Zamiast uczciwej rekompensaty dla zadłużonych i niezadłużonych spzozów za szkodę legislacyjną wyrządzoną im ustawą 203 – jest tzw. pomoc, która de facto pomocą publiczną (w świetle prawa europejskiego) nie jest. Przekonywał o tym senatorów sam minister Balicki, domagając się zarazem, by słowa "o pomocy publicznej" w tytule ustawy Senat przywrócił. Po co nazywać pomocą coś, co nią nie jest – wiedzą tylko dialektycy, dla których zdanie: "wybory będą wiosną" – oznacza, że będą jesienią.
No, i mamy ustawę o tzw. pomocy publicznej i najtańszej dla budżetu państwa restrukturyzacji finansowej publicznych zakładów. Będzie, jak od dawna miało być – wolą rządzącej opcji politycznej. Dobrodziejstwa tej ustawy, pichconej mozolnie od 1,5 roku według dialektycznej receptury, tak oto zachwalał w imieniu rządu wiceminister zdrowia Zbigniew Podraza, dzień przed głosowaniem rozstrzygającym o jej kształcie: "Odrzuciliśmy (...) w naszych rozważaniach (...) restrukturyzację organizacyjną, tzn. sprawy związane z SUP-ami, które w swojej gradacji i ewaluacji były dowolnością w ostatecznej formie propozycji. (...) Natomiast domykamy sprawy restrukturyzacji finansowej. I forma przedstawiona w uchwale senackiej (tj. w przegłosowanych ostatecznie przez Sejm en bloc 33 poprawkach Senatu do wcześniejszej, przyzwoitej i uczciwej względem spzozów ustawy z 22 marca, przygotowanej przez opozycję w 2 tygodnie – przyp. aut.) zamyka jakby pełen katalog narzędzi związanych z restrukturyzacją finansową."
Jasne? Jak słońce. I jak wszystko, co od jesieni 2001 r. nazywane jest oficjalnie w Polsce "naprawianiem systemu ochrony zdrowia" albo "przywracaniem w nim normalności". To niezbędne zaś "zamknięcie katalogu narzędzi" to Bogiem a prawdą albo powtórzenie zapisów z prawa upadłościowego i naprawczego, albo zwykłe łupiestwo i zamach na cudzą (bo niepaństwową czy niepubliczną) własność. Ale przynajmniej nie zmarnują się gotowe od dawna materiały propagandowe, tj. ściągi dla mniej lotnych i bardziej leniwych zarządzających, którym teraz minister i jego eksperci w rozmaitych instrukcjach oraz podczas specjalnych szkoleń będą mogli streszczać i rozjaśniać intencje legislatora, jak w praktyce sprostać wymaganiom ustawy "o pomocy".
A skorzystanie z owej "pomocy" nie będzie wcale łatwe, zwłaszcza dla najbardziej zadłużonych szpitali. Samo już wymuszanie ustawą ugód z pracownikami czy wierzycielami cywilnoprawnymi, czyli rozwiązanie tak zachwalane przez koalicję rządzącą jako źródło "rzeczywiście większej puli pieniędzy dla danej jednostki" (tak przekonywała Sejm posłanka Ewa M. Janik z SLD), może zostać zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego, bo narusza, o czym przypomniała z kolei posłanka Elżbieta Ratajczak (LPR), podstawowe zasady konstytucyjne: zaufania do państwa, ochrony praw nabytych, wreszcie – bezpieczeństwa i pewności obrotu oraz stabilności stosunków gospodarczych. Władza ustawodawcza w naszym kraju mogłaby w swej hojności z cudzej kieszeni pójść zresztą dalej i uchwalić np., że źródłem ustawowych środków dla zadłużonych spzozów powinny być dochody afrykańskich właścicieli kopalń diamentów czy arabskich szejków naftowych. Ale czy takie zapisy poprawiłyby sytuację szpitali?
Ustawowy walec zrównał prywatne wierzytelności dostawców spzozów z wierzytelnościami dostawców i instytucji państwowych. Ba, konieczne ugody z tymi pierwszymi oraz ich ewentualne z tego tytułu straty – otworzą dopiero szpitalom drogę do publicznej kasy. Bo państwo nie zamierzało i nie zamierza ponieść odpowiedzialności za zobowiązania publicznych zakładów. Wszyscy jesteśmy na równi winni, że szpitale mają długi, choć to nie prywatny piekarz czy nawet koncern farmaceutyczny uchwalił ustawę 203 albo zaniedbywał przez lata obowiązki organu właścicielskiego. Cóż, swego czasu cały naród wspólnie budował stolicę, dziś solidarnie i z równym entuzjazmem ruszy ratować szpitale. Ponieważ, argumentowała posłanka Janik, praktyka codziennego życia gospodarczego pokazuje, że "same załogi zainteresowane poprawą ekonomiczną swoich firm są gotowe na cały szereg uzgodnień z pracodawcą", zaś "polski system prawny zna przykłady obligowania przez ustawę wierzycieli do zawierania ugód". I - dodawała – te rozwiązania się sprawdziły.
Oby tak się stało. Niesprostanie bowiem ustawowemu samooddłużeniu to dla szpitali perspektywa nieotrzymania trzeciej raty pożyczki oraz nieuzyskania umorzenia zobowiązań publicznoprawnych, a w efekcie, dla niektórych, wniosek o likwidację...
Ale szczególna jest dziś sytuacja szpitali, które wygrały już przed sądami ze Skarbem Państwa o należne im odszkodowania za ustawę 203. Co teraz zrobią? Będą zawierać ugody z pracownikami, by dostać pożyczkę na spłatę podwyżek, a z wygranej w sądzie regulować inne długi?