Czasami, kiedy dzwonię do pacjentów, o których kiedyś przygotowywałem materiał, żeby zapytać, co słychać, odpowiada mi głuchy telefon. Zazwyczaj jednak po drugiej stronie kołacze się jakoś zdrowie obronione. Pod koniec minionego roku zebrałem kilka takich historii ku pokrzepieniu serc. Marta Agnieszczak z Warszawy, lat 19, jest po dwóch przeszczepach płuc i ma się dobrze. Choć siedem lat temu, kiedy lekarze zdiagnozowali u niej nadciśnienie płucne, sytuacja wydawała się beznadziejna. Szczęściarzem ze Szczecina jest Marcin Trembiński, który choruje na mukopilisacharydozę, typ VI. Po raz pierwszy przygotowywałem o nim materiał w 2004 r., kiedy okazało się, że właśnie na rynek wchodzi lek, który może mu uratować zdrowie i życie. Właśnie jemu uratował, choć jest to choroba bardzo rzadka. W zeszłym roku pojawił się też lek dla Helenki i Antka, bliźniąt cierpiących na SMA – rdzeniowy zanik mięśni. Dzieci dostały preparat zaraz po urodzeniu, dzięki czemu nie wystąpiły u nich żadne objawy choroby. Ich starsza jedynie o kilka lat siostra Basia też ma SMA – i całą gamę objawów; korzysta z respiratora, komunikuje się tylko oczami. Urodziła się przed opracowaniem leku. To straszna, brutalna, niesprawiedliwa i nieludzka konstatacja, ale walcząc o zdrowie i życie – trzeba mieć przede wszystkim dużo szczęścia. Pieniądze też przydałoby się mieć, ale szczęście wydaje się kluczowe. Szczęściem jest „wylosować” dobry „start-up”: zestaw genów, które okażą się w chwilach próby „tarczą antyrakietową”, a nie kamieniem młyńskim u szyi. Trzeba mieć szczęście, żeby na czas zdiagnozować chorobę, żeby o dzień za późno nie rozpocząć chemii, żeby organizm wytrzymał. Szczęściem w nieszczęściu chorowania jest dobór właściwego lekarza i ośrodka. Trzeba mieć szczęście, żeby trafić do kogoś, kto się nie tylko zna na tym, co nam dolega, ale też przy okazji – jak to się mówi – jest człowiekiem. Trzeba mieć szczęście, żeby trafić na dobry dyżur, w dobrej godzinie, w dobry dzień tygodnia. Trzeba mieć szczęście, żeby nie zamienić się w numer statystyczny i tryb w systemie, żeby na przykład nie został wykonany na nas zabieg niepotrzebny, ale za to wysoko refundowany przez NFZ. W chorowaniu nieraz ważne okazują się znajomości i elementarna wiedza – gdzie pójść, z kim porozmawiać, co załatwić. I one jednak na nic się zdadzą, jeżeli dobrze leczony, po znajomości, bez kolejki, w dobrym szpitalu delikwent nie będzie miał szczęścia i, dajmy na to, ulegnie zakażeniu superbakterią. Na brak szczęścia nie ma mocnych – nie można go wypracować i na nie zasłużyć; nie można go kupić, żadne ubezpieczenie nie pomoże; a wiedzą i procedurami da się jedynie zmniejszyć ryzyko.
Szczęście więc pulsuje nam w żyłach, migocze w genach, wypatrujemy go nieustannie; idziemy z nim przez życie pod rękę, ściskając, aby nie uciekło. Ono jednak własnymi ścieżkami chadza; skacze, jakby grało w klasy i nieco się nami bawi, śmiejąc się serdecznie z naszej życiowej powagi.
No i czego by tu Państwu życzyć w nowym roku?