrobocia dopiero będzie zbierać swoje psychiczne żniwo. Ponad 40 mln bezrobotnych w USA w 2 miesiące już daje o sobie znać falą zamieszek, jakich ten kraj nie widział od 60 lat. Szkody materialne i mentalne, wywołane przez niepokoje społeczne, poza Szwecją, są trudne do oszacowania.
Plusy i minusy szwedzkiej drogi
➖ odporność nie jest wyższa niż w krajach z kwarantanną;
➖/➕ śmiertelność jest wyższa niż w podobnych krajach, ale niższa niż w państwach z lockdownem. Popełniono istotne błędy w ochronie najstarszych w domach opieki;
➕ system zdrowia radzi sobie dobrze; gospodarka jest w wielokrotnie lepszym stanie niż w krajach stosujących obostrzenia; psychicznie i fizycznie Szwedzi spędzają pandemię w znacząco lepszej atmosferze niż obywatele państw z kwarantanną – to największy plus liberalnej strategii.
PRZYSZŁOśĆ
Nadal nie wiadomo, kto ma rację – większość państw stosujących obostrzenia czy liberalna Szwecja. Bo powoli dobiega koniec dopiero pierwszej połowy tego meczu. Szwecja prowadzi, ale ważniejszy będzie wynik II połowy. Z niskim poziomem osób uodpornionych, Szwedzi nie mogą być teraz pewni wygranej. Ale są faworytami.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?