Do sejmu ma trafić projekt ustawy, która radykalnie rozszerzy kalendarz szczepień obowiązkowych i finansowanych z pieniędzy publicznych. Ministerstwo Zdrowia zapłaci także za kampanię edukacyjną, skierowaną do rodziców – chce ich przekonać, że szczepienia są bezpieczne i potrzebne.
Fot. Thinkstock
Rzecznik Praw Dziecka apeluje, by instytucje państwa w większym stopniu angażowały się w zapewnienie wszystkim dzieciom dostępu do szczepień. W Krakowie zastanawiają się, czy nie zamknąć samorządowych placówek oświatowych i wychowawczych przed dziećmi niezaszczepionymi ze względów ideologicznych. Ale to tylko pozory proszczepionkowej ofensywy.
Rzeczywistość, jak to bywa nad Wisłą, jest o wiele bardziej skomplikowana. Rzeczywiście. Posłowie Platformy Obywatelskiej przygotowali, a Ministerstwo Zdrowia zaakceptowało, projekt, który nałoży na Narodowy Fundusz Zdrowia obowiązek finansowania szczepień ochronnych i wzbogaci kalendarz szczepień m.in. o szczepionki przeciw pneumokokom i meningokokom.
Jeśli ustawa zostanie przyjęta, nowe regulacje wejdą w życie za mniej więcej dwa lata. Ale z drugiej strony, w projekcie ustawy o zdrowiu publicznym, który jeszcze nie doczekał się oficjalnej prezentacji, ale którego kolejne wersje krążą w mediach i wśród komentatorów – temat szczepień został zupełnie pominięty.
Mimo że środowiska działające na rzecz szczepień ochronnych spodziewały się, że właśnie ta ustawa ostatecznie ureguluje kwestie związane z powszechnością i obowiązkowością szczepień ochronnych, a także sankcji, jakim podlegają uchylający się od szczepień ochronnych dzieci rodzice i opiekunowie prawni. Szczepienia, jak się wydaje, są jednak zbyt trudnym i zbyt kontrowersyjnym tematem, by mogły się znaleźć w projekcie, który ma być bez większych dyskusji przyjęty przez parlament jeszcze przed wakacjami.
Ministerstwo Zdrowia ogłosiło, że sfinansuje kampanię edukacyjną promującą szczepienia – to kolejna dobra wiadomość, z której proszczepionkowcy powinni się cieszyć. Jednak entuzjazmu nie widać. Dlaczego? Kwota, którą resort chce przeznaczyć na przekonanie nieprzekonanych i wyedukowanie tych, którzy mają wątpliwości, nie zwala z nóg. 150 tysięcy złotych – o takie pieniądze, łącznie, będą się mogły ubiegać organizacje pozarządowe, którym minister chce powierzyć przeprowadzenie kampanii. Nawet wymagany 30 proc. wkład własny nie zmienia sytuacji. Za 200 tysięcy złotych nie da się przeprowadzić sensownej kampanii informacyjnej.
Dla porównania – ta dotycząca pakietu onkologicznego kosztowała ok. 3,5 mln zł, a 60 tys. zł ministerstwo ponad rok temu wydało tylko na przygotowanie swojego nowego logo i strony internetowej. Ministerstwo Zdrowia zdaje się błędnie oceniać wpływy i możliwości oddziaływania środowisk antyszczepionkowych. Błędnie oceniać… albo lekceważyć. Wcześniej taki błąd popełnili Amerykanie, Brytyjczycy, Holendrzy, Niemcy – wszędzie tam już doszło do lokalnych epidemii odry. Czy naprawdę musimy się uczyć na własnych błędach?
Sprawą szczepień zainteresował się na początku marca Rzecznik Praw Dziecka. Marek Michalak zwrócił się do Głównego Inspektora Sanitarnego z pytaniem, czy „dostępne prawem środki do zapewnienia bezpieczeństwa dzieciom są wystarczające, czy też potrzeba ich wzmocnienia”? Inaczej mówiąc – czy instytucje odpowiedzialne za program szczepień ochronnych dysponują wystarczającymi argumentami w stosunku do rodziców, by uchylających się od dopełnienia obowiązku szczepień przekonać.
Rzecznik nie ukrywa, że bezpośrednim impulsem do zainteresowania sprawą jest zagrożenie epidemią odry, nawet w wymiarze lokalnym. – Zagrożeniu chorobą sprzyja fakt jej lekceważenia przez rodziców, którzy od wielu lat nie zetknęli się z jej objawami i następstwami w postaci powikłań, gdyż liczba zachorowań utrzymywała się na niskim poziomie. Ponadto rodzice nie zawsze rozumieją, że wysoki odsetek dzieci zaszczepionych w danej grupie daje ochronę przed chorobą pojedynczym dzieciom nieszczepionym.
GIS zapewne pracuje nad odpowiedzią, problem polega na tym, że tak naprawdę nierozpoznana jest właściwie nawet skala problemu. Co prawda wiadomo, że liczba dzieci nieszczepionych rośnie lawinowo, ale w sytuacji, gdy nadal poziom wyszczepialności dzieci i młodzieży oscyluje wokół 95 proc. instytucje państwa zdają się problemu nie dostrzegać – w przeciwieństwie do znacznej części ekspertów, immunologów, pediatrów czy wakcynologów.
Z danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny wynika, że w 2011 roku złożono ok. 3 tys. odmów zaszczepienia dzieci, w 2012 roku było już ich 5,3 tys. a w 2013 roku – 7,2 tys. W 2014 roku rodzice złożyli już 12,7 tys. odmów. Ale dużo bardziej istotną informacją – którą PZH nie dysponuje od ręki – jest geograficzny rozkład odmów szczepień i, co za tym idzie, dzieci nieszczepionych. Takie dane mogłyby być dużo bardziej alarmujące, bo nie szczepią dzieci przede wszystkim wykształceni rodzice, mieszkańcy największych miast.
Można się więc spodziewać, że największe skupiska dzieci podatnych na wirusy chorób zakaźnych są w takich aglomeracjach, jak: Warszawa, Kraków, Trójmiasto, Wrocław, Katowice – a więc tam, gdzie prawdopodobieństwo wybuchu epidemii, choćby przez gęstość zaludnienia, też jest największe. Dane cząstkowe, spływające z Polski, potwierdzają te intuicyjne przypuszczenia. Z danych „Gazety Wyborczej” wynika np., że w całym województwie pomorskim niezaszczepionych jest ponad 1,6 tys. dzieci. Połowa z tego – w Gdyni i Gdańsku (przy czym w Gdyni ponad dwa razy więcej).
Rzecznik Praw Dziecka pyta GIS o możliwości egzekwowania obowiązku szczepień, tymczasem pojawiają się inicjatywy oddolne, takie jak w Krakowie. Jeden z dzielnicowych radnych, który już wcześniej zdążył zasłynąć śmiałymi propozycjami chce, by rada dzielnicy skierowała do prezydenta miasta pismo o wprowadzenie dodatkowego kryterium w rekrutacji dzieci do samorządowych żłobków, przedszkoli i szkół. Szanse na miejsce miałyby tylko dzieci zaszczepione zgodnie z kalendarzem szczepień i dzieci, które szczepione być nie mogą ze względu na przeciwwskazania medyczne. Rada dzielnicy miała sprawę analizować na marcowej sesji, ale ta została odwołana a w zasadzie – przesunięta. Ze względów bezpieczeństwa, bo swoją obecność na sesji rady zapowiedzieli antyszczepionkowcy z całego kraju, nawet ze Szczecina.
Skąd tak gwałtowna reakcja? Przecież nawet gdyby założyć, że radni dzielnicy przychyliliby się do wniosku Łukasza Wantucha i skierowali pismo do prezydenta Jacka Majchrowskiego, nie miałoby to żadnego przełożenia na decyzję rady miasta Krakowa, która może wprowadzić dodatkowe kryteria do procesu rekrutacji. Zresztą – głosy dochodzące z krakowskiego magistratu pozwalają sądzić, że choć urzędnicy, a i sam prezydent, rozumieją sedno inicjatywy proszczepionkowej, do jej realizacji droga będzie daleka, bo co prawda rodzice, którzy nie zgadzają się na szczepienie dzieci łamią prawo, ale to nie znaczy, że mogą być pozbawieni gwarantowanego przez Konstytucję prawa do bezpłatnej edukacji, a ich dzieci – prawa do realizowania obowiązku przedszkolnego (pięciolatki) i szkolnego (sześciolatki i dzieci starsze).
Prawnicy, którzy wstępnie oceniali inicjatywę ograniczenia dostępności do publicznych placówek oświatowo-wychowawczych dzieciom nieszczepionym ze względu na przekonania rodziców, zwracają uwagę na ważny konflikt dóbr gwarantowanych przez Konstytucję (prawo do ochrony zdrowia, które jest naruszane przez unikanie szczepień oraz prawo do edukacji). Rozwiązanie takiego konfliktu wymaga regulacji ustawowych.
A w projekcie ustawy o zdrowiu publicznym, nazywanym „konstytucją systemu ochrony zdrowia” o szczepieniach nie ma mowy. Trudno uniknąć wrażenia schizofrenii w podejściu do tematu szczepień. Za dwa, trzy – może za kilka lat na spokojne uregulowanie tej kwestii może być zwyczajnie za późno.