Na sali rozpraw naprzeciw oskarżonego kardiologa Mirosława G. stanęła kolejna grupa środowiskowa: pielęgniarki. Takie blokowanie zarzutów nie jest twardą regułą sędziego Igora Tuleyi (wszak niektórzy wezwani świadkowie zgłaszają się w drugim terminie), ale wprowadza pewien porządek w przebieg procesu.
Zeznające kobiety łączy bardzo krótki staż w klinice kierowanej przez dr. G. – w większości pracowały kilka miesięcy. Prokuraturę interesowała przyczyna ich odejścia z kliniki. I jest to też pierwsze pytanie sędziego.
Małgorzata R., pielęgniarka w sali pooperacyjnej, przyszła do kliniki kardiologii szpitala MSWiA zaraz po ukończeniu szkoły. Pracowała 3 miesiące.
- Jakim przełożonym był dr G.? – chce wiedzieć prokurator. – Ordynator nie był moim bezpośrednim szefem. Ja podlegałam pod pielęgniarkę oddziałową. Odnosiłam wrażenie, że dr G. dużo wymaga od innych, ale też – od siebie. O tym, że krzyczał na personel w czasie operacji, wiem tylko od koleżanek. Nic więcej nie mam na ten temat do powiedzenia.
Z kolei pyta sędzia: – Dlaczego pani odeszła po okresie próbnym? Czy to było związane z dr. G.?
- Bezpośrednio nie – tłumaczy pielęgniarka – po prostu miałam dosyć bardzo wyczerpującej roboty. To nie tylko moje odczucie. Wszystkie byłyśmy skrajnie przemęczone, jedna z koleżanek z tego powodu zemdlała podczas dyżuru. Gdy podejmowałam pracę, było nas na oddziale 19, gdy odchodziłam, pozostało 8. Na intensywnej terapii w nocy pracowały tylko 2 pielęgniarki, w tym jedna jeszcze się uczyła. Ja byłam tak zaharowana, że chociaż chciałam dorobić do skromnej pensji, to tylko raz wzięłam prywatny dyżur.
Małgorzacie R. wydaje się, że ordynator wiedział, dlaczego pielęgniarki masowo odchodzą. Ale o tym nie mówiło się głośno. Ona raz się odważyła powiedzieć – potem była w niełasce u pielęgniarki oddziałowej. Dlatego po okresie próbnym nie przedłużyła umowy.
Równie krótko jak Małgorzata R. pracowała na kardiologii Anna L. Też na sali pooperacyjnej. Odeszła, jak zeznaje, z przyczyn osobistych. Wyraźnie na tym chciałaby zakończyć swe zeznanie.
Sędzia odczytuje więc to, co Anna L. powiedziała prokuratorowi w czasie śledztwa:
"Dr G. stworzył w pracy atmosferę grozy. Nie było czegoś takiego, jak przerwa na śniadanie. Gdy kiedyś pierwszy raz od rana usiadłam na chwilę o godz. 14.00 i ordynator akurat to zobaczył, spotkałam się z ostrą wymówką. Jeśli trzeba było iść do toalety, biegłam".
Na pytanie adwokata dr. G., jak rozumie "atmosferę grozy", świadek zauważa z wahaniem, że "może to było za dużo powiedziane". Zdecydowanie potwierdza fakt rotacji pielęgniarek: – Nie dość, że było ich za mało, to stale się zmieniały. Ze mną przyszły do pracy 3 koleżanki i 2 odeszły po miesiącu.
Kolejna zeznająca pielęgniarka, Arnolda Z. – też z chirurgii pooperacyjnej – nie owija przyczyny swego odejścia w przysłowiową bawełnę.
- Byłyśmy przepracowane, a jedynym sposobem na dorobienie okazały się płatne "nocki". Kiedyś miałam 12-godzinny dyżur i po jego skończeniu wzięłam płatny. Dwadzieścia kilka godzin na nogach przy ciężko chorych!
Dr G. – twierdzi świadek – narzucił im dyżury dodatkowe, za które nie było stałego wynagrodzenia, tylko tzw. premie uznaniowe. Zazwyczaj kończyło się tym, że pracowały po godzinach za darmo. Arnolda Z. zgodziła się na 2 dodatkowe dyżury; za żaden nie dostała pieniędzy. Nie warto było odwoływać się do pielęgniarki oddziałowej, bo ta zajmowała takie stanowisko, jak ordynator.
Kiedyś odważyła się jednak zainterweniować u samego szefa kliniki. Choć było to ryzykowne, bo dr G. "wykazywał dużą labilność emocjonalną; nie można było przewidzieć jego zachowania". Dla dodania sobie odwagi, poszła do gabinetu z trzema pielęgniarkami.
- Bardzo nieprzyjemna rozmowa – wspomina pani Z. – Gdy ordynator zobaczył nasze pismo, wpadł w furię. Dowiedziałyśmy się, że jesteśmy najgorsze w całej klinice. W ogóle nie dopuścił nas do głosu, cały czas tylko on monologował.
Tyle złośliwości
Te i podobnie brzmiące zeznania są kontrowane przez oskarżonego. Dr G. chętnie korzysta z przysługującego mu prawa zadawania świadkowi pytań i składania oświadczeń.
Na sali sądowej wyraźnie widać onieśmielenie młodych pielęgniarek. Oskarżony pyta je tonem egzaminatora: chwali, gdy udzielają zadowalającej go odpowiedzi, nie ukrywa grymasów, gdy zeznanie nie spełnia jego oczekiwań. Wie, jak może speszyć świadka.
Doświadcza tego Dorota P. (najdłuższy staż w klinice – 2 lata). Świadek zeznała, że gdy umęczona ciężkimi warunkami pracy na kardiologii chciała się przenieść na inny oddział, ordynator nie wyraził zgody. Dr G. niejako w rewanżu przypomina jej na sali sądowej taką historię (przepraszając obecnych, że musi ujawnić "pewne szczegóły nietypowej sytuacji, w jakiej znalazła się Dorota P."):
- W czasie nocnego dyżuru pani i pan J. byli zamknięci od środka w magazynku...
- Bo ja o 4.00 nad ranem poszłam się położyć. Na chwilę, o piątej już się zaczynało mycie pacjentów. Nie wiem, jak się tam znalazł J. – tłumaczy speszona.
- Ale ja nie pytam o szczegóły, chcę, żeby pani powiedziała, jak zareagowałem. Czy panią ukarałem?
- No, nie.
Na tym kończą się zeznania świadka. Młoda kobieta z poszarzałą twarzą szybko wychodzi z gmachu sądu.
Adwokat oskarżonego pilnuje, by w protokole znalazła się twierdząca odpowiedź każdej pielęgniarki na pytanie, czy sporo się nauczyła w ciągu kilku miesięcy swojej pierwszej pracy.
Na zdrowy rozum – każdą inną odpowiedzią stażystka wystawiłaby sobie złe świadectwo.
Ta rozprawa pokazuje też inny rys charakteru oskarżonego. Przy każdej okazji, a często i bez, rzuca on złośliwościami pod adresem prof. Zbigniewa Religi. Dr G. za wszelką cenę, nawet naruszając zasadę, że o zmarłych źle się nie mówi, skoro nie mogą się bronić – przekonuje sąd, że w klinice, którą objął po profesorze, panowało bezhołowie.
Gdy pielęgniarki skarżą się na niepłacenie im za dodatkowe dyżury, dr G., nie odnosi się do tego zarzutu, zauważa tylko, że 'za prof. Religi pielęgniarka dostała 100 zł'. Ani sędzia, ani prokurator nie domagają się komentarza, wszak nie jest to proces profesora.
Podobnie, gdy za barierką dla świadków staje Marcin E. Młody lekarz, na kardiologii przepracował tylko 6 miesięcy, a odszedł stamtąd z powodów zdrowotnych.
- Czy ja piłem alkohol? – pyta go oskarżony.
- Nie – pada odpowiedź. Oczywista, bo nikt Mirosławowi G. nie postawił takiego zarzutu.
Po chwili się wyjaśnia, skąd to pytanie.
- A czy pan wie – pyta były ordynator – że dr W. (pada pełne nazwisko), prawa ręka dr. Religi, miał zaszyty esperal?
Dr Marcin E. o tym nie wiedział.
- A czy przypomina pan sobie, jak wyglądała dyżurka na oddziale kardiologii, ta, gdzie za prof. Religi urzędował dr W.?
Młody lekarz nie wie, do czego pytający zmierza.
- Dr W. przechowywał tam w słoiku po ogórkach ludzkie serce.
Jeszcze jedno pytanie-zagadka, może teraz świadek zna odpowiedź? – Czy pan wie, że w sejfie z narkotykami asystenci prof. Religi ukrywali adresy do agencji towarzyskich?
Znów chybiony strzał.
- Moim konsultantem był Zbigniew Religa. Czy pan go widział kiedykolwiek na oddziale?
Wreszcie oskarżony doczekuje się zadowalającej go odpowiedzi.
- Nigdy – mówi zaskoczony dr E.
Prokurator nie drąży tej kwestii.
Pod koniec rozprawy sędzia odczytuje kilka listów, które nadeszły w obronie dr. G.
50-kilkuletnia Cecylia P., która miała w szpitalu MSWiA przeszczepione serce (w Krakowie jej odmówiono, w Zabrzu również, bo "swoje już przeżyła"), informuje sąd, że dr G. nie wziął od niej ani złotówki. Nigdy nie był nieuprzejmy. Natomiast wielkich przykrości doznała w czasie przesłuchania w CBA, gdzie pytali ją, czy ordynator żądał od niej usług seksualnych albo opłacenia agencji towarzyskiej.
Również Stanisława K. zapewnia w swym liście, że oskarżony dziś kardiochirurg "nie wymagał dowodu wdzięczności". Jest o nim jak najlepszego zdania – w odróżnieniu od innych lekarzy w tej klinice. Jeden z nich, nie pamięta nazwiska, ale był charakterystyczny z powodu czarnych wąsów, wyrażał się w jej obecności źle o swym szefie.
Wszyscy na sali sądowej wiedzą, o kogo chodzi. Doktor z wąsami jest w grupie mobbingowanych lekarzy; na jednej z rozpraw wypowiedział wiele krytycznych opinii o rządach Mirosława G. na oddziale.