Piąty dzień procesu doktora G. minął na oglądaniu kolejnych filmów z potajemnych nagrań CBA w gabinecie byłego ordynatora kardiochirurgii w szpitalu MSWiA. Zainstalowana w kratce wentylacyjnej kamera była skierowana na biurko lekarza i ręce obecnych w pokoju osób.
Przypomnę: prokurator postawił dr. G. 41 zarzutów wzięcia łapówek. Chodzi tylko o pieniądze. Inne "dowody wdzięczności", w rodzaju koniaków, czekoladek czy albumów, zostały pominięte. Nagrano 20 sytuacji wskazujących, że ordynator brał "płaskie przedmioty koloru białego", jak w akcie oskarżenia określa się koperty, widoczne na ekranie telewizyjnego odtwarzacza. Kamera uchwyciła różne reakcje dr. G., gdy otrzymywał kopertę. Zwykle wsuwał ją nie otwierając pod papiery na podręcznym regale przy jego biurku. Czasem, gdy musiał wyjść z gabinetu, chował do kieszeni. Ale zdarzało się, że mówił wręczającym mu kopertę: "To niepotrzebne, chętnie pomogę."
Podobnie jak na poprzednich rozprawach, tak i na ostatniej, Magdalena Bentkowska, adwokat dr. G. pilnowała, by w protokole z rozprawy znalazła się uwaga, że na filmie nie wykazano, iż w kopercie były pieniądze i w jakiej wysokości. Pani mecenas czujnie punktowała tę słabą stronę aktu oskarżenia: CBA nie zna zawartości kopert, bo ich nie zabezpieczono, jak się to określa w języku służb operacyjnych.
A dr G., który na sali sądowej nadal odmawiał składania wyjaśnień, chętnie komentował każdą scenę zarejestrowaną przez tajną kamerę. W szczególny sposób: szeroko rozwodził się na temat funkcjonowania kliniki, swojej kariery kardiochirurga czy medycznych aspektów chorób pacjentów szukających u niego pomocy, pomijając milczeniem fakt pojawienia się kopert na jego biurku. Powtarzał jedynie to, co na poprzednich rozprawach: – Nie uzależniałem wykonania operacji od pieniędzy pacjenta czy jego rodziny. Tym samym przeczył oskarżeniu prokuratury, która przedstawiła 9 udokumentowanych dowodów tego rodzaju przestępstw.
Z tym punktem oskarżenia dr G. będzie miał najwięcej problemów. Jego pełnomocniczka musi się zmierzyć z mec. Rafałem Rogalskim, reprezentującym rodziny pacjentów (m.in. braci M.), które uważają, że ordynator przyczynił się do śmierci ich bliskich. Ojciec braci M., w którego sercu pozostawiony został gazik, zmarł 70 dni po operacji. Bracia M. dali dr. G. 3 tys. złotych, gdyż powiedział im, iż będą potrzebne leki z górnej półki. (Dr G. tłumaczył w sądzie, że został źle zrozumiany.)
Śledztwo w tej sprawie zostało wprawdzie umorzone, ale mec. Rogalski zapowiedział, iż dostarczy nowe argumenty – opinie amerykańskich lekarzy w kwestii zaniedbania popełnionego przez dr. G. Biegłych szukał w USA, bo "w Polsce kardiochirurdzy nie chcą występować przeciwko sobie". Adwokat liczy też chyba na zeznania świadków, którzy wystąpią na najbliższej rozprawie. Są to lekarze oskarżający dr. G. o stosowanie mobbingu w pracy.
cdn.