Kolejny proces lekarza o przyjęcie „dowodu wdzięczności” dobiegł końca. Sąd ogłosił trzeci wyrok w tej samej sprawie.
Za przyjęcie korzyści majątkowej o wartości 45 zł sąd orzekł karę 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwuletni okres próby. Taki wyrok Sądu Rejonowego w Pruszkowie usłyszała 28 maja br. dr Urszula Ludwikowska (zgodziła się na podanie nazwiska), ceniona w kręgu psychiatrów i szanowana przez lokalną społeczność była ordynator Oddziału XI w Mazowieckim Specjalistycznym Centrum Zdrowia w Tworkach k. Warszawy, dziś na emeryturze. Jej kolega z oddziału, dr Andrzej Sz., obecnie rencista, sądzony w tym samym procesie, został uniewinniony od zarzutu przyjęcia łapówki w wysokości 500 zł za wystawienie pacjentowi przepustki.
Prokuratura postawiła im kilka zarzutów. Obojgu – o sfałszowanie opinii sądowo-psychiatrycznej, dr Ludwikowskiej – o przyjęcie w prezencie cennego antyku, dr. Sz. – kwoty kilku tysięcy złotych łapówki.
W związku z oskarżeniem o te czyny lekarze spędzili w areszcie tymczasowym 9 miesięcy. Traktowani byli jak groźni gangsterzy. Każde z nich opuściło zakład karny z mocno nadwerężonym zdrowiem.
Ich proces dotyczy wydarzeń sprzed 11 lat, a toczy się 6 lat. – Tyle czasu rozpatrywał sprawę sąd I instancji, potem II instancji, wreszcie ponownie I instancji – po uchyleniu pierwszego wyroku przez sąd apelacyjny.
Skazanie dr Ludwikowskiej utrudnia jej drogę dochodzenia odszkodowania za niesłuszne tymczasowe aresztowanie i utracone korzyści, takie choćby jak odprawa emerytalna. Dr Sz. może na odszkodowanie liczyć, rzecz jasna, jeśli prokurator nie zaskarży wyroku i jego sprawa nie rozpocznie się od nowa. Gdy zsyłamy ten tekst do druku, termin złożenia odwołania jeszcze nie minął.
Przyjęcie prezentu nikłej wartości przez jedną oskarżoną lekarkę – tylko ten zarzut udało się utrzymać w sprawie, w której miało chodzić o coś znacznie poważniejszego. Cios ogromnej machiny państwowej był wymierzony w „ostrołęcką ośmiornicę”, korupcyjny układ w wymiarze sprawiedliwości w Ostrołęce. Władzom podrzucony został gotowy scenariusz. Zrodził się w głowie niejakiej Bożeny B. (choć nasuwa się pytanie, czy tylko jej), przebiegłej oszustki, kobiety już skazanej za pospolite przestępstwa. Równocześnie – świadka głównego i cennego dla organów ścigania.
Według jej zeznań, którym prokuratura dała wiarę, ostrołęccy sędziowie mieli przyjmować łapówki w zamian za odroczenia wykonania kar pozbawienia wolności. Korupcja w sądzie miała wymagać „podkładek”, które tworzyli lekarze m.in. z Tworek. Tło tej mrocznej sprawy znają czytelnicy „SZ” z cyklu reportaży sądowych red. Heleny Kowalik „Pozdrowienia z Ostrołęki”, publikowanych na naszych łamach w 2010 roku. Wtedy wydawało się, że proces zmierza do końca, pomyślnego dla obojga oskarżonych. Niestety, było to złudne wrażenie.
Znamienna dla tego ostatniego procesu była niemożność przesłuchania najważniejszego świadka prokuratury, czyli Bożeny B. Okazała się absolutnie nieuchwytna dla sądu orzekającego w sprawie lekarzy: nie stawiała się na wezwania, nie udało się jej doprowadzić przez policję. Sąd orzekał, chociaż Bożena B. zniknęła, rozpłynęła się.
Podobnie rozpłynęła się we mgle „ostrołęcka ośmiornica”. W 2012 r. nikt nie ma wątpliwości, że była tylko mirażem widzianym przez przedstawicieli organów ścigania. Fakt ten nie zmienił podejścia do zarzutu wobec obojga lekarzy. Prokurator respektuje bowiem zeznania Bożeny B. i oskarża lekarkę o przyjęcie od żony i rzekomej kuzynki pacjenta opuszczającego szpital tzw. dowodu wdzięczności, czyli „cennego antyku”. (Dr Ludwikowska rzeczywiście przyjęła chiński bibelot, którego wartość biegły wycenił na 45 zł i nigdy temu nie zaprzeczała.) Domaga się dla niej za to kary roku pozbawienia wolności, bez zawieszenia. Na podparcie wniosku konstruuje oryginalną tezę. Według prokuratora, w tej sprawie należy brać pod uwagę subiektywne poczucie wręczającego tę „korzyść majątkową” co do wartości wręczanego przedmiotu, a nie tylko to, ile on wart jest rzeczywiście. W takim ujęciu fakt, że osoby wręczające lekarce ów przedmiot znacznie przepłaciły, miałby zasadnicze znaczenie dla oceny postępowania oskarżonej o przyjęcie go.
Sąd na szczęście nie podzielił tego karkołomnego rozumowania. Uznał, że wartość wręczanego przedmiotu stanowi kategorię obiektywną, a ustalił ją niezależny biegły (warto podkreślić – na 45 zł). Jednocześnie zaprezentował inny sposób myślenia, także dość ryzykowny. Przedstawiając tzw. ustne motywy wyroku stwierdził, że wręczanie lekarce i przyjmowanie przez nią prezentu, nawet niedrogiego, nie może być uznane za powszechnie przyjęty, uświęcony tradycją sposób postępowania. Według sądu, zwyczajowo wręcza się lekarzom alkohol, nawet drogi, kwiaty, choćby kosztowne, słodycze, też wysokiej wartości, ale już nie prezenty innego rodzaju. Jako okoliczność obciążającą sąd przyjął, że dr Ludwikowska nie była lekarzem prowadzącym (co nie odpowiada prawdzie), była ordynatorem, nie miała więc powodu, by przyjmować jakikolwiek „dowód wdzięczności”. Wprawdzie została wciągnięta w machinacje oszustki, jednak uległa im, i to ją obciąża. Sąd podkreślił, że z uwagi na kontekst i wartość prezentu wymierza najmniejszą z możliwych kar za przestępstwo tego typu. Z tego też powodu zwolnił lekarkę z konieczności poniesienia kosztów postępowania.
Jak widać, sądu nie przekonały wyjaśnienia oskarżonej lekarki, składane podczas rozprawy. Mówiła: „Przyjęcie tego gadżetu było sytuacją dla mnie krępującą. Widziałam, że jest to przedmiot małej wartości i wątpliwej urody. Wręczały mi go jednak proste kobiety, widziałam, że ta rzecz im się podoba i zdawałam sobie sprawę, że odmawiając – sprawiłabym im sporą przykrość, a były one dość namolne”. Usłyszawszy to sąd pytał: na czym polegała ta namolność? „Wynikała z wielokrotności próśb, natarczywego zachowania osoby towarzyszącej żonie pacjenta” – odpowiedziała lekarka.
W rozprawach przed pruszkowskim sądem uczestniczyła przedstawicielka Fundacji Helsińskiej, organizacji społecznej, która śledzi procesy pod kątem respektowania praw człowieka. W tym wypadku Maria Ejchart miała zasadnicze zastrzeżenia co do rzetelności postępowania, choć nie dotyczyły one tego ostatniego etapu. W wygłoszonej przed sądem mowie końcowej p. Ejchart wskazywała, że dla oceny całej sprawy nie bez znaczenia jest fakt, że rozpoczęto postępowanie wobec oskarżonych tymczasowym aresztem, który miał charakter ostrej represji. W jej ocenie przyjmowanie przez lekarza drobnego prezentu można krytykować, ale nie jest to przestępstwo. Zwłaszcza gdy – jak w tej sprawie – był wręczony na pożegnanie, a nie w zamian za cokolwiek. Sąd okazał się głuchy na te argumenty.
– Ten wyrok jest po prostu niesprawiedliwy, a kara absurdalnie wysoka – powiedziała p. Ejchart po jego ogłoszeniu.
Dr Ludwikowska zapowiedziała odwołanie się od wyroku. Oznacza to, że wielka machina wymiaru sprawiedliwości znowu będzie zajmować się sprawą o pietruszkę.
Uniewinnienie dr. Andrzeja Sz. wyjaśnione zostało sensownie. Według sądu, nie można dziś nawet ustalić, kto przepustkę wystawił, skoro dr Sz. zwyczajowo tego nie robił.