Czyżby w PiS rozpoczęła się na nowo debata w sprawie likwidacji NFZ i powrotu do systemu budżetowego? W exposé z listopada ub. roku premier Szydło powiedziała jasno, że „dotychczasowy model organizacji i finansowania służby zdrowia nie sprawdził się” i „nie ma innego sposobu niż powrót do finansowania budżetowego wraz z właściwymi dla niego rygorami”. Również w programie PiS mówi się, że wydatki na służbę zdrowia będą planowane w budżecie państwa, a na poziomie województw za finansowanie świadczeń odpowiadać będą wojewodowie. To oni mają kontraktować świadczenia.
Tymczasem ostatnio Andrzej Sośnierz, zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji Zdrowia z ramienia PiS, w wypowiedzi dla jednego z pism medycznych przyznał, że rozwiązaniem problemów dzisiejszego systemu ochrony zdrowia jest powrót do kas chorych i skrytykował centralizację. Stwierdził, że jeśli w jednym ręku skupimy za dużo władzy, wtedy „następuje paraliż decyzyjny”. Przy wielości problemów i zdarzeń, które występują w obszarze ochrony zdrowia, zbyt scentralizowana struktura i zbyt scentralizowana decyzyjność skutkuje pełną niewydolnością systemu. I trudno się z tym nie zgodzić. Chociaż powrót do kas chorych w takiej formie, w jakiej działały one 17 lat temu, wydaje się dzisiaj mało prawdopodobny i niekoniecznie celowy, to główna myśl zawarta w propozycjach byłego prezesa NFZ zasługuje na jak najbardziej poważne potraktowanie. Na dodatek, w ostatnim czasie pojawiło się jeszcze wiele innych głosów pochodzących z różnych środowisk, w których nie widać entuzjazmu dla pomysłu finansowania służby zdrowia z budżetu.
Wyłania się z tego jedno: zanim zostaną podjęte ostateczne decyzje polityczne w sprawie przyszłości NFZ konieczna jest publiczna debata. Może ją zainicjować cykl tematycznych konferencji organizowanych z inicjatywy Ministerstwa Zdrowia. Mogłyby to być miejsca do dyskusji nad zamówionymi wcześniej ekspertyzami i analizami. Z perspektywy półrocza funkcjonowania obecnego rządu widać wyraźnie, że gdyby na początku kadencji zdecydowano się na zlecenie niedużej grupie ekspertów opracowania raportu o „stanie opieki zdrowotnej w Polsce i sposobach jej naprawy”, to bylibyśmy dzisiaj bliżej zasadniczych rozstrzygnięć. A może – „lepiej późno niż wcale” – warto spróbować taki raport jeszcze zamówić i przeznaczyć na to kilkadziesiąt, a może trochę więcej, tysięcy złotych. Dla Ministerstwa Zdrowia wyasygnowanie takiej kwoty nie powinno być przecież żadnym problemem.
W dokumencie Europejskiego Regionu WHO „Zdrowie 2020 – nowe założenia polityki zdrowotnej” z 2012 r. pisze się, m.in., że przed rozpoczęciem jakiejkolwiek reformy systemu zdrowa należy dokładnie rozważyć różne istniejące i ugruntowane interesy ekonomiczne i polityczne, a także opór wobec proponowanych zmian wynikający z przesłanek społecznych i kulturowych. Jak to zrobić bez pogłębionego raportu, jeśli chce się osiągnąć sukces?
We wspomnianym dokumencie WHO mówi się również, że rządy powinny przyczyniać się do ustanowienia struktur i procesów, które umożliwią zaangażowanie się w proces zmiany szerokiego grona interesariuszy, w tym obywateli i ich organizacje. Chodzi tu o coś więcej niż tylko okazjonalne debaty. O tym myślał zapewne poseł Sośnierz, nawiązując do idei kas chorych, decentralizacji i samorządności.Jak z tego wszystkiego wybrnie kierowany przez ministra Radziwiłła zespół do spraw opracowania zmian systemowych w ochronie zdrowia – przekonamy się najwcześniej latem. Do lipca bowiem został przedłużony czas jego prac.