Nie ma dnia, żeby nie zadzwonił do mnie ktoś z jakąś propozycją zrobienia tematu do Faktów. Ludzie do reportera zgłaszają się z różnymi sprawami – pacjenci zazwyczaj szukają pomocy; chcą się poskarżyć na kogoś, kto uczynił im krzywdę w ochronie zdrowia albo prosić o nagłośnienie zbiórki pieniędzy. Pacjenci z dobrymi informacjami nie dzwonią, bo jeżeli wszystko się udało, człowiek wyzdrowiał, to po co dzwonić do telewizji? Pochwalić się chcą natomiast coraz częściej – lekarze. Super! Z przyjemnością nagłaśniamy sukcesy naszej medycyny – nawet jeżeli nie są to przełomowe dokonania, a jedynie informacje na miarę ciekawostki. Marketingowcy kontaktują się służbowo i zazwyczaj próbują zrealizować powierzone im zlecenia. Normalne codzienne życie. Jak jakaś firma negocjuje wprowadzenie leku na listę refundacyjną, to zaraz dostaję telefon, żeby zrobić materiał o jakiejś tam chorobie i o biednych pacjentach, którzy nie mają dostępu do porządnego leczenia. Propozycje tematów, za którymi stoją leki i ci, co je produkują, a przede wszystkim gruba forsa, to chleb powszedni. To samo ze sprzętem i nowoczesnymi metodami leczenia. Ostatnio otrzymałem propozycję zrobienia materiału o „nowatorskiej” operacji kardiologicznej. Tyle tylko, że ja zrobiłem materiał o takim nowatorskim zabiegu jakieś 15 lat temu… OK, ale teraz – słyszę w słuchawce – jest ona wykonywana na zupełnie innym sprzęcie. Sprzęt właśnie trafił do pierwszego szpitala w Polsce. Jestem do tego wszystkiego przyzwyczajony i bardzo wdzięczny za każdy telefon, bo dzięki temu wiem, co w trawie piszczy, gdzie są dostawy, o co idzie walka. Muszę jednak przyznać, że czasami pomimo wszystko wpadam w lekkie osłupienie. Tak było ostatnio co najmniej dwa razy.
14 marca przypadał Światowy Dzień Nerek. Więc zadzwoniła do mnie pani i zaproponowała temat o dializach. O tym, że są one wykonywane coraz solidniej, że są coraz bezpieczniejsze i mogą prowadzić do wyleczenia. Zaproponowała mi wywiad z pacjentką, którą lekarze „skazali już na przeszczep”. Na szczęście do tego nie doszło, a pani jest już zdrowa jak ryba; chodziła na dializy, nerki się zregenerowały. Na pewno to wszystko jest prawdą, tyle że od lat słyszę od transplantologów, że mamy w Polsce problem ze stacjami dializ, że dużo się ich pootwierało, że NFZ płaci nieźle, więc jest to niezły biznes, że mamy silne lobby dializacyjne, że pacjenci z dializ z dużymi oporami trafiają na listy przeszczepowe itd. Dane w tym względzie są porażające: w krajach zachodnich 22% dializowanych pacjentów jest na listach przeszczepowych, w Polsce… 4%. Więc zrobienie takiego materiału afirmującego dializy w kontrze do przeszczepów byłoby absolutnym działaniem na szkodę pacjenta. A jednak Agencja PR, z której pani do mnie dzwoniła, dostała od klientów takie zlecenie.
Minister zdrowia ogłosił niedawno, że od 1 kwietnia zabiegi usuwania zaćmy nie będą limitowane. No i dobrze – bo dzięki temu pacjenci stać będą w krótszych kolejkach, a ci, którzy chcieli sobie skrócić czas oczekiwania, nie będą już musieli wykonywać zabiegów prywatnie. To z pewnością dla tych niepublicznych placówek będzie spora strata. Parę dni po konferencji ministra dostaję telefon od dyrektorki jednej z firm z propozycją, żeby zrobić materiał o tym, że zlikwidowanie limitów nie spowoduje zmniejszenia zainteresowania prywatnymi placówkami. Argument przy tym wysuwany był logiczny – prywatny, poza NFZ, ma lepszy wybór soczewek. OK, ale skoro pacjenci i tak przyjdą, to po co dzwonić w tej sprawie do telewizji?